Jacek Niemczyk, radiowiec
Święta mojego dzieciństwa zawsze były skromne, najczęściej spędzane we czwórkę z rodzicami i siostrą. Do pozostałej części rodziny było zawsze daleko, bowiem była rozsiana po całej Polsce.
Jak prezenty – to czekolada, a właściwie wyroby czekoladopodobne. Do dzisiaj pamiętam, że ta tabliczka była dzielona na czworo. No i oczywiście kubańskie pomarańcze, które pojawiały się od czasu do czasu. Zawsze był karp, łapany osobiście z tatą w porze, kiedy jeszcze można było go łapać, a później karpie przetrzymywaliśmy w ogromnej zamrażarce. I co ciekawe, do dzisiaj mam nóż, to narzędzie zbrodni używane przy oprawianiu. To jeden z niewielu przedmiotów, które z Polski przywiozłem.
Wspomnienie szczególnej Wigilii? Była taka Wigilia 1990 roku, kiedy zabrakło mojego taty. Zmarł parę miesięcy wcześniej, wyjechała też moja siostra, byliśmy więc z mamą we dwoje, a pustych nakryć przy stole zbyt wiele...
W Stanach świąt nie lubię, razem ze wciskającymi się wszędzie Mikołajami; prezentów, zakupów, kartek z życzeniami „Happy Holidays”, tak jakby nikt nie pamiętał, że to jest Boże Narodzenie. Co może nie dziwi w amerykańskim środowisku, ale w polskim tego nie rozumiem, że boimy się wysłać kartkę z Dzieciątkiem Jezus. A to przecież bardzo religijne święta; ponad 2 tys. lat temu urodził się bardzo skromny człowiek, który nic nie miał, było zimno, nie było żadnych prezentów. Kiedy tak o tym myślę, to już na kilka tygodni przed świętami, jest mi po prostu smutno.
Ale tegoroczne święta będą najpiękniejszymi, jakie można sobie wyobrazić, ze względu na pamięć Jurka Arsenowicza, który współpracował z naszą redakcją. Pamiętam, jak pod koniec 1999 roku przyszedł do mnie i powiedział: „zróbmy wigilię dla bezdomnych, samotnych”. Odpowiedziałem, że naturalnie, tylko trzeba wybrać jakiś dzień dzielący nas do świąt. Jurek wtedy powiedział: „taka wigilia powinna być w Wigilię”. Było to dla mnie niewyobrażalne, że w dzień, kiedy wszyscy siadają przy swoich rodzinnych stołach, może się to udać. A jednak się udało! 15 lat temu po raz pierwszy zorganizowaliśmy taką wigilię, najpierw w Cafe Lura, później w Hortexie. Szybko się okazało, że te miejsca są za małe, bo chętnych są setki. W tym roku po raz kolejny spotykamy się przy Bazylice św. Jacka. W roku ubiegłym było kilkaset osób. Rozdaliśmy 350 paczek, było ponad stu wolontariuszy.
Od 15 lat jest to dla mnie jedyna Wigilia, którą obchodzę, od kilku lat dołączyli do niej także moi najbliżsi. I zamiast robić sobie prezenty, robimy prezenty tym, którzy tego bardziej potrzebują.
Andrzej Fonfara, pięściarz
Zabawna historia świąteczna, którą pamiętam, wydarzyła się gdy miałem 6 lat. W przedszkolu, przed świętami zorganizowano spotkanie ze św. Mikołajem. Staliśmy w kolejce, a Mikołaj brał dzieci na kolana, pytał, czy były grzeczne i wręczał prezenty. Ja również, jak widać na zdjęciu, usiadłem na kolanach u Mikołaja. Zaraz po tym, jak zrobiono zdjęcie wycelowałem w św. Mikołaja mój zabawkowy pistolet i spytałem, czy na pewno ma prawdziwą brodę, czy nie, bo będę strzelał. Mikołaj powiedział, że tak, broda jest prawdziwa i wręczył mi prezent. Miał szczęście, dałem mu spokój i poszedłem obejrzeć, co mi przyniósł.
Pamiętam też, że najlepszy prezent jaki dostałem pod choinkę to były klocki lego, w tamtych czasach to był prawdziwy hit!
