Opowieść Celesty
Wzorowa uczennica, obowiązkowa, miła i uprzejma… tak postrzegali mnie inni. Nikt, włącznie ze mną samą nie pomyślałby, iż mogłabym mieć cokolwiek wspólnego z narkotykami.
Do Stanów zawitałam w wieku 17 lat, zostawiając w Polsce przyjaciół, bliskich, system wsparcia i moje bezpieczne miejsca. Postanowiłam, że nie zostawię jednak moich planów na przyszłość i będę je realizować. Uczęszczałam do szkoły, bez wysiłku otrzymując świetne oceny, po szkole jechałam do pracy. Jednak czegoś mi brakowało, brakowało mi przyjaciół, wspólnych zainteresowań, wypadów na koncerty, do teatru, sztuki, muzyki, książek. Dla tzw. świeżego imigranta wydawało mi się to wszystko tak dalekie i niedostępne.
Postrzegałam tutejszą Polonię za zlepek różnych osobowości, w której brakowało serca, uczuć i sztuki, tego wszystkiego, czym otaczałam się w Polsce. Moi rówieśnicy słuchali innej muzyki, byli głośni, większość z nich miała do czynienia z różnymi narkotykami czy alkoholem, liczyły się szybkie samochody i atrakcyjność fizyczna. Teraz widzę, że moje spojrzenie nie było w pełni obiektywne, było raczej przejawem mojego procesu utraty. Po roku udało mi się wyjechać do Polski, gdzie również nie mogłam się odnaleźć, miałam oczekiwania, że powrócę do tego, co znajome, co było. Jednak życie nie stoi w miejscu, toczy się dalej. To ja utknęłam pomiędzy czasem…
Czułam się osamotniona, zaczęłam więcej czasu spędzać ze znajomymi, próbując wtopić się w ich styl życia. Mój pierwszy kontakt z narkotykami był jeszcze w Polsce, zawsze odmawiałam, nie potrzebowałam nic, by się dobrze czuć czy bawić. Tu jednak odmawianie wiązało się z odtrąceniem i brakiem akceptacji, wiec spróbowałam „trawy”, której efektów absolutnie nie lubiłam.
W ostatnim roku liceum szukałam pomocy w dostaniu się na studia, nie wiedziałam, gdzie się udać, jaki jest proces rekrutacji. W desperacji zapisałam się do armii, która obiecywała stypendium na studia, pracę, przyszłość. Egzaminy, przysięga… dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że to nie ta droga. Poczułam się jeszcze bardziej zagubiona.
Uciekałam w znajomych, tam mogłam zapomnieć choć trochę o tym, co się dzieje. Pewnego dnia zaproponowano mi heroinę, nie miałam pojęcia, co to jest. Wręczono mi skręcony w rulonik banknot i starannie uformowaną kreskę białego proszku. Nie chciałam, odwróciłam się i zdmuchnęłam ją udając, że jednak ją wciągnęłam. Kiedy po kilku minutach towarzystwo, w którym byłam, zreflektowało się, że nie mam żadnych symptomów, zostałam postawiona przed wyborem: albo jestem tu w pełni i robię to samo, albo mnie tu nie ma. Więc spróbowałam, żałując tego już po kilku sekundach. Było mi bardzo niedobrze, ciągłe wymioty, trwało to kilka godzin.
Po tygodniu zachorowałam na grypę, jak mi się wtedy wydawało. Znajomi jednak poinformowali mnie, że nie mogę przestać brać, ponieważ będę się coraz gorzej czuć. Przywieźli mi małą dawkę, by udowodnić mi moją naiwność. Gdy spróbowałam i faktycznie wszystkie objawy odeszły natychmiastowo, poczułam ogromny strach, poczułam się uwięziona, poczułam też tlącą się obsesję, by nie dopuścić, bym znów czuła symptomy odstawienia. Poczułam się przegrana.
Potem już było z górki, codzienne wypady ze znajomymi zamiast szkoły, porzucenie szkoły, pracy. Kłamstwa, manipulacje, związek z osobą, która brała heroinę od 10 lat. Skończył się czas na darmowe narkotyki wraz z rosnącą tolerancją na nie. Pierwsze kradzieże z domu, później ze sklepów.
Rodzice, którzy borykali się z moim uzależnieniem i swoimi problemami, znaleźli pomoc w Zrzeszeniu Polsko-Amerykańskim. Jednak ja tej pomocy nie chciałam, a oni postawili mi granice. Wyprowadziłam się do chłopaka, choć po pewnym czasie moje uzależnienie było już tak jawne, że jego rodzice wyrzucili mnie z domu. Byłam z nim nadal, spałam w samochodzie, później w biurze, w piwnicach ze szczurami, w opuszczonych budynkach, pod schodami. Kradłam, żebrałam, kłamałam, cierpiałam. Kilka razy o mało nie straciłam życia z przedawkowania oraz zażycia trutki na szczury. Odtrucia, ucieczki z odwyku. W ciągłym głodzie, w ciągłym chaosie. Więzienia, próby samobójcze, ulica…
Pewnego dnia zobaczyłam, że nie mam już nic, że to, co mam, to tylko iluzja i nie mogę już tak dłużej żyć, nie mogę dłużej walczyć po mojemu, wróciłam do domu rodziców, prosząc ich, by zawieźli mnie na odwyk. Był to najgorszy dzień w moim życiu, moja rodzina dała upust swoim emocjom, złości, bezsilności, braku zaufania, bólu, jaki im wyrządziłam. Pojechałam na odwyk, błagając, by mnie przyjęli. Zostałam, powoli się przełamywałam, zaczęłam robić to, co mi sugerowano, po miesiącu wróciłam do domu, znalazłam pracę, chodziłam na spotkania dla nałogowych narkomanów.
Dziś mam rodzinę, wspaniałych przyjaciół, akceptuję siebie… jestem trzeźwa od 10 lat i 10 miesięcy. Nikt nie powiedział, że trzeźwość jest łatwa, absolutnie nie jest, ale jest możliwa, gdy szukasz pomocy i ją przyjmujesz.