Po ataku terrorystycznym na redakcję "Charlie Hebdo", w Europie nasilają się głosy, domagające się ograniczenia imigracji z krajów muzułmańskich, a czasem nawet rewizji dotychczasowej polityki wobec imigrantów, realizowanej zgodnie z zasadami wielokulturowości.
Wzywają do tego głównie politycy i partie pozasystemowej, eurosceptycznej prawicy, dla których poparcie od pewnego czasu rośnie i – jak się przewiduje – prawdopodobnie wzrośnie jeszcze w następstwie tragedii w Paryżu. Coraz częściej jednak słychać też działaczy i intelektualistów głównego nurtu, którzy twierdzą, że wielokulturowość nie zdaje egzaminu w odniesieniu do muzułmanów, nie prowadząc do ich integracji z krajami osiedlenia.
Po morderstwach w „Charlie Hebdo” przywódczyni Frontu Narodowego we Francji, Marine Le Pen, powiedziała, że „czas skończyć z hipokryzją i zaprzeczaniem”, iż imigrację z krajów islamu trzeba ograniczyć. Lider brytyjskiej eurosceptycznej partii UKIP, Nigel Farage, oświadczył, że muzułmanie są „piątą kolumną w naszych krajach” i za tragedię w Paryżu obwinił wielokulturowość. Szef prawicowej Partii Wolności w Holandii, Geert Wilders, powiedział, że należy „odislamizować” kraj i wezwał jego premiera, Marka Ruttego, aby „uznał wreszcie, że to jest wojna” (z islamistami – PAP).
W Dreźnie 25 tys. ludzi demonstrowało w ub. tygodniu w pod sztandarami antyimigracyjnego ruchu Pegida. Przywódca eurosceptycznej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD), Bernd Lucke, oświadczył, że „Islam jest obcy Niemcom”. W kontrmanifestacjach „przeciw islamofobii”, zwołanych na apel rządu w kilku miastach, wzięło udział więcej osób niż w Dreźnie, ale sondaże wskazują na rosnące antyislamistyczne nastroje. Według badań Fundacji Bertelsmanna – przeprowadzonych przed zamachem w Paryżu - 61 procent Niemców uważa, że dla islamu „nie ma miejsca za Zachodzie”, co oznacza wzrost o 9 proc. w porównaniu z 2012 r.
Zdaniem ekspertów, rządzące partie polityczne, aby się utrzymać u władzy, będą ustępować podobnym żądaniom prawicy.
„Trudno na razie przewidywać, w jakim kierunku to pójdzie, ale politycy znajdą się na pewno pod presją, aby ograniczać imigrację z krajów muzułmańskich i niektóre prawa obywatelskie, np. prawo do prywatności” - powiedziała PAP Heike MacKerron z berlińskiego biura German Marshall Fund.
„Skrajny nurt europejskiej polityki wzmocnił się dzięki francuskiej tragedii. Wprowadzi się teraz restrykcyjne prawa imigracyjne, aby wpuszczać głównie wysoko wykwalifikowanych imigrantów, a nie uchodźców z krajów ogarniętych wojnami. Będzie się naciskać na ich większą asymilację i wprowadzać dodatkowe środki bezpieczeństwa” - napisał na portalu CNN ekspert z GMF, Joerg Forbrig.
Wskutek kryzysu demograficznego w Europie imigranci spoza kontynentu są jednak potrzebni jej gospodarce, aby utrzymać system państwa opiekuńczego. Eksperci przewidują więc, że ofiarami przyszłej polityki padną głównie przybysze ubiegający się o azyl polityczny.
„Można oczekiwać uszczelnienia granic, ale w pierwszym rzędzie tak, by ograniczyć napływ uchodźców. Stanowią oni największe zagrożenie, gdyż dżihadyści podają się często za nich. Może tu dojść do wylania dziecka z kąpielą, bo przybywa też mnóstwo ludzi rzeczywiście potrzebujących schronienia i pomocy” - powiedział PAP dr Dariusz Niedźwiedzki z UJ, socjolog specjalizujący się w problematyce imigracji i zderzenia kultur.