Życzę wszystkim Wesołych Świąt!
Walter Kotaba, prezes Polnet Communications i Polstudios Inc.
Kiedyś dostałem na Boże Narodzenie rower. Taki półwyścigowy. To było marzenie każdego chłopaka. Nie mogłem go od razu wypróbować, bo na dworze było dużo śniegu. Zrobiłem więc inaczej.
Ktoś mi powiedziałem, że rower trzeba najpierw rozebrać, a potem złożyć i dopiero go używać. Jako że nie byłem w majsterkowaniu specjalnie wprawiony, to waliłem w te pedały, szprychy młotkiem czy innym narzędziami, bo rower nie chciał się ławo dać rozebrać. Zniszczyłem go więc porządnie i potem musiałem już jechać do fachowca, by mi go złożył z powrotem. Ale to było potem, bo pierwszej nocy postawiłem sobie ten rower przy ścianie koło łóżka i kilka razy w nocy się budziłem tylko po to, by móc na niego popatrzyć.
Choć jeździłem nim do skończenia liceum, to jednak moje rozbieranie spowodowało, że rower nigdy już nie był taki sam. Pamiętam do dziś, że to był lekki, świetny produkt czeskiej firmy Favorit.
Zygmunt Dyrkacz, działacz kultury, właściciel Chopin Theatre w Chicago
Pierwsza choinka jaką pamiętam była do samego nieba i miała prawdziwe świeczki,orzechy, ciastka i kolorowe cukierki przywiązane do swoich gałęzi. Świeczki paliły się wyłącznie w obecności dorosłych i często wydarzenie to ilustrowane było opowieściami o strasznych pożarach spowodowanych przez niegrzeczne, biegające po pokojach dzieci. "Nie lataj tak" - było jednym z najszybciej nauczonych zdań, ale jakże się do tego dostosować, kiedy pod choinką, zawinięte w kolorowy papier, czekają wielkie niespodzianki. Ale zanim się do nich z moją siostrą zabraliśmy, trzeba było zjeść kolację wigilijną na specjalnie ustrojonym na tę okazję stole, który moi rodzice dostali w prezencie ślubnym. Używano go tylko od święta, ale dużo częściej czyszczono jego dostojną, szklaną powierzchnię.
Jedzenie na nim wigilijnych specjałów dodawało mu jeszcze większej powagi. Po wielce napełniającej kolacji wszyscy udawaliśmy się do pokoju z choinką, zapalaliśmy świeczki pod troskliwym okiem rodziców i zaczynaliśmy śpiewać kolędy. Ale oczy naszej wyobraźni wyraźnie skierowane były na prezenty. Wyczuwając nasze cierpienia mama pozwalała nam otworzyć po jednym prezencie.
Pewnego razu, ku mojemu zachwytowi zostałem właścicielem kompletu dla małego majsterkowicza. Młotek, obcążki, śrubokręt i piłka do drzewa. Wyraźnie zadowolona z mojej radości mama oddała się z powrotem kolędowaniu, które było popularne również dlatego, ponieważ mieszkaliśmy naprzeciwko kościoła, gdzie byłem ministrantem. Według mamy, również z zadatkami na księdza.
Z wszystkich narzędzi największe wrażenie zrobiła na mnie piłka do drzewa. Z jednej strony leżąca usłużnie w dłoni, z drugiej, ostrej strony, dodająca mocy nieskończonej - Zorro. W nagłym przebłysku zrozumiałem, że jest tylko jedna rzecz, którą potrzebuję do pełnego spełnienia – STÓŁ. Umieszczony na poziomie moich oczu na początku nie dawał się łatwo pokroić. Ślizgające się w obie strony ostrze wyraźnie zarysowywało cały brzeg, ale dopiero jak wziąłem piłkę w obie ręce, widać było, że ze mną nie ma żartów. Co było dalej pozostaje bardzo niejasne. Jedni mówili,że chciano mnie wysłać na zawsze do dziadków, inni, że cudem uratowałem swoje życie. Stało się już wtedy oczywiste, że dobrym księdzem lub kontraktorem nie będę.
