Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 21:44
Reklama KD Market

Demokracja “dekretowa”

Zgodnie z zapowiedziami, prezydent Obama zdecydował się na dość odważny krok. Postanowił mianowicie zmienić sam, na zasadzie dekretu prezydenckiego, niektóre aspekty amerykańskiego prawa imigracyjnego, co ma spowodować, iż 5 milionów nielegalnych imigrantów w USA zostanie uchronionych przed deportacją. Akcję tę podjął dlatego, że – jak twierdzi – Kongres nie jest w stanie niczego w sprawach imigracyjnych postanowić. Zapewnia jednak, że jeśli zdarzy się cud i na jego biurku wyląduje nowa ustawa imigracyjna, chętnie ją podpisze, a swoje dekrety wycofa.

Jak można się było spodziewać, republikanie w Kongresie uważają postanowienia Obamy za akt niemal wojenny i twierdzą, że zniechęci to ich w znacznej mierze do kompromisowych poczynań po przejęciu kontroli nad Senatem. Są też tacy, którzy uważają, iż poczynania prezydenta są niezgodne z konstytucją, a być może również nielegalne, co teoretycznie powinno mu grozić usunięciem z urzędu. Od czasu do czasu pojawiają się głosy, że Obama zachowuje się jak "imperator", a nie przywódca demokratycznego państwa.

O statusie prawnym decyzji Obamy nie mogę się wypowiadać, gdyż jest to domena prawników konstytucyjnych, a ja takim nie jestem. Natomiast z czysto praktycznego punktu widzenia trzeba podkreślić, iż zniecierpliwienie Obamy bezczynnością Kongresu jest całkowicie uzasadnione. Wystarczy przypomnieć, że w ubiegłym roku Senat uchwalił nową ustawę imigracyjną, przy znacznym poparciu obu partii, ale przewodniczący Izby Reprezentantów, John Boehner, nie dopuścił nawet do dyskusji nad tym dokumentem, zapewne ze strachu przed grupą radykalnych "herbaciarzy", którzy w zmianie zasad traktowania nielegalnych imigrantów widzą katastrofalne zagrożenie dla Ameryki.

Szans na jakiekolwiek postanowienia imigracyjne nie ma też praktycznie w nowym Kongresie, który wystartuje do kolejnego roku ślimaczej pracy w styczniu. Republikanie uważają tę tematykę nie tylko za kontrowersyjną, ale potencjalnie niebezpieczną politycznie. Innymi słowy, gdyby Obama nie postanowił działać sam, absolutnie nic by się nie zmieniło. A sytuacja jest taka, że masowe i dokonywane niemal na ślepo deportacje prowadzą często do rodzinnych tragedii, rozłąki rodziców z dziećmi, itd.

Szacuje się, że w USA może obecnie przebywać ok. 20 milionów imigrantów. Nikt przy zdrowych zmysłach nie może na serio sugerować, iż wszyscy ci ludzie winni zostać deportowani. Jest to po prostu niewykonalne, a skoro tak, to potrzebne są jakieś inne rozwiązania. Prawdą jest to, że opracowanie takich rozwiązań winno być domeną Kongresu, a nie Białego Domu. Skoro jednak Kongres od lat w zasadzie nie robi nic, zmiany "dekretowe" są na razie jedynym wyjściem.

Najśmieszniejsza jest teza o tym, że działania podjęte przez Obamę zaszkodzą możliwości szukania w przyszłości kompromisów między Kongresem i Białym Domem. Po pierwsze, przez ostatnie sześć lat nikt takich kompromisów nie szukał i nic nie zapowiada jakiegoś istotnego przełomu w tej kwestii. Po drugie, od stycznia republikanie kontrolować będą obie izby Kongresu, a zatem gdyby zapałali nagłą żądzą zajęcia się prawem imigracyjnym, mają stosunkowo łatwą drogę do szybkiego osiągnięcia legislacyjnego sukcesu. Jednak niemal pewne jest to, że o nielegalnych imigrantach nikt nie będzie na tym forum dyskutował. Są przecież sprawy o wiele ważniejsze. John Boehner ogłosił np. przed kilkoma dniami, że zatrudnił już trzeciego prawnika, który ma się zająć podaniem Obamy do sądu pod zarzutem nadużywania przez niego władzy wykonawczej.

Priorytety przewodniczącego Izby Reprezentantów są zatem tyleż zdumiewające, co jasne.

Andrzej Heyduk

fot.Michael Reynolds/EPA
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama