Po stu dniach od objęcia przez Donalda Tuska stanowiska szefa Rady Europejskiej widać już, że rozważnie wybiera on bitwy, które chce toczyć, nie ryzykując utraty poparcia krajów członkowskich - ocenia ekspertka think tanku Carnegie Europe Judy Dempsey.
We wtorek (10 marca) minie sto dni, od kiedy Tusk objął stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Jak zastrzega Dempsey w rozmowie z PAP, to zbyt krótki okres, by dokonywać oceny jego skuteczności. Jej zdaniem widać, że zdołał on nadać większe znaczenie spojrzeniu z perspektywy Europy Środkowej i Wschodniej w podejmowaniu decyzji przez UE. Dempsey uważa też, że ewentualny udział Tuska w rozmowach o rozwiązaniu konfliktu na Ukrainie musiałby oznaczać, iż reprezentuje on 28 krajów Unii, a tymczasem w jedności UE w sprawie polityki wobec Rosji są pewne rysy.
We wtorek minie 100 dni, od kiedy Donald Tusk jest przewodniczącym Rady Europejskiej. Czy można dokonać już wstępnej oceny jego pracy, czy też na to jeszcze za wcześnie?
Judy Dempsey: To o wiele za wcześnie. Na razie Tusk nie popełnił błędów, uczy się angielskiego, jest dostępny i próbuje wprowadzić wschodnioeuropejską perspektywę w Brukseli, miejscu, które bardzo długo było zmonopolizowane przez stare kraje UE. Bardzo ważne jest, by podejmując decyzje w Unii brano pod uwagę także historię i kulturę Europy Środkowej i Wschodniej.
Gdy na początku grudnia ub. roku Donald Tusk obejmował funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej wiązano z nim spore oczekiwania: że będzie silnym przewodniczącym, zdolnym do zapewnienia jedności UE. Czy spełnia on te oczekiwania, czy raczej rozczarowuje?
Myślę, że Tusk wybiera sobie bitwy, które chce toczyć. To ważne, bo straciłby dużo poparcia wśród krajów członkowskich UE, gdyby mówił o każdej drobnej sprawie. A w sprawach, którymi się zajmował, odegrał ważną rolę. Jest ostrożny, mówi w sposób przemyślany i nie słyszeliśmy od niego za wiele dyplomatycznego bełkotu. Powoli buduje swoje doświadczenie i wypracowuje sposoby załatwiania spraw. Musi współpracować z szefową dyplomacji Federiką Mogherini, z przewodniczącym Komisji Europejskiej Jean-Claude'em Junckerem. To dla niego może trudne. Ale ma poparcie niemieckiej kanclerz Angeli Merkel.
Pojawiły się pewne komentarze, że Tusk został odsunięty na bok w poszukiwaniu rozwiązania konfliktu ukraińskiego, a pałeczkę przejęła Merkel i prezydent Francji Francois Hollande...
Być może powinien powstać też format szerszy niż tzw. format normandzki. Ale mamy to, co mamy. W rzeczywistości przejęcie odpowiedzialności za rozmowy o konflikcie ukraińskim było czymś bardzo ryzykownym dla Merkel, bo kładzie ona na szali swój autorytet. Czy Tusk też miałby tyle zaryzykować? Na pewno udział szefa Rady Europejskiej w takich rozmowach oznaczałby, że reprezentuje on wszystkie 28 krajów UE, co byłoby symboliczne. Merkel nie reprezentuje całej UE.
Ale biorąc pod uwagę to, że w UE są pewne rysy, jeśli chodzi o jedność w sprawie polityki wobec Rosji, co sugeruje np. postawa Węgier, to czy szef Rady Europejskiej mógłby wiarygodnie reprezentować całą Unię w takich rozmowach? I czy zdołałby zapewnić jedność Unii?