Magda Huk "Dzika", motocyklistka, instruktorka zumby, nauczycielka psów
Moje najlepsze wspomnienia są z lat, kiedy moi rodzice byli jeszcze razem i mieszkaliśmy we wsi Kalinowo.
W Wigilię od rana razem z bratem ubieraliśmy choinkę, a mamusia robiła wszystko w kuchni. Najbardziej czekaliśmy na pierwszą gwiazdkę – siedzieliśmy w oknie i wypatrywaliśmy, aż się zaświeci. Wtedy wszyscy siadaliśmy do stołu. Zawsze było dwanaście potraw – tyle, ilu było apostołów – i dodatkowe nakrycie dla jednej osoby.
Tatuś wstawał jako głowa rodziny, odmawiał modlitwę i zaczynał łamanie się opłatkiem, przy którym składaliśmy sobie życzenia.
Po wieczerzy siadaliśmy w salonie przy palącym się kominku, z meblami, które mama sama odrestaurowała. Przychodził gwiazdor i rozdawał prezenty spod choinki. Ale zanim były prezenty i choinka, przychodzili kolędnicy. Brat też był kolędnikiem; po wieczerzy wybiegał, przebierał się i chodził z nimi. Śpiewali, straszyli mnie, bo tam zawsze był diabeł czy inna straszna postać. Dostawali coś do jedzenia i pieniądze. Dopiero po ich przedstawieniu były prezenty.
Większość ozdób na choinkę była ręcznie robiona - albo cukierki zawijane, albo orzechy, albo łańcuchy robione z wycinanek. A w tamtych czasach na choince paliły się świeczki! To było niebezpieczne, bo mogły spowodować pożar, ale mnie się podobało.
Utkwiła mi w pamięci jedna rzecz, której nie mogłam przeżyć - pływający w wannie biedny karp, którego się później zabijało i zjadało. Tylko tego nie lubię wspominać.
Zupełnie nie pamiętam prezentów. Pamiętam za to ten nastrój sielanki – miłe rozmowy, wewnętrzny spokój i poczucie bezpieczeństwa w rodzinie. Mam teraz w domu kominek, lubię przy nim siedzieć, to mi zostało z tamtych lat.
Pamiętam, jak pisaliśmy listy do gwiazdora i zostawialiśmy je pod poduszką, a przy prezentach dostawaliśmy odpowiedzi - co gwiazdor mógł, a czego nie mógł. Dużo później się dowiedziałam, że to mama odpisywała na nasze listy. Bardzo mi się podobała ta korespondencja i nie chciałam przestać w to wierzyć.
Zbigniew Bzdak, fotoreporter, podróżnik
Oczekiwanie na święta zostawało mi bardziej w pamięci niż same święta - przygotowania, pieczenie ciast i oczywiście choinka. U nas w domu najważniejsze prezenty dostawaliśmy 6 grudnia, na Mikołaja. Te wigilijne były bardziej symboliczne – jedzenie, ciasta, owoce, które wtedy było ciężko dostać, a zwłaszcza ciastka, które wisiały na choince, a po Wigilii można było je zjeść.
Z prezentów pamiętam skarpetki i swetry robione przez mamę i inne praktyczne rzeczy. W pamięci zostały mi głównie prezenty, które znajdowaliśmy pod poduszką 6 grudnia. Nie bardzo pamiętam zabawki, które dostawaliśmy, ale jestem pewien, że były. Najbardziej pamiętam rower. Pod poduszką roweru oczywiście nie było, tylko kartka od Świętego Mikołaja, która go zapowiadała. A pod choinką głównie było jedzenie.
Z Wigilii pamiętam to, co jest typowe polskie – dzielenie się opłatkiem, specjalne jedzenie. Na święta mama robiła bardzo dużo ciast, których nie piekliśmy w domu, bo piec nie był wystarczająco dobry. Oddawało się je do piekarni, około pół kilometra od domu. Zawoziliśmy je tam z bratem na sankach. Kładliśmy te wszystkie ciasta na sanki i ciągnęliśmy je przez śnieg aż do piekarni. Któregoś roku zaczęło strasznie padać. Pamiętam, jak ciągnęliśmy te sanki z chyba pięcioma brytfannami przez wielki śnieg. Parę godzin później trzeba było je odebrać. Wpuszczono nas do piekarni i tam było ze sto brytfanek ustawionych na podłodze. Szukaliśmy tych naszych, czytając powkładane papierki z nazwiskami. Ciasta dojechały do domu w dobrej formie i zostały zjedzone.
