Zastrzelenie twórców satyrycznych rysunków z „Charlie Hebdo” wywołało falę grozy. Zaraz po niej, początkowo nieśmiało, zaczęli wychylać się mądrale, według których bezczelni rysownicy sami sobie byli winni. Oniemiałem.
Pamiętam taką historię z lat 90. Moi kumple podczas jednej z potyczek z osiedlowymi skinheadami zapędzili kilku łysych do klatki schodowej i sprawili im manto. Tak to było, raz my ich, raz oni nas. Był wśród biednych nazioli chłopak, który w dzieciństwie cierpiał na chorobę Heinego-Medina. Dostał w łeb i usłyszał, żeby się zastanowił, z kim trzyma, bo taką sierotę jak on Hitler wysłałby do komory gazowej.
Banalna historyjka przypomniała mi się, gdy przeglądałem komentarze na Facebooku i polskich portalach określające francuskich satyryków jako bluźnierców i obrazoburców. Zastanówcie się trzy razy, nim podpiszecie wniosek o wprowadzenie religijnej i obyczajowej cenzury. W porządku, zgoda, tygodnik rzeczywiście od lat jedzie po bandzie, bezlitośnie i chamsko opluwając politykę i religię. Nie kupujcie tego pisma, na jego widok z pogardą spluwajcie, a jeszcze lepiej – załóżcie własne. Do tych, którzy chętnie nałożyliby kaganiec artystom, pisarzom i dziennikarzom: w wielu rejonach świata musisz uważać, co mówisz i piszesz. Za wyrażanie poglądów i przekonań można stracić wolność, zdrowie i życie.
Drogi hejterze, piewco zamknij-mordyzmu, jeśli masz 16 lat i pomiędzy masturbacją a grą w Minecrafta wrzucasz głupkowaty post przeciwko wolności słowa – to jeszcze pół biedy. W sumie to lepiej, niż gdybyś ćpał heroinę. Pewnie nie wiesz, że jeszcze trzy dekady temu w Polsce za napisanie „Solidarność” na murze zamykali do ciupy. Zatkało kakao? Tak było. Spytaj rodziców, a lepiej dziadków. Niech ci opowiedzą o cenzurze książek, artykułów, tekstów piosenek i filmów. Pewnie zrozumiesz. Gorzej, że przeciwko wolności słowa występują ludzie dorośli i wydawać się może – poważni. To ci, którzy twierdzą, że trzeba mieć przekonania, a nie poglądy. To ci, którzy przekonania trzymają w pakietach, wiara w boga leży obok wiary w wyższość ich narodowego pochodzenia i seksualnych preferencji. Nie wolno śmiać się z Mahometa, bo stąd już tylko krok do żartów z Jezusa. Tabu. Wolno śmiać się z polityków, lemingów i feministek. Z muzułmanów, żydów, Murzynów – wolno. Z pedałów, genderów – wolno. Z ateistów wolno. A z religii, z Boga, papieża Polaka, Mahometa – nie wolno!
Po pierwsze, każda religia oparta jest na wierze. Wiara ta oparta jest na przekonaniach, że istota najwyższa, o tym lub innym imieniu i umownych cechach charakterystycznych, sprawuje nadrzędną władzę nad porządkiem wszechrzeczy. Ci, którzy od tej istoty dostają bezpośredni przekaz – powinni znów zacząć brać leki. Reszta, jeśli ich wola – niech wierzy w co chce – Chrystusa, Allaha czy Wielkiego Manitou. Wasze wierzenia pozostają niesprawdzalnymi hipotezami, cokolwiek na ten temat myślicie. Nie da się udowodnić istnienia boga, tak samo jak jego nieistnienia. Wiara ateistów, że po drugiej stronie nie ma nic, a religia to zabobon, jest z tej samej półki co religijne przekonania. Obie, choć przeciwstawne tezy pozostają na peryferiach logiki. Opierają się na przekonaniach. Jak to jest, że bez większych ceregieli można opluć prawdziwego, żyjącego człowieka, a wyobrażenie o istocie nadprzyrodzonej jest nietykalne?
Proszę nie zrozumieć mnie źle – nie propaguję moralnego permisywizmu, nie sprzeciwiam się żadnemu z istniejących religijnych systemów. Polaryzację światopoglądową uważam za potrzebną. Mam zasady. Nie odjeżdżam zaparkowanym na ulicy mercedesem – bo nie mój. Nie gwałcę żadnej ze spotkanych atrakcyjnych kobiet. Nie demoluję cmentarzy, nie składam kotów w ofierze. Dlaczego? Bo żyję w społeczeństwie, gdzie obowiązują normy, mało tego – przestrzegam ich. Skąd je wziąłem? Od rodziców, dziadków, wujka Franka, który był prałatem, od nauczycieli, przyjaciół. Z konstytucji, praw spisanych w kodeksach, filozofii, a nawet paru lekcji religii, na które udało mi się dotrzeć. Nauczyłem się odróżniać wolność od swawoli. Wiem, dokąd mogę się posunąć, aby bezpieczeństwo moje i innych nie zostało naruszone. To, że nie mam problemu z czasopismami dla homoseksualistów, nie znaczy, że je kupuję. Mam duży problem z pornografią dla pedofilów, bo przy jej produkcji skrzywdzono dzieci. Nie oglądam wygibasów sadomasochistów, ale nie przeszkadza mi, jeśli ktoś dla przyjemności lubi dostać batem. Choć dewianta przetrzymującego i torturującego ludzi w piwnicy wbrew ich woli odstrzeliłbym osobiście. Jestem wegetarianinem, ale nie stoję przed mięsnym z transparentem „Mordercy”. I tak dalej.
Nie obrażam religii – to poniżej poziomu dobrego smaku i osobistej kultury. Nie dlatego, że mi nie wolno. Po to mieszkam w Stanach, żeby mi było wolno. Zastanów się, internetowy hejterze, jak to jest, że nie stanęła pod twoimi drzwiami bojówka ani milicja strzegąca takich albo innych przekonań. Doceń, wypisując co ci tylko przyjdzie do rozpalonej głowy – wolność słowa, z której ochoczo i bez konsekwencji korzystasz. Fajnie, nie? A teraz pomyśl: w Arabii Saudyjskiej bloger, który ośmielił się zrównać islamistów, żydów, chrześcijan i ateistów – dostał 10 lat więzienia i tysiąc batów. Co tydzień jest publicznie bity, w porcjach po 50, za to, że napisał takie zdanie: „Twoje przekonania są twoim prawem, tak samo jak wybór, czy chcesz być liberałem czy islamistą”. Mało? Imam w tejże Arabii zabronił lepienia bałwanów (nawet tam pada czasem śnieg), bo Allah będzie się gniewał. Zrobiło się śmiesznie i strasznie. Dlaczego takie rzeczy się dzieją? Bo w Arabii Saudyjskiej nie dość, że nie istnieje wolność słowa, to w obronie religijnych przekonań krzywdzenie ludzi i opowiadanie głupot jest normą. Tam bluźniercy ponoszą słuszne kary, a wyłapuje ich obyczajowo-religijna milicja.
Zakazywanie krytykowania czy obrażania religii to niebezpieczne przesuwanie granic wolności z miejsca, gdzie krzywdy doznaje drugi człowiek, w miejsce, gdzie cierpi jakaś jedyna i niepodważalna prawda.
Grzegorz Dziedzic
Na zdjęciu: Protest przeciwko “Charlie Hebdo” w Iranie fot.Abedin Taherkenareh/EPA
Reklama