Mimo braku konkretnych inicjatyw w Kongresie znów wiele mówi się o reformie systemu imigracyjnego i legalizacji nieudokumentowanych cudzoziemców. Najczęściej jednak dominuje język konfrontacji. Wyjątkiem w mijającym tygodniu okazało się… Illinois.
W ostatnich dniach amerykańskie służby imigracyjne przeprowadziły spektakularne obławy na imigrantów kryminalistów. 5-dniowa operacja „Cross Check” zakończyła się aresztowaniem ponad 2 tysięcy ludzi, przeważnie z przeszłością kryminalną. Wobec większości z nich wszczynano od razu procedury deportacyjne. Choć podobną akcję przeprowadzono od 2011 roku po raz szósty, wybór czasu nie był przypadkowy. Biały Dom, krytykowany za plan ochrony przed deportacją prawie 5 milionów nielegalnych imigrantów, chce pokazać, że potrafi twardo egzekwować obowiązujące prawo. W USA nie ma miejsca dla członków gangów, handlarzy narkotyków, złodziei, włamywaczy czy propagatorów dziecięcej pornografii – to sens przesłania kierowanego do opinii publicznej. Akcja „Cross Check” miała pokazać, że priorytety w polityce imigracyjnej są jasne.
W tym samym czasie sąd w Teksasie po raz kolejny zablokował tzw. amnestię Baracka Obamy, czyli wprowadzany od lutego program zawieszenia deportacji dla kilku milionów osób. Konserwatywny sędzia z Brownsville Andrew Hanen, który wcześniej wstrzymał wejście w życie prezydenckich rozporządzeń wykonawczych, nie zmienił decyzji i zarządził na 19 marca wstępne przesłuchania w sprawie pozwu wniesionego przez gubernatorów 26 stanów. Teraz trzeba czekać na wyniki rozprawy apelacyjnej. Ostro było także w Waszyngtonie, gdzie napięcie między Białym Domem a Kongresem w sprawie imigracji sięgnęło szczytu.
Wydawało się, że w tym klimacie politycznym trudno w ogóle mówić o poszukiwaniu kompromisu, a w szczególności republikanom, którzy ostro krytykowali prezydenckie projekty reform. Nic bardziej błędnego. W minionym tygodniu podczas spotkania z przedstawicielami świata biznesu ze stanu Illinois politycy Partii Republikańskiej wyrażali głośno swoje poparcie dla kompleksowej reformy imigracyjnej. Na spotkaniu pojawili się: gubernator Bruce Rauner, senator Mark Kirk oraz kongresmani Aaron Schock, Adam Kinzinger i Bob Dold.
Gubernator Rauner, który niedawno otrzymał od ambasadora RP w Waszyngtonie wyróżnienie Amicus Poloniae (Przyjaciel Polski), okazał się orędownikiem naprawy systemu imigracyjnego. Mówił o konieczności zmian, które ułatwią procedury imigracyjne i będą preferować napływ ludzi chcących ciężko pracować i uczciwie żyć, którzy w przyszłości mogliby zostać amerykańskimi obywatelami. W podobnym tonie wypowiadali się także kongresmani. Ich wystąpienia potwierdzały to, o czym wiadomo od lat – w Partii Republikańskiej istnieje duża grupa zwolenników reformy imigracyjnej, w tym nawet stworzenia „ścieżki do obywatelstwa” dla osób legalizujących pobyt w USA. Na republikanów naciskają mocno pracodawcy, zwłaszcza z sektora high-tech, chcący zatrzymać w USA zagranicznych absolwentów wyższych uczelni poszukujący specjalistów w wielu dziedzinach.
Najgłośniejszym orędownikiem reformy okazał się jednak arcybiskup Chicago Blase Cupich, który ostro krytykował wspieraną przez republikanów inicjatywę zablokowania rozporządzeń Baracka Obamy dotyczących obrony przed deportacją. – Próba zablokowania dekretów prezydenta nie jest żadną poważną propozycją ani dojrzałą metodą rozwiązania tego problemu – mówił hierarcha. Jego zdaniem najlepszym sposobem ustosunkowania się do prezydenckich rozporządzeń byłoby uchwalenie kompleksowej reformy imigracyjnej. Przypomniał też, że to Izba Reprezentantów nie pojęła debaty nad obszernym projektem ustawy uchwalonej latem 2013 roku przez Senat. Abp. Cupich był jedynym uczestnikiem dyskusji panelowej, który za swoją wypowiedź zebrał oklaski na stojąco. Episkopat amerykański zawsze zresztą mocnym głosem upominał się o prawa dla nielegalnych imigrantów, występując przede wszystkim w obronie jedności rodzin.
Większość obserwatorów politycznych twierdzi, że wobec istniejących w Kongresie podziałów i silnej pozycji konserwatystów szanse na reformę imigracyjną w obecnej kadencji są raczej niewielkie. Nie jest to jednak takie oczywiste. W Partii Republikańskiej narasta bowiem świadomość, że negowanie wszystkich prób wprowadzania zmian w systemie może obrócić się przeciwko prawej stronie sceny politycznej i kosztować ich zwycięstwo w wyborach prezydenckich. Wszystkiemu winne są trendy demograficzne. 40-milionowa mniejszość latynoska stała się bowiem siłą, bez której nie można wprowadzić swojego kandydata do Białego Domu. Prezydent George W. Bush otrzymywał wśród osób pochodzących z Ameryki Środkowej i Południowej ponad 40 procent poparcia. Kolejni republikańscy pretendenci – John McCain oraz Mitt Romney zeszli już znacznie poniżej tego progu. Z jakim skutkiem – pamiętamy.
Republikanie zdają więc sobie sprawę, że jeśli będą blokować inicjatywy imigracyjne Obamy, o 40-procentowym poparciu w 2016 roku nie może być mowy. Wiedzą to też republikańscy członkowie Kongresu reprezentujący Illinois. W ciągu najbliższych dwóch lat możemy więc być świadkami różnych manewrów. Na pełną, kompleksową reformę chyba nie można liczyć, ale kilka mniejszych ustaw może przejść legislacyjną ścieżkę w Kongresie. Wyborcza arytmetyka jest nieubłagana.
Jolanta Telega
[email protected]
fot.Paul Buck, Michael Reynolds/EPA
Reklama