Dla nas, dzieci, ciasta były najważniejsze. Pamiętam moje ulubione drożdżowe rogaliki, na które się oczekiwało, bo mieliśmy je tylko raz do roku.
Krzysztof Arsenowicz, aktor
Byliśmy bardzo liczną rodziną – mieszkaliśmy w jednej miejscowości ze wszystkimi ciotkami, siostrami mojego ojca. Na Wigilię zjeżdżaliśmy się wszyscy do ciotki, która miała duży dom. Każdy coś przygotowywał. Mój najstarszy brat Jurek był odpowiedzialny za bezpieczeństwo gara kompotu ustawionego na sankach, które ciągnął. Prezenty były zawijane w szary papier, rzadko się zdarzało, żeby był kolorowy. Czekaliśmy na pierwszą gwiazdkę i na prezenty. I na te raz w roku znakomite łazanki z kapustą, i na kutię z makiem. No i na Świętego Mikołaja, za którego przebierał się bardzo wysoki, postawny wujek Bonifacy. Kto chciał prezent, musiał zaśpiewać kolędę. Trzeba było znać tekst tej kolędy, nie jakieś mru-mru-mru.
Przedtem odbywała się próba. Dzieci przychodziły do ciotki Lidii, która była sopranistką w kościele. Przepytywała nas z tekstów kolęd, żeby nie było zaskoczenia pod choinką. Bardzo to przeżywałem. Pytałem – co Mikołaj powie, jak się pomylę? „Nie możesz się pomylić, musisz się nauczyć!”
Moja babcia Józia świetnie robiła na drutach, to myśmy wszyscy dostawali skarpetki, albo taki golf zakładany przez głowę zamiast szalika. I rękawiczki, oczywiście z jednym palcem. Zawsze było coś innego – raz się dostało skarpety, raz rękawiczki, a raz golf. Po trzech latach miało się komplet, bo skarpetki mama przez te lata cerowała.
Dostawaliśmy łyżwy. Moja młodsza siostra dostała łyżwy figurowe, tośmy jej bardzo zazdrościli; takie z białymi butami, sznurowanymi po same kostki. Ja dostałem łyżwy zapinane na piętach trzema klamrami i wiązane grubymi rzemieniami. Jak się jeździło, to się nie czuło, że nogi są pozbawione krążenia krwi i byliśmy szczęśliwi.
Raz od siostry dostałem „Ekonomię socjalizmu”. Ona nie wiedziała, o co chodzi, ale jej się podobała czerwona okładka. Siostra była dumna, że taką kolorową książkę mi kupiła, a wujkowie pękali ze śmiechu.
Stan Borys, wokalista, kompozytor, aktor, poeta
Moje dzieciństwo przypadało na najgorszy okres, powojenny. Wokół była bieda, Dlatego nie mam dobrych wspomnień. Radość ze świąt pojwił sie w dorosłym życiu, gdzie zacząłem śpiewac kolędy, aż w końcu sam napisałem pastorałkę - i to jest moja odpowiedź na święta: żeby cieszyć się tym wielkim świętem i modlić się o lepsze czasy, żeby zawsze błyszczała Gwiazda Betlejemska, jako symbol radości.
Stan Borys
Wesołych Świąt wam życzę
Gdy nadejdzie pora świąt i pora życzeń
Na spełnienie czeka w tłumie każdy z nas
By obudzić się któregoś dnia o świcie
I zwyczajne życie zacząć jeszcze raz.
Rozdzwoniły się dzwoneczki – idą święta
A ciemności już rozświetla gwiazdki blask
To najświętszy dla nas znak, więc zapamiętaj,
Że ze złego snu obudzić się już czas.
Wesołych Świąt Wam życzę,
Spokojnych cichych dni,
Niech się zmieni Wasze życie,
Niech się spełnią proste sny.
