Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 00:22
Reklama KD Market

Wygrałem dwa razy

Doroczne przemówienia prezydenta o stanie państwa nigdy nie są zbyt ekscytujące. Przeważnie przywódca USA chwali się osiągnięciami oraz zapowiada, co zamierza zrobić w przyszłości. Gdy się do tego doda odrobinę ckliwego patriotyzmu, zwykle cała mowa przypomina nieco wystąpienie sentymentalnego urzędnika jakiegoś biura statystycznego recytującego liczby, procenty, wskaźniki i tak dalej. Jednak w tym roku było inaczej.

Prezydent Barack Obama stanął po raz pierwszy od czasu, gdy objął rządy, przed Kongresem całkowicie zdominowanym przez republikanów. Ponadto przemawiał zaledwie trzy miesiące po dotkliwej porażce demokratów w wyborach. Można się było zatem spodziewać, iż mówca będzie ostrożny i ugodowy, mając na uwadze fakt, że przez ostatnie dwa lata swojej kadencji będzie musiał sobie radzić ze zdecydowaną opozycją w obu izbach Kongresu.

Nic z tego. Obama wygłosił przemówienie dość ryzykowne, które pod wieloma względami odbiegało zdecydowanie od zwykłej dla tych wystąpień stylistyki. Zdawało się wręcz czasami, że prezydent przemawia na wyborczym wiecu. Obama podkreślił coraz lepszą sytuację gospodarczą Ameryki i niemal drwił ze wszystkich tych swoich krytyków, którzy przepowiadali, iż jego polityka doprowadzi kraj do ruiny. Ogłosił też szereg populistycznych zamierzeń, z których niemal na pewno nic nie zostanie zrealizowane, ale które w sumie składają się na odważną wstępną pozycję startu do ewentualnych przyszłych kompromisowych rozwiązań.

Z drugiej strony Obama otwarcie zapowiedział, że na wszelkie republikańskie ustawy dotyczące niektórych problemów, np. Obamacare, sankcji przeciw Iranowi, czy unieważnienia jego niedawnych decyzji imigracyjnych, zareaguje wetem. Z wyraźnym zadowoleniem wytknął swoim przeciwnikom to, iż krytykowali go za politykę wobec Rosji, a dziś Ameryka miewa się bardzo dobrze, a „rosyjska gospodarka jest w strzępach”.

Liczni republikańscy politycy byli przemówieniem Obamy niemal zaszokowani. Spodziewali się prezydenta skruszonego polityczną porażką w listopadzie ubiegłego roku i w tym sensie mocno osłabionego. Tymczasem stanął przed nimi człowiek, który zdawał się – po raz pierwszy od kilku lat – czuć się w swojej roli niezwykle pewnie, co zapewne wynikało po części z faktu, że jego notowania sondażowe poszły ostatnio mocno w górę, podobnie zresztą jak ogólne zadowolenie elektoratu z sytuacji w kraju.

Niezwykle symptomatyczny dla całego przemówienia prezydenta był moment, w którym Obama powiedział, że nie ma już przed sobą żadnych kampanii wyborczych, na co republikanie zareagowali entuzjastyczną owacją na stojąco. Entuzjazm ten prezydent ukrócił jednym sarkastycznym zdaniem, którego nie było w tekście przemówienia: “Wiem, bo dwa razy wygrałem”.

Obama w swoim orędziu naszkicował bardzo wyraźnie scenariusz do prezydenckich wyborów w roku 2016 i być może o to właśnie mu chodziło. Zdefiniował ponownie filozofię amerykańskiego liberalizmu politycznego, podkreślając dobitnie wszystkie te jego cechy, które różnią go zdecydowanie od postaw konserwatywnych. A ponieważ Ameryka od lat jest krajem centrystycznym, ani jego wizja, ani też wizja skrajnej prawicy zapewne nie znajdzie zbyt dużego uznania wśród wyborców. Nie zmienia to faktu, że Obama skutecznie przewietrzył swoją prezydenturę i wyzwolił się w znacznej mierze z marazmu ostatnich miesięcy, za który krytykowali go nawet liczni zwolennicy.

Andrzej Heyduk

Marszałek senatu John Boehner (z prawej) słucha prezydenta Baracka Obamę wygłaszającego orędzie fot.Mandel Ngan/Pool/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama