„Ida” zdobyła Oscara – jako pierwsza w historii polska produkcja filmowa. Przez Internet i część mediów przetoczyła się fala hejtu. Jest Oscar, a Polacy spluwają z pogardą.
Gdyby nie dostała, byłoby ciszej, spokojniej. Nie podniósłby się bulgot zagotowanych do czerwoności strażników historycznej prawdy, którzy sami nadali sobie prawo do określania polskości, niepolskości i antypolskości. Miłośnicy kina, miliony kibiców i tropicieli polskiego sukcesu westchnęliby: „ach, szkoda, może następnym razem”. Poniedziałek upłynąłby pod cotygodniowym hasłem „gdyby tylko tak mi się chciało, jak mi się nie chce”. Ale dostała. Po obu stronach polskiej przepaści właśnie wyrosły kolejne zasieki.
Ponownie obejrzałem „Idę” nazajutrz po oscarowej uroczystości. Byłem zdeterminowany, by odnaleźć, na własne oczy zobaczyć antypolskie elementy filmu i stać się człowiekiem świadomym spisku na polskość. Zadanie miałem ułatwione, instrukcje przeczytałem w Internecie. Zrozumiałem argumentację krytyków, odświeżyłem wiedzę o historii epoki. Po kolejnym seansie potwierdziły się moje obawy – jestem ślepy. Albo nie jestem posiadaczem osobowości paranoidalnej. Nie jest to bowiem, jak krzyczy wielu, film o Holocauście. Owszem, są w nim Polacy i Żydzi – żywi i martwi. Nikt nie przedstawia Polaków jako sprawców Zagłady. Okoliczności filmowego mordu są wyjaśnione, a służyć mają fabule, a nie nauczaniu historii. W tym filmie nikt nie jest bez winy i nikt poza Idą nie pozostaje czysty. To opowieść o brudnych czasach i brudnych relacjach. Nie ma bohaterów, nikt nie poświęca się za ani w imię. Tezą tego czarno-białego filmu jest banał, że świat czarno-biały nie jest - jakże prawdziwa diagnoza rzeczywistości, tamtej wtedy i zupełnie dzisiejszej. I tak dalej, choć przecież brnięcie w argumentację broniącą „Idy” nie ma sensu. Gdy bronię filmu, który obejrzałem z przyjemnością, to czuję się, jakbym przepraszał, że żyję.
Spróbowałem więc zastanowić się, co sprawiłoby, że „Ida” spełniłby oczekiwania swoich krytyków. Bo o oczekiwania tu chodzi, te niespełnione są podstawowym źródłem cierpienia. O zawieszoną jakoś absurdalnie wysoko poprzeczkę „polskości”, o naruszanie przez aroganckich twórców jej granic, kalek i symboli. Ale do rzeczy. Przede wszystkim mordować nie mogą Polacy. Mogą Niemcy, Rosjanie, Żydzi. Polacy mogą ewentualnie zabijać za honor, słuszną sprawę, za wolność waszą i naszą. Ze świstem husarskich skrzydeł spadać na wroga niczym grom, z szablą galopować na czołgi. Po drugie postać Krwawej Wandy winna nosić atrybuty tępego brutalnego stalinizmu. Nie wiem jakie, może wysokie skórzane buty i sowieckie ordery otrzymane za przelanie polskiej krwi. Może biczyk albo teczkę pełną gotowych wyroków. Może sierp i młot, aby przekaz dotarł do najprostszego nawet odbiorcy. To nie był człowiek, to była komunistyczna maszyna do zabijania Polaków. Nie wiem, czy to wystarczyłoby, żeby ten film nie został „antypolskim”, może jeszcze nie powinien być czarno-biały, toć takie monochromatyczne zdjęcia utrwalają negatywny obraz ojczyzny i sieją wszem i wobec przekonanie, że Polski nie stać na kolorową taśmę. Aha, przed każdą ważniejszą sceną powinno oddać się głos ekspertowi (tych mamy na pęczki), aby w serii piętnastominutowych miniwykładów zaprezentował widzowi historyczną prawdę epoki. Rozrywka i edukacja za jednym zamachem. Na koniec byłoby świetnie odciąć „Idę” od antyreligijności. Tu oczekiwania na całej linii zawiodła druga bohaterka – urocza zakonnica. W końcówce powinna raczej grzecznie lec krzyżem i poczekać aż jej przejdzie. Wtedy byłoby dobrze. Tyle że Oscara dostałby „Lewiatan”.
Trudno, jest Oscar, klamka zapadła, ale jeszcze nie wszystko stracone. Można nakręcić propolską wersję naszego oscarowego dzieła. Tak jak powstają alternatywne wersje popularnych książek, choćby światopoglądowo poprawione chrześcijańskie przygody Harry’ego Pottera. W końcu co szkodziłoby trzasnąć parę dubli, dopisać alternatywne zwroty akcji i zmontować z tego dwa filmy: pro- i antypolski. Happy meal i unhappy meal. Wersję słuszną zatytułujmy jakoś swojsko, bez niepotrzebnej pretensjonalności. Niech będzie „Baśka”. Tylko że te zabiegi to więcej pracy, dni zdjęciowych i wyższy budżet. Prościej będzie powołać specjalną instytucję badającą poziom polskości artystycznych projektów. Nareszcie będzie spokój i porządek. Niech przyznają dotacje i granty wyłącznie artystom spełniającym kryteria narodowej poprawności. Antypolska reszta niech kręci swoje pseudoartystyczne filmy iPhonami.
Grzegorz Dziedzic
fot.Paul Buck/EPA
Reklama