Na co stać Justynę Kowalczyk w narciarskich mistrzostwach świata w Falun trudno było prognozować, bo od początku sezonu notowała wyniki poniżej oczekiwań. W czwartek znowu błysnęła formą, a do medalu zabrakło niewiele. W sprincie zajęła czwarte miejsce.
- Na razie nie jestem zawiedziona, ale pewnie jak na spokojnie usiądę i pomyślę, to mi się zrobi przykro - powiedziała po biegu podopieczna trenera Aleksandra Wierietielnego. Smutek szybko powinien ją jednak opuścić, bo do światowej czołówki wróciła w wielkim stylu.
W Pucharze Świata 2014/15 sprint techniką klasyczną rozgrywany był trzykrotnie. W listopadzie w Kuusamo Kowalczyk odpadła w półfinale i sklasyfikowano ją na siódmym miejscu, w styczniu w estońskiej miejscowości Otepaeae była 16., a w sobotę w szwedzkim Oestersund nie startowała.
Dwukrotna mistrzyni olimpijska pucharowe zawody omijała od blisko miesiąca. Wcześniej po raz pierwszy w karierze zdarzyło jej się nie ukończyć Tour de Ski. Przez ostatnie tygodnie trenowała we Włoszech, a następnie zapoznawała się z trasami w Falun.
- Ciężko pracowałam. Obiecałam sobie, że na mistrzostwa będę dobrze przygotowana i jestem. Dotrzymałam słowa sobie, ekipie oraz kibicom. W Pucharze Świata zdarzało się, że nie trafialiśmy do końca z nartami. Oczywiście nie byłam wtedy mega wspaniała, ale sprzęt obniżał nieco moje wyniki, o czym nie mogłam ciągle powtarzać. Miałam przesłanki, by myśleć, że będzie dziś bardzo dobrze - przyznała Kowalczyk.
Długo było wręcz idealnie. Narciarka z Kasiny Wielkiej w eliminacjach uzyskała najlepszy czas. W ćwierćfinale i półfinale wyraźnie wygrywała swoje serie. Skaza na jej czwartkowym występie pojawiła się jednak tuż po starcie do decydującego biegu.
- Na starcie po prostu zaspałam. Byłam wolniejsza niż reszta dziewczyn, a finisz był troszkę za krótki, aby coś zrobić. Chyba, że ktoś byłby wyraźnie słabszy, a to jest finał mistrzostw świata i nie ma słabszych. Taki po prostu jest sport, czasem jeden błąd wszystko psuje. Choć w sumie nie zepsuł wszystkiego. Medal by się przydał, ale otarłam się o niego i mam czwarte miejsce - podkreśliła.
Wygrała niekwestionowana królowa tej zimy - Marit Bjoergen. Niespełna 35-letnia Norweżka, która już wcześniej zapewniła sobie czwartą w karierze Kryształową Kulę za triumf w klasyfikacji generalnej PŚ, o 0,42 s wyprzedziła Szwedkę Stinę Nilsson. Trzecia była Norweżka Maiken Caspersen Falla - 0,99 straty. Kowalczyk do brązowego medalu zabrakło 0,44 s.
Jak brutalny bywa sprint i że nie wybacza żadnego potknięcia Polka przekonała się nie po raz pierwszy. Choć zdobyła w nim srebrny medal igrzysk w Vancouver, to w MŚ nigdy nie udało jej się stanąć w tej konkurencji na podium. Podczas poprzedniego czempionatu była faworytką, ale w finale zmagań w Val di Fiemme upadła i do mety dotarła szósta.
We Włoszech po medal sięgnęła dopiero w kończącym rywalizację pań biegu na 30 km "klasykiem", kiedy była druga. Teraz może tego dokonać wcześniej.
- Przyznaję, że przygotowywałam się przede wszystkim do konkurencji sprinterskich. Skoro dziś byłam w dobrej dyspozycji, to w sprincie drużynowym w parze z Sylwią Jaśkowiec też powinnam powalczyć. Jeżeli chodzi o 30 km, to ciężko jest mi cokolwiek powiedzieć - nadmieniła Kowalczyk.
Sprint drużynowy techniką dowolną zaplanowano na niedzielę.
(PAP)
Reklama