Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 23:26
Reklama KD Market

Na pohybel szanownej komisji

Budzę się rano i już tam są. Szanowna komisja cholernych krasnali. Siedzą i narzekają, wytykają błędy, przypominają, że trzeba się bać.

Nie mam na szczęście urojeń, ani psychoz, przeciwnie, uważam się za jednego ze zdrowszych psychicznie ludzi, jakich znam. Nie widuję niewidzialnych ludzi, siedmiometrowych aniołów, nie głaszczę nieistniejących czarnych kotów. Tym niemniej komisja jest realna. Ja mam swoją, moja żona ma swoją, każdy ma swoją. Prezydent i papież też.

To kłębiący się zwój niepokoju, lęku o przyszłość, poczucia winy, kompleksów, uprzedzeń, wierzeń, poglądów, zachciewajek i marzeń. I czego jeszcze zażyczy sobie wiecznie niezadowolony ludzki umysł. Podobno ewolucyjnie ma to sens.

Niedawno (w skali ewolucji zaledwie przed chwilą) człowiek z jaskini miał ciężkie życie. Cały czas musiał się za siebie oglądać, a to mu jaskinię, a to żonę chcieli gwizdnąć, jak nie małpolud to lew. Non stop w zagrożeniu. Nie obchodził go śpiew słowika, czy piękno górskiego potoku. Rozwinął mózg naturalnie zorientowany na zagrożenie i negatywy.

Znam parę osób, które mają tyle negatywizmu, że spokojnie przeżyłyby w jaskini. Minęło kilka tysięcy lat, jedynym zagrożeniem mojego dzisiejszego wieczoru są lody w zamrażalniku. Kanapa – jest, kocyk – jest, ciepło – jak trzeba. Nic nie goni, nikt nie zagraża. A mózg, jak przed wiekami szuka dziury w całym.

W latach 90. Phil Jackson zdobywał z Bullsami jedno mistrzostwo NBA za drugim. Obejmując stanowisko trenera urządził zawodnikom, oprócz koszykarskiego treningu, zajęcia z medytacji uważności. Śmiali się tylko przez pierwsze parę tygodni. Przestali, gdy zauważyli, że intuicyjnie rozgrywają akcje, polegają na instynktach i nie pękają przy dużym stresie. Już po kilku tygodniach codziennej praktyki uważności jakość życia wzrasta. Zmniejsza się lęk, rzadziej zdarza się automatyczny pilot, taki stan, kiedy szukasz telefonu trzymając go w ręku, budząc się w nocy odkrywasz ze zdumieniem, że twoja złość nie wyłączy alarmu wyjącego na sąsiedniej ulicy.

Z domu wyniosłem tęsknotę za rzeczami. Ojciec zawsze marzył o terenowym samochodzie, ale i tak skończył na maluchu. Jakby co – żadna rewelacja Tato. Ale chyba dlatego mam jeepa, od lat zresztą, ani mnie to ziębi, ani grzeje. Zanim kupiłem dom, moja głowa podpowiadała mi: “Gdybyś jeszcze tylko miał dom, to wtedy – tak – byłbyś chłopie szczęśliwy”. I co? I jajco! Jeepy są już dużo fajniejsze, poza tym dyżurna szanowna komisja wciska mi ostatnio, że dobijam do wieku, w którym wypada mieć przynajmniej volvo, jak nie lexusa. Dom jest, ale przecież z bejzmentem byłby lepszy.

Znowu moje szczęście jest już tuż, za rogiem, już je prawie mam. Muszę tylko zdobyć, zarobić, ukończyć, napisać, kupić, spłacić itd. Proszę państwa, oznajmiam – to szaleństwo nie kończy się nigdy – szukać szczęścia w posiadaniu rzeczy, to jak płynąć za cel mając linię horyzontu.

Zagadka. Co robi dwanaścioro Polaków, którzy dobrowolnie pojechali do leśniczówki na weekend? Zonk! Nie pękła ani jedna flaszka. Podpowiedź: przez całą dobę nie zamienili między sobą ani słowa, odżywiali się kaszą gryczaną i surówką z kapusty, siedzieli w kółku na poduszkach i dziwnych stołeczkach, gapiąc się w ciszy w podłogę. Dalej nic?

Odpowiedź: zuchy te pojechały na warsztaty uważności. Ciężko je znaleźć w języku polskim, ale zapewniam, że takie rzeczy dzieją się wśród chicagowskiej Polonii. Cóż oni tam takiego robili? Ćwiczyli uważność i uczyli się medytacji. Po co? Żeby szanowna komisja choć na chwilę przerwała obrady. Żeby wyłączyć autopilota, żeby uciszyć hałas w głowie. Żeby poczuć ten wyjąkowy moment przejrzystości pomiędzy jedną, a drugą myślą. Byłem, siedziałem, poczułem. Po dwóch dniach bolały mnie stawy i mięśnie nóg, natomiast myśli “stały w rządku, jak honorowa gwardia”, jak rapował dawno temu Kaliber 44. I grzecznie czekały, aż pozwolę im przyjść do głowy. Dwa dni dały mi więcej wytchnienia niż tygodniowa wyprawa w góry czy na plażę.

Nadchodzi era uważności, jaszcze trochę a zaczną ją sprzedawać w sklepach. Warto zapoznać się z tym cennym narzędziem samorozwoju, nim upchną ją w happy mealu spryciarze od marketingu. Zresztą, może i nie. Człowiek, który zaczyna żyć bardziej świadomie to słaby konsument. Ćwicząc świadomość, wyłączysz telewizor. Kotlet nie smakuje, jak kiedyś. Widzisz, jak na dłoni, że to wszystko papka: w telewizorze, w sklepie, na weselu, w kościele. Do głowy ci nie przyjdzie pójść głosować, czy bić się pod pomnikiem, bo po co?

Niebezpieczna jest uważność, bo wyzwala, często totalnie. Od dogmatów, wierzeń, skostniałych przekonań; następuje rewolucja – oto własny umysł wziąłeś za mordę, sprowadzając go do roli niezwykle sprawnego narzędzia. Lęk i niepokój nie mają nad tobą władzy.

Póki co, moja szanowna komisja znowu dała dyla. Na razie siedzi pod łóżkiem, ale już dzisiaj jeden krasnal wystawił krzywy ryj. Odetchnąłem kilka razy. Przestraszony zwiał.

Grzegorz Dziedzic

[email protected]

 

 

fot.geralt/pixabay.com
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama