Od kilku lat sporo się mówi zarówno w Europie jak i w krajach Unii Europejskiej o “samowystarczalności energetycznej”, a w szczególności o uniezależnieniu się od dostaw gazu ziemnego z Rosji oraz ropy naftowej z Bliskiego Wschodu. Jeszcze do niedawna osiągnięcie takiej samowystarczalności wydawało się być bardzo odległą perspektywą. Dziś jednak sprawy mają się zupełnie inaczej.
W USA trwa prawdziwa rewolucja energetyczna, której siłą napędową jest pozyskiwanie gazu łupkowego. Stany Zjednoczone stoją na skraju całkowitej samowystarczalności energetycznej. Co więcej, już w przyszłym roku ma się rozpocząć eksport gazu ciekłego z USA do Europy. Tymczasem na starym kontynencie też zachodzą istotne zmiany. W przyszłym roku Polska i Wielka Brytania rozpocząć mają wydobywanie gazu łupkowego.
Ponadto Norwegia i Algieria stają się z wolna głównymi dostarczycielami energii do krajów UE, a nowe przepisy europejskie stworzyć mają otwarty rynek energetyczny, w którym poszczególne państwa będą w stanie sobie doraźnie pomagać w przypadku zakłóceń w dostawach paliw.
Wszystkie te zjawiska mają ogromne znaczenie dla rosyjskiego giganta paliwowego, koncernu Gazprom. Firma ta bywała w przeszłości, np. w latach 2006-2009, wykorzystywana przez Kreml do uprawiania swoistego szantażu energetycznego wobec UE oraz takich krajów jak Ukraina. Putin groził od czasu do czasu zakręceniem kurka, a Gazprom był wszechmocny i mógł Europie dyktować warunki i metody zaopatrywania UE w gaz. Czasy te należą do przeszłości.
Gazprom to nadal kolos, który jednak szybko traci znaczenie i wpływy. Gdy Władimir Putin zrezygnował z planów budowy gazociągu South Stream, który miał przebiegać pod Morzem Czarnym do Bułgarii, omijając tym samym Ukrainę, pojawił się pomysł skonstruowania gazociągu zastępczego, z Rosji do Turcji, również pod Morzem Czarnym. Tzw. Turk Stream ma być niejako odwetem Rosji za amerykańskie i europejskie sankcje, które zmusiły Gazprom do rezygnacji z budowy South Stream. Z odwetu tego chyba jednak nic nie wyjdzie.
Na razie nie wiadomo jeszcze, czy Turk Stream zostanie w ogóle zbudowany, ponieważ rząd turecki nie jest zbyt entuzjastycznie nastawiony do tych planów, a Turcja - która obecnie importuje 60 proc. potrzebnego jej gazu ziemnego z Rosji - stałaby się jeszcze bardziej uzależniona od kaprysów Gazpromu. Ponadto jest to kraj kandydujący do członkostwa w UE, a zatem dziwne byłoby wiązanie się Turcji z Rosją poprzez współpracę na rynku paliw.
Zmiany na światowym rynku energetycznym wynikają ze świadomej polityki USA i UE, a dla Rosji są to wieści o wiele bardziej bolesne od wprowadzonych w ostatnich miesiącach sankcji gospodarczych. Gazprom z potencjalnie groźnego szantażysty przerodził się w o wiele mniej ważnego gracza, czego wymownym przykładem jest wygłoszony ostatnio przez szefa tego koncernu komentarz.
Aleksiej Miller oświadczył - ku zaskoczeniu wszystkich - że z chwilą uruchomienia gazociągu Turk Stream wszyscy nabywcy rosyjskiego gazu będą musieli sami się fatygować nad granicę turecko-grecką, gdzie gazociąg się będzie kończył, by stamtąd transportować surowiec dalej we własnym zakresie. Pan Miller ma jednak pewien problem - gdy Turk Stream w końcu ruszy za ileś tam lat, do tego “sklepu” z gazem u bram Grecji może nie przyjść żaden klient.
Andrzej Heyduk
fot.Jim Lo Scalzo/EPA