Niektórzy przestrzegają, by za atak na rysowników "Charlie Hebdo" nie winić wielokulturowości, ponieważ – jak twierdzą – we Francji jej zasady właściwie nie były realizowane. W kraju tym obowiązuje bowiem doktryna państwa laickiego i „asymilacyjny”, a nie wielokulturowy model integracji imigrantów – spadek po rewolucji francuskiej 1789 r. - zgodnie z którym cudzoziemcy mają czym prędzej wchłonąć kulturę nowego kraju osiedlenia. W połączeniu z ksenofobią Francuzów, zaowocowało to dyskryminacją i wykluczeniem muzułmańskich imigrantów z etnicznych gett biedy i patologii społecznej. Wywołuje to u nich postawę defensywną i nasila tendencję do radykalizmu.
Francji przeciwstawia się czasem Wielką Brytanię, gdzie tradycyjnie istniała większa tolerancja wobec imigrantów, mniejsza presja na asymilację i brak zakazu noszenia symboli religijnych - strojów muzułmańskich - w miejscach publicznych. Zdaniem niektórych komentatorów, wielokulturowość jest lepiej „praktykowana” na wyspie.
Wielokulturowa Wielka Brytania – przypominają inni – wcale nie uchroniła się dzięki temu przed islamskim ekstremizmem. W lipcu 2005 r. w atakach w londyńskim metrze 52 osoby zginęły od bomb podłożonych przez dżihadystów-samobójców. W maju 2013 r. dwaj islamiści zamordowali w Woolwich brytyjskiego żołnierza.
Po zamachu w Paryżu coraz więcej głosów krytykuje wielokulturowość, przynajmniej w obecnej postaci. Miała ona być alternatywą dla dawnej asymilacji imigrantów w Europie Zachodniej, miała być realizowana poprzez szkolnictwo, które pozwalało im swobodnie kultywować swój język, kulturę i religię oraz stopniowo integrować się. Model ten działa w wypadku przybyszy z innych krajów europejskich, ale załamuje się w odniesieniu do imigrantów z Afryki północnej i Bliskiego Wschodu.
Według niektórych autorów, dzieje się tak wskutek nadmiernych ustępstw wobec postulatów muzułmańskich działaczy takich, jak zgoda na lokalne sądy, orzekające zgodnie z prawem szariatu, tworzone w Wielkiej Brytanii i Australii, czy karanie za krytykę islamu pod pretekstem „obrazy Mahometa”. We Włoszech np. miejscowy związek dziennikarzy poddał szykanom pochodzącego z Egiptu pisarza Magdi Allama, który potępił muzułmanów, bijących swoje córki za odmowę noszenia zasłon na twarz.
Tak rozumianą wielokulturowość krytykują znani intelektualiści, jak francuski filozof Alain Finkielraut, i holenderski profesor urbanistyki Paul Scheffer. Zdaniem tego ostatniego, nie należy unikać konfrontacji z imigrantami i trzeba od nich żądać, aby - skoro domagają się dla siebie praw - przestrzegali także obowiązków wynikających z obywatelstwa krajów europejskich.
„Główny problem to sentymentalny stosunek do imigrantów, który de facto jest pełen paternalizmu: nie wolno krytykować ich uprzedzeń tylko dlatego, że są w mniejszości (…). Chodzi tu o równe prawa, o poczucie przynależności do społeczeństwa i odpowiedzialność; o mówienie członkom wspólnot imigranckich: jesteście współgospodarzami” - powiedział Scheffer w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej".
Holenderski publicysta zwrócił też uwagę, że wielokulturowość jest „pusta” jako europejska propozycja ideowa dla muzułmanów, więc nie może się dla nich stać alternatywą dla islamizmu.
„Wielokulturowość to przekonanie, że narzucanie swoich wartości innym to przejaw pychy. Dlatego jest bezradna, gdy dochodzi do konfliktu normatywnego. Mówi imigrantom: nie łączy nas nic poza różnicami. To za mało, by żyć razem w demokratycznym społeczeństwie. Musimy mieć jakieś wspólne wartości, żeby funkcjonować, mimo dzielących nas różnic. Tą podstawą powinna być wolność wypowiedzi i wyznania” - powiedział Scheffer.
Tomasz Zalewski (PAP)
Fot. Orestis Panagiotou/EPA