Niemal dokładnie 41 lat temu rozpoczęło się tzw. arabskie embargo na ropę naftową, zorganizowane przez OPEC. Organizacja ta, zrzeszająca największych producentów "czarnego złota", była wtedy niezwykle wpływowa, a jej poczynania miały ogromne znaczenie dla globalnej gospodarki.
Embargo mocno wstrząsnęło światem zachodnim. W USA wystąpiły ostre zakłócenia w dostawach benzyny, a cena ropy naftowej na światowych rynkach wzrosła w krótkim czasie czterokrotnie. Raz jeszcze okazało się, że niemal totalne uzależnienie Ameryki od zagranicznych, a szczególnie arabskich dostawców surowców energetycznych może być niezwykle niekorzystne, a nawet potencjalnie niebezpieczne. Wydawało się też w latach 70. ubiegłego stulecia, że sile państw należących do OPEC nic i nikt nie będzie się w stanie oprzeć. Dwa razy w roku ministrowie państw OPEC spotykali się w Wiedniu, gdzie ustalali między sobą poziom wydobycia ropy, przez co niemal całkowicie kontrolowali rynek.
Dziś, po raz pierwszy od dziesięcioleci, wiele wskazuje na to, że era OPEC się kończy. Jest to w znacznej mierze rezultat rewolucji energetycznej, jaka odbywa się od kilku lat w USA. Ogromny wzrost wydobycia gazu ziemnego i ropy naftowej spod skał łupkowych sprawił, że już za parę lat Stany Zjednoczone staną się największym producentem ropy naftowej na świecie, wyprzedzając Rosję i Arabię Saudyjską. Co więcej, już dziś światowa podaż tego surowca jest większa niż popyt, co w przeszłości praktycznie nigdy się nie zdarzało, a co powoduje spadek cen ropy naftowej. Przejawia się to od pewnego czasu wyraźnym spadkiem cen benzyny, ale nie to jest najważniejsze.
Obecna sytuacja zaczyna spychać OPEC na pozycje nieco marginalne, a przynajmniej znacznie mniej wpływowe niż kiedyś. Coraz częściej występują ostre rozbieżności stanowisk między państwami należącymi do tej organizacji. Nie tak dawno temu rząd Wenezueli chciał zorganizować nadzwyczajne posiedzenie OPEC, w celu zatrzymaniu spadku cen. Nic jednak z tego nie wyszło, ponieważ Iran stwierdził, iż posiedzenie takie jest niepotrzebne, a Arabia Saudyjska oświadczyła, że redukować produkcji nie zamierza.
Dwa kraje, Wenezuela i Rosja, śledzą z narastającym zaