Można by sądzić, że blisko 5 milionów nielegalnych imigrantów, których prezydencki dekret ma chronić przed deportacją, jest zadowolonych z obrotu sprawy. Okazuje się jednak, że tak nie jest, a niektórzy z nich wręcz protestują przeciw planowi Obamy. Dlaczego? Ponieważ, jak twierdzą, powoduje on rozbijanie rodzin, gdyż chronieni przed deportacją nie mają możliwości odwiedzenia swych bliskich w krajach, z których pochodzą.
Rozłąka z najbliższymi to najwyższa cena, jaką się płaci za nielegalny pobyt na emigracji. Poza samymi imigrantami nikt się ich sytuacją specjalnie nie przejmuje, bo łamiąc prawo – czym jest pozostanie w USA po terminie ważności wizy czy przedostanie się do Stanów przez zieloną granicę – sami sobie zgotowali taki los.
Jeden z najważniejszych postulatów pod adresem Kongresu, w odniesieniu do projektu wszechstronnej reformy imigracyjnej, to łączenie rodzin. Dekret prezydencki tego nie załatwia. I teraz setki tysięcy imigrantów bez dokumentów, którzy zostawili dzieci czy rodziców w swoich krajach, chce ich odwiedzić. Niektórzy rozważają nawet możliwość nielegalnego przekroczenia granicy, by zobaczyć się z bliskimi. Ryzyko jest jednak duże, bo jeżeli zostaną zatrzymani na nielegalnym przekraczaniu granicy tracą status chroniący przed deportacją. Do czasu uchwalenia wszechstronnej reformy przez Kongres, wyjazd do kraju rodzinnego i możliwość powrotu do USA pozostaną nadal w sferze marzeń. Istnieje jednak legalna furtka, z której, przy odrobinie szczęścia, można skorzystać.
Rząd nie opublikował jeszcze przepisów wykonawczych do najnowszego dekretu Obamy. Eksperci twierdzą, że będą one identyczne jak te wydane w 2012 roku w ramach programu chroniącego dzieci: Deferred Action for Childhood Arrivals – DACA. Tamte przepisy chroniły przed deportacją, ale nie dawały szans na legalizację pobytu i ubieganie się o przyznanie obywatelstwa. Przewidywały jednak możliwość krótkiej podróży do rodzinnego kraju.
Imigranci chronieni przed deportacją dekretem Obamy są uważani oficjalnie za nielegalnych. Mogą wyjechać i powrócić do USA tylko wtedy, gdy wystąpią o jednorazowy dokument podróży, tzw. advanced parole. Wydanie tego dokumentu leży w gestii władz imigracyjnych, a te nie kwapią się zbytnio z zezwoleniem na wyjazd.
Według instrukcji wydanych przez Urząd ds. Obywatelstwa i Imigracji, zgoda na podróż może być wydana tylko w takich przypadkach jak: leczenie, pogrzeb w rodzinie, udział w programie naukowym. Osoby występujące o zezwolenie na jednorazowy wyjazd i powrót do USA muszą wnieść opłatę skarbową w wysokości 360 dolarów i czekać, często tygodniami, do chwili, gdy władze imigracyjne podejmą decyzję. Podróż na wakacje nie daje podstawy do advanced parole.
Działacze imigracyjni apelują do władz, aby rozszerzyły kategorię wyjazdów w celach humanitarnych i umożliwiły, na przykład, wzięcie udziału w zjeździe rodzinnym i spotkanie się z członkami rodziny niewidzianymi od lat.
Nielegalni imigranci mają więc do wyboru stosowanie się do przepisów lub ryzyko. W większości wybierają pozostanie w USA w nadziei, że kiedyś będą mogli swobodnie podróżować.
Wkrótce po wydaniu przez prezydenta Obamę dekretu mającego chronić przed deportacją miliony nielegalnych imigrantów Urząd do spraw Obywatelstwa i Imigracji przystąpił do uruchomienia na przedmieściach Waszyngtonu centrum, które będzie zajmować się przyjmowaniem i rozpatrywaniem wniosków. Samo wynajęcie pomieszczeń biurowych będzie kosztować około 8 milionów dolarów rocznie, a zatrudnienie tysiąca nowych pracowników - 40 milionów dolarów rocznie. Otwarcie centrum zaplanowano na początek przyszłego roku. Będzie ono utrzymywane z opłat wnoszonych przez petentów. Wcześniej jednak republikańscy członkowie Kongresu będą dążyć do rozwiązania sporu – czy prezydent Obama przekroczył swoje uprawnienia, wydając dekret imigracyjny.
Wojciech Minicz
fot.Erik S. Lesser/EPA