Polski skandal przy liczeniu głosów w wyborach samorządowych i długi okres oczekiwania na ostateczne wyniki przywodzi na pamięć podobne wpadki w Stanach Zjednoczonych. Przypomnijmy najważniejszą z nich – 14 lat temu cały świat oczekiwał dużo dłużej niż przez tydzień na odpowiedź na pytanie – kto został prezydentem największego mocarstwa świata.
Kto wygrał?
Wiele osób pamięta tamtą wyborczą noc. Tuż po zamknięciu lokali wyborczych wszystkie główne stacje telewizyjne (CNN, NBC, FOX, CBS, MSNBC oraz ABC) opierając się na wynikach exit-polls przyznały zwycięstwo Alowi Gore'owi. 25 głosów elektorskich z Florydy dawałoby mu prezydenturę. W dwie godziny później dziennikarze zaczęli wycofywać się z tych prognoz. Wreszcie w środę o godzinie 2 nad ranem, gdy Bush prowadził na Florydzie po przeliczeniu 85 proc.dystryktów wyborczych uznano zwycięstwo republikanina za przesądzone.
Potem jednak zaczęły spływać dane z trzech gęsto zaludnionych miejskich powiatów Broward, Miami-Dade i Palm Beach, i różnica zmniejszyła się do 2 tys. głosów. Znów zmieniono prognozy. W pewnym momencie różnica głosów zmalała nawet do około 300 głosów, aby ponownie wzrosnąć do 900 po uwzględnieniu głosów przysłanych przez członków sił zbrojnych służących poza granicami Stanów Zjednoczonych.
Media ogłaszając przedwcześnie Gore’a nowym prezydentem USA zaliczyły wielką informacyjną wpadkę, dającą się porównać jedynie ze słynnym błędem “Chicago Tribune” z 1948 roku. Gazeta ogłosiła wówczas wyborcze zwycięstwo Thomasa E. Dewey'a nad Harrym Trumanem w wyborach prezydenckich. Podobny, ale mniej znany ogółowi błąd popełnił tej samej nocy, opierając się na pierwszych spływających danych z lokali wyborczych, “The Journal of Commerce”.
Każdy głos się liczy
W 2000 roku na Florydzie różnica głosów między obydwoma kandydatami do Białego Domu była tak niewielka, że zadziałało prawo zmuszające komisje wyborcze do ponownego liczenia głosów. Ale tylko maszynowego, a nie ręcznego. Tymczasem w całym stanie zakwestionowano około 70 tys. kart wyborczych z powodu niedokładnie odbitych “dziurek”. Dowodem głosowania każdego obywatela na Florydzie była bowiem karta z wybitymi w odpowiednich miejscach otworami. W wielu wypadkach papier karty nie został całkowicie przedziurawiony i głosu nie zaliczano.
Końcowe wyniki głosowania demokraci kwestionowali w sądach różnych instancji żądając ręcznego przeliczenia głosów. O zwycięstwie George’a W. Busha na Florydzie, a tym samym w całym kraju, przesądził ostatecznie Sąd Najwyższy, który stwierdził, że obliczania głosów nie da się zakończyć przed 12 grudnia 2000 roku i niejednogłośną decyzją (5-4) zamknął proces liczenia głosów, uznając poprzednio podane wyniki za oficjalne.
Czas oczekiwania na informację, kto będzie przywódcą największego mocarstwa świata wyniósł więc pięć tygodni, a nie tak, jak to miało miejsce w Polsce – 6 dni. Późniejsze próby dokładnego policzenia głosów na Florydzie dokonywane przez różne media nie przyniosły jednoznacznej odpowiedzi, kto wygrałby, gdyby wzięto pod uwagę wszystkie skargi sądowe.
Wyborcze zawirowania
Wydarzenia sprzed 14 lat to tylko wierzchołek góry lodowej. W Ameryce co roku w listopadzie dochodzi do wyborczych nieregularności i ponownego liczenia głosów. W skomplikowanym systemie wyborczym trudno się zresztą połapać. W Stanach, będących federacją stanów, funkcjonuje bowiem wiele różnych ordynacji i systemów głosowania. Różne są też metody rejestracji wyborców i przepisy dotyczące procedur głosowania (np. drogą korespondencyjną lub wcześniejszego oddania głosu przed wyborczym wtorkiem). W większości stanów o zwycięstwie decyduje zwykła większość głosów, ale są miejsca, w których, w przypadku braku poparcia połowy wyborców, wymagana jest dogrywka. Tak było np. w tym roku w senackich wyborach w Luizjanie, gdzie dojdzie do drugiej rundy wyborów.
W wielu stanach wybory może wygrać osoba, której w ogóle nie ma na listach wyborczych – jej nazwisko można po prostu dopisać. O tym, że nie jest to tylko pusty przepis, przekonaliśmy się w 2010 roku, kiedy wybory do Senatu na Alasce wygrała kandydatka polskiego pochodzenia Lisa Murkowski, mimo że wcześniej przegrała prawybory. Wyborcy masowo dopisywali jej nazwisko, często z błędami ortograficznymi, co skrzętnie próbowano wykorzystać, próbując unieważnić oddane na nią głosy. Przeciwnikom nie udało się jednak podważyć ponad 100 tys. dopisanych do list różnych wersji jej nazwiska. Została pierwszą od ponad 50 lat osobą wybraną do Senatu przez dopisanie do listy.
Przegrał, ale wygrał
Warto też pamiętać, że amerykański prezydent ciągle nie jest wybierany w wyborach bezpośrednich. W poszczególnych stanach wyborcy głosują na elektorów, którzy z kolei oddają swoje głosy na odpowiedniego kandydata. W ogromnej większości stanów zwycięzca przejmuje wszystkie głosy elektorskie, nawet przy minimalnej różnicy głosów; może się więc zdarzyć, że kandydat, który w skali kraju nie zdobył większości, zostaje prezydentem.
W amerykańskiej historii aż czterokrotnie zdarzyło się, że w Białym Domu zasiadał prezydent, który w wyborach powszechnych uzyskał mniej głosów od swojego rywala. Ostatni raz miało to miejsce właśnie w 2000 roku, kiedy Al Gore uzyskał o ponad pół miliona głosów więcej od George’a W. Busha. Wcześniej wydarzyło się to w latach 1824, 1876 i 1888. Najpierw (1824) Andrew Jackson wygrał wybory, ale nie zdołał uzyskać 50 proc. głosów elektorskich. W tej sytuacji o wyborze prezydenta zdecydowała Izba Reprezentantów. Został nim John Quincy Adams.
W 1876 roku wybory prezydenckie wygrał Rutherford B. Hayes, mimo, że w skali kraju więcej głosów otrzymał Samuel Tilden. Stosunek głosów elektorskich wyniósł 185-184 na korzyść tego pierwszego. W 12 lat później podobny los spotkał Grovera Clevelanda, który musiał pogodzić się z tym, że w Białym Domu zamieszka Benjamin Harrison.
Stany Zjednoczone miały też prezydenta, którego nigdy nie wybrano w głosowaniu, nawet na urząd wiceprezydenta. Był nim Gerald Ford, który objął stanowisko po rezygnacji Richarda Nixona w 1974 roku. Podczas wyborów w 1972 roku kandydatem na wiceprezydenta był Spiro Agnew. W 1976 roku Ford przegrał wybory z Jimmym Carterem.
Jolanta Telega
[email protected]
fot.Vassil Donev/EPA