W Waszyngtonie nastał czas na prezydenckie weta. Jedno z nich już zostało przez Obamę zastosowane, w sprawie rurociągu Keystone. Jednak niejako w cieniu dyskusji na ten temat republikańscy prawodawcy w Kongresie zatwierdzili bez zmrużenia oka coś zgoła idiotycznego, co też – jeśli dotrze do Białego Domu – zostanie przekłute przez prezydenckie pióro.
Organizacja o nazwie Environmental Protection Agency to od lat niemal wróg numer jeden republikanów, gdyż zajmuje się ochroną środowiska naturalnego, a nie ochroną interesów i zysków wielkich koncernów przemysłowych. Najnowszym pomysłem walki z tym wrogiem jest ustawa, która stanowi, że w skład doradców EPA nie mogą wchodzić... naukowcy. Tak, ci wredni, natrętni specjaliści nie są do niczego potrzebni i nie powinni wpływać na jakiekolwiek decyzje w sprawach ochrony środowiska. Każdy przypadkowy tłumok może EPA radzić, szczególnie jeśli jest związany np. z petrochemią, ale nie naukowcy, bo przecież wiadomo, że tak naprawdę to oni nic nie wiedzą i tylko przeszkadzają.
Uzasadnieniem zmian w strukturze Naukowej Rady Doradczej w EPA jest to, że „w ciele tym brak jest specjalistów znających się na różnych gałęziach przemysłu”. Jednak w rzeczywistości chodzi po prostu o to, by EPA przestała się wygłupiać i chronić jakieś tam zagrożone gatunki fauny i flory, lecz pozwalała na wycinanie wszystkiego w pień w imię dalszego „wzrostu gospodarczego”. A do tego nie trzeba naukowców, lecz ludzi, którzy się na taką wycinkę zawsze zgodzą.
Jednak najśmieszniejszym, a jednocześnie tragicznym fragmentem tej ustawy jest zapis, który stanowi, że naukowcy mogą wchodzić w skład wspomnianej rady, ale tylko wtedy, jeśli ich doradztwo nie będzie „związane pośrednio lub bezpośrednio z ich własnymi badaniami”. W tym miejscu trzeba chyba ten bełkot przetłumaczyć na nasze. Naukowiec – zdaniem republikanów – może doradzać EPA, ale tylko pod warunkiem, iż nie będą to rady związane z dziedzinami, na których się zna. Jeśli zatem jakiś biochemik chce w tej radzie być, może swobodnie wyrażać swoje poglądy na temat mechaniki samochodowej lub wyższości Wielkanocy nad Bożym Narodzeniem, ale nie na temat biochemii. I my wszyscy, jako podatnicy, za ten ustawodawczy kretynizm płacimy!
Pewne jest to, że ustawa ta daleko nie zajdzie. Gdyby nawet jakimś cudem nie została zablokowana w Senacie, co jest w zasadzie niemożliwe, zostanie zawetowana przez Obamę. Nie to jest jednak najważniejsze. O wiele bardziej zastanawiający jest fakt, że ta „inicjatywa” ustawodawcza jest jeszcze jednym przejawem przedziwnej walki co bardziej prawicowych kół w USA z nauką. Od wielu miesięcy trwa na przykład kampania na rzecz zdyskredytowania naukowych danych o niebezpiecznym ocieplaniu się klimatu naszego globu, przy czym argumentacja polityków na ten temat zawsze zaczyna się od frazy „ja nie jestem naukowcem, ale...”.
Chciałoby się powiedzieć – jeśli nie jesteś naukowcem, to siedź cicho. Ale nie można tak powiedzieć, bo przecież posiadanie wiedzy naukowej jest – przynajmniej jeśli chodzi o EPA w interpretacji republikańskiej – nie tylko niebezpieczne, ale również niepożądane.
Andrzej Heyduk
Na zdjęciu: Protestujący przeciwko Keystone XL w Waszyngtonie fot.Michael Reynolds/EPA
Reklama