Wesołych Świąt Wam życzę,
Niech was ochrania Bóg,
Niech nadejdzie zwykłe życie – lecz bez trwóg.
Chociaż wiele pozostało do spełnienia
Do wieczerzy zasiadają wszyscy wraz
Chociaż tyle jeszcze spraw do załatwienia
Nie możemy w smutnej ciszy wiecznie trwać.
Wesołych Świąt Wam życzę,
Spokojnych cichych dni,
Niech się zmieni Wasze życie,
Niech się spełnią proste sny.
Wesołych Świąt Wam życzę,
Niech was ochrania Bóg,
Niech nadejdzie zwykłe życie – lecz bez trwóg.
Rafał Skibiński, zawodnik MMA
Pamietam, jak z rodzeństwem i rodzicami ubieraliśmy choinkę w Wigilię lub kilka dni wcześniej. Jako najstarszy kierowałem wypatrywaniem pierwszej gwiazdki. Było to szczególnie ważne, bo rodzice nie pozwalali otworzyć prezentów, które leżały pod choinką nim rozbłyśnie pierwsza gwiazdka. Razem z bratem Sewerynem i siostrą Kasią siedzieliśmy przy oknie w naszym mieszkaniu w bloku i wypatrywaliśmy pierwszego jasnego punktu na niebie. Zaraz po pierwszej gwiazdce mogliśmy otworzyć upragnione prezenty. Potem z rodziną i znajomymi siadaliśmy do wspólnej kolacji.
Na choince zawsze wisiało mnóstwo słodyczy, cukierków i czekoladek. W nocy, po cichutku, w tajemnicy przed wszystkimi, podkradałem się pod choinkę, żeby zerwać z niej parę słodkości. Okazało się, że to samo robili siostra i brat, w wyniku czego po kilku dniach choinka była mocno przerzedzona, a każde z nas udawało, że z tajemniczym zniknięciem cukierków nie miało nic wspólnego.
Jak widać na zdjęciu, już od małego trenowałem sztuki walki. W wieku 6 lat, dzięki mojemu tacie zacząłem od karate Kyokushinkay, później był boks, kickboxing, judo, jiu jitsu i inne style. W 2006 r. stoczyłem w Chicago pierwszą walkę w formule MMA. Dziś jestem zawodowym fighterem, mam kontrakt z drugą największą na świecie federacją MMA – Bellatorem.
Wszystkim czytelnikom życzę Wesołych Świąt, spokojnego Nowego Roku i spełnienia marzeń.
Ewa Radwańska, dyrektor Wydziału Endokrynologii Reprodukcji i Niepłodności w Rush University w Chicago
Pierwsza Wigilia, którą pamiętam, to ta z 1943 roku, miałam wtedy 5 lat. Mieszkaliśmy w Wilnie. Trwała wojna, przechodziły wojska, były bombardowania, pożary, to były niespokojne czasy. W kwietniu 1943 r. urodził się mój brat; na święta Bożego Narodzenia miał 9 miesięcy i właśnie był na etapie raczkowania. Mój ojciec był nauczycielem w liceum w Wilnie, ale w czasie wojny pracował na kolei przy rozładunku węgla. Pamiętam, że miał kombinezon roboczy z dużymi kieszeniami. W tych kieszeniach przynosił czasem trochę jedzenia, kartofle, kawałki węgla do pieca - cokolwiek mógł „załatwić”. Przed świętami przyniósł świecę. Mama stopiła parafinę i dodawszy do niej niebieską farbkę do bielizny, zrobiła niebieskie świeczki na choinkę. Dodatkowo, ze starych zapasów zrobiliśmy kolorowy choinkowy łańcuch, sklejany klejem z mąki i wody. Na choince zawiesiliśmy również małe czerwone jabłuszka. Pamietam, że mój braciszek zawędrował pod choinkę i zjadł kawałek papierowego łańcucha, co niestety mu zaszkodziło i długo dolegał mu żołądek.
Przed Wigilią dostałam przepiękny prezent od znajomej, dużo starszej od mnie dziewczynki, która miała na imię Dziuba i była córką profesora Kridla (wybitnego znawcy literatury, u którego studiowała moja mama). Była to piękna lalka z zamykanymi oczami i prawdziwymi włosami, które mogłam czesać i zaplatać w warkocze. Na imię dałam jej oczywiście Dziuba i była to moja ukochana, i najcenniejsza rzecz. Ta choinka i ta przepiękna lalka - to moje najwcześniejsze świąteczne wspomnienia. Oprócz tego pamiętam wojnę. To była szkoła przeżycia. W lipcu 1944 r. Niemcy zaczęli się wycofywać i zacierając ślady zbrodni podpalali domy, w tym nasz. Pamiętam, że musieliśmy uciekać, a ja płakałam i krzyczałam do mamy: „Ratuj chociaż Dziubę!”; niestety Dziuba zginęła w pożarze. Od tamtej pory długo nie miałam lalki. Dopiero na 10 urodziny mamie udało się kupić mi następną lalkę, ale to już nie było to samo.
Gdy po 50 latach znów spotkałam prawdziwą Dziubę, która od lat była profesorem na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku, powiedziała mi, że te piękne warkocze lalki, którą mi dała, były prawdziwymi włosami jej matki, które wyhodowała i obcięła, aby zrobić dla niej specjalną lalkę na zamówienie...
Monika Gałuszka-Myśliwiec, specjalna koordynatorka ds. polskich w Chicagowskiej Radzie Wyborczej (Chicago Board of Elections)
Święta Bożego Narodzenia najbardziej kojarzą mi się z pięknym zapachem choinki w moim domu rodzinnym w Jaśle. Na choince wieszaliśmy piękne bombki i inne dekoracje świąteczne oraz cukierki i czekoladki. Słodycze wyjadaliśmy z choinki zaraz po Wigilii, pozostawiając wiszące puste papierki, aby rodzice się nie zorientowali, co zrobiliśmy. W Wigilię na stole był biały obrus, na nim sianko, opłatek i dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa. Modlitwa, dzielenie się opłatkiem i dwanaście tradycyjnych potraw oraz kompot z suszonych owoców, który mogliśmy wypić dopiero po zjedzeniu lub przynajmniej skosztowaniu wszystkich potraw. Mimo upływu wielu lat w dalszym ciągu utrzymujemy tę tradycję. Większością prezentów były słodycze od Świętego Mikołaja, którym jak się później okazało był sąsiad. Święty Mikołaj zjawiał się niestety w towarzystwie diabła, którego strasznie się baliśmy. Co roku modliliśmy, żeby nie przyszedł. Raz zdarzyło mi się otrzymać nieprzyjemny prezent − pomarańczowy, bardzo "gryzący" sweter. Na samo wspomnienie dostaję gęsiej skórki... Życzę wszystkim Wesołych Świąt i wspaniałych prezentów!
Andrzej Gołota, pięściarz
Z dzieciństwa najbardziej pamiętam piękną choinkę, wiszące na niej cukierki i leżące pod drzewkiem prezenty oraz naszą rodzinę siedzącą przy wspaniale zastawionym stole.
Wspominam życzliwość i serdeczność, którą wszyscy sobie okazywali w wigilijny wieczór i niecierpliwość, z jaką czekałem na otwieranie prezentów. Najbardziej cieszyłem się z zabawek, a głównie z samochodów.
Święta spędzaliśmy w naszym mieszkaniu na warszawskim Śródmieściu w szerokim gronie rodzinnym - z babcią, ciotkami i wujkami. Teraz Boże Narodzenie obchodzimy i przeżywamy wspólnie z żoną Mariolą, dorosłą córką i nastoletnim synem.
Andrzej Krukowski, aktor
Chyba moje największe wspomnienie z dzieciństwa to takie, że mogłem najeść się do syta. W końcu na święta na stole było mięsko na stole. Święta to zawsze była prawdziwa choinka z prawdziwymi świeczkami na niej. Zawsze padał śnieg i nie pamiętam, by kiedykolwiek święta były bez białego puchu.