To prawda, że są rysy. Ale z drugiej strony Austria i Węgry nie powstrzymały unijnych sankcji wobec Rosji. A to będzie kryterium. Będą robić interesy z Putinem, który odwiedzał i Wiedeń i Budapeszt. Ale ważne, że te kraje nie wyłamały się z sankcji.
W styczniu uwagę zwrócił wpis Tuska na Twitterze, krytykujący politykę appeasementu wobec agresora Rosji. Jakie to miało znaczenie?
To pewnie był znak frustracji Tuska z powodu konfliktu oraz tego, jak postępować z Rosją. Niektórzy uważają, że należy prowadzić "realpolitik". Ale trzeba przecież bronić jakichś wartości i nie można z nich rezygnować w imię "realpolitik".
Czy jednak w obliczu pewnych różnic w ogóle możemy mówić o jedności Zachodu w sprawie polityki wobec Rosji?
Ujmę to tak: Zachód mógłby być o wiele bardziej podzielony niż jest. Pomijając Republikanów w USA, którzy wzywają do uzbrojenia Ukrainy, to z jednością w relacjach transatlantyckich w tej sprawie wcale nie jest tak źle. Wystarczy sobie przypomnieć, jak wyglądało to w czasie wojny w Iraku. W Europie, np. w Polsce i krajach bałtyckich, było wiele sceptycyzmu, gdy prezydent Barack Obama ogłosił +reset+ w stosunkach między Stanami Zjednoczonymi a Rosją w 2009 r. Od tego czasu wiele się zdarzyło w relacjach transatlantyckich, Obama zajmował się głównie sprawami wewnętrznymi i przesunął punkt ciężkości w kierunku regionu Azji i Pacyfiku, pomimo wzmacniania się Państwa Islamskiego. Biorąc to pod uwagę, teraz kontakty między Unią a USA nie są tak złe.
Czy zgodziłaby się pani z opiniami, że rozpoczęta w USA dyskusja o dostarczaniu broni Ukrainie to próba wywarcia presji na Europę, by była bardziej zdeterminowana i zgodna w sprawie sankcji na Rosję? Tego zdania jest m.in. niemiecka europosłanka Rebecca Harms.
Tak się wydaje. Ale sprawa broni dla Ukrainy nie jest już wielkim newsem. Niemiecka kanclerz Angela Merkel jest naprawdę zdeterminowana, by sprawić, by uzgodnione w Mińsku zawieszenie broni funkcjonowało. Nie jestem pewna, czy może to sprawić, bo to zależy tylko od Władimira Putina. Merkel obawia się dalszej destabilizacji oraz tego, że Obama znajdzie się pod presją, by dozbroić Ukrainę. Merkel uważa, że dostarczenie broni Ukrainie przedłuży wojnę. Także Obama nie chce zaostrzenia konfliktu. W tej chwili dąży do wzmocnienia sankcji. Nie jestem też pewna, czy Polacy chcą dostaw broni na Ukrainę. Polska wydaje się bardzo sfrustrowana sytuacją na Ukrainie.
Niektórzy w Polsce są sfrustrowani, że nie są częścią "formatu normandzkiego"...
A kto chciał "formatu normandzkiego"? Putin. Chciał Francuzów i Niemców, no i samych Ukraińców. A nie chciał Polski, UE ani Stanów Zjednoczonych. To stary format francusko-niemiecki i Polaków może to frustrować. Im więcej rządów i osób zaangażowanych w negocjacje, tym byłyby one trudniejsze. Ale w rzeczywistości jedyną osobą, która prowadzi te negocjacje i tak jest Angela Merkel.
Rozmawiała w Brukseli Anna Widzyk (PAP)
Na zdjęciu: Judy Dempsey fot.carnegieendowment.org
Zamieszczone na stronach internetowych portalu www.DziennikZwiazkowy.com materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Codziennego Serwisu Informacyjnego PAP, będącego bazą danych, którego producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Alliance Printers and Publishers na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.
Reklama