Pamiętam też kolejki za słodyczami, pomarańczami, za czekoladą. W moim małym miasteczku Augustowie trzeba było chodzić od sklepiku do sklepiku, żeby po prostu cokolwiek dostać. Ale to, co najczęściej powraca w moich wspomnieniach w okolicach świąt, to ten zapach, gdy w pierwszy dzień świąt, po śniadaniu, mama obierała tę jedyną kubańską pomarańczę. Zdobyła ten jeden na całą rodzinę owoc sobie tylko wiadomym sposobem. Gdy ta pomarańcza była obdzierana ze skórki, ten fantastyczny zapach rozchodził się po całym domu. Potem ten niewielki owoc mama dzieliła po kawałeczku, a było nas czworo plus babcia. Pamiętam zwłaszcza babcię, która nie mając swoich zebów, a tylko sztuczną szczękę, wkładała kawałek pomarańcza do ust i ściskając go jedynie podniebieniem i językiem miała takie rozanielone oczy, czując smak soku.
Pamiętam też swój najwspanialszy prezent. Były to łyżwy przypinane do butów. Przykręcało się je do obuwia takim specjalnym kluczykiem. W obcasie robiło dziurkę i przypinało się do niego żabki. Tam się łyżwę wkładało, skręcało i kluczykiem dokręcało. I ten pierwszy dzień świąt pozostał mi dlatego w pamięci, że gdy ojciec szedł po wodę do jedynej studni w mieście, to ja, dumny jak paw, jechałem obok niego na łyżwach po ubitym śniegu.
Czy pamiętam najgorszy prezent? Nie, bo takiego nie było. Cieszyliśmy się z każdego podarunku. Pamiętam, gorączkowe poszukiwania po całym domu, by dowiedzieć się czy dostaniemy coś czy nie. Odnalezionym prezentami mocno potrząsaliśmy, co pozwoliło czasami zgadnąć, co jest w środku. Nigdy natomiast nie uwierzyłem w rózgę. Zawsze byłem święcie przekonany, że byłem tak grzecznym chłopcem, że na rózgę nie zasługuję.
Piotr Michalak, radiowiec
Święta dla mnie nieodłącznie kojarzą się z Lublinem. Mój dziadek próbował przez parę lat mieć córkę, co doprowadziło go do posiadania czterech synów i dużej rodziny. Każde święta spędzaliśmy właśnie w domu u dziadków. To były tradycyjne wigilie i świętowanie. Po 20 latach w Stanach bardzo tęsknię za polskimi świętami. Wiem, że już się nie powtórzą, bo rodzina rozjechała się po całym świecie. Amerykańskie święta to nie to samo.
Z ciekawostek świątecznych dodam, że swój pierwszy program radiowy poprowadziłem w święta w 1990 roku w Radiu Puls w Lublinie. Pracowałem tam jako realizator dźwięku. W studio nie pojawił się prowadzący audycję i tak zadebiutowałem na antenie.
Magdalena Solarz, dyrektor artystyczny i choreograf Teatru "Wici", reprezentacyjnego zespołu pieśni i tańca Związku Narodowego Polskiego
Często wspominam Wigilię, którą spędzaliśmy rodzinnie, wspólnie z moim ojcem, inżynierem Andrzejem Solarzem i stryjem Wojciechem Solarzem, reżyserem filmowym, w naszym mieszkaniu w Warszawie na Śródmieściu.
Z niecierpliwością czekałam na wizytę Świętego Mikołaja. Gdy wreszcie zadzwonił dzwonek do drzwi i wszedł prawdziwy Mikołaj z brodą, wąsami w czerwonym stroju, pamiętam, jaka byłam szczęśliwa, a równocześnie trochę wystraszona. Ale kiedyś po jego wyjściu wzbudziłam ogólną konsternację w rodzinie, gdy zapytałam: -Tato, a dlaczego ten Mikołaj miał stryja Wojtka buty?
Święty Mikołaj przynosił mi zawsze dużo prezentów i zawsze, wszystkie mnie bardzo cieszyły. W mojej rodzinie ważnymi prezentami były książki. Pamiętam, jak dostałam "Popioły" Stefana Żeromskiego. Przez wiele lat była to moja ukochana książka. Prezentem był też Smyczek, terier ostrowłosy, jedyny piesek, jakiego mieliśmy. Nazywaliśmy go Profesor Smyczek Solarz, by podkreślić, że jest bardzo inteligentny i należy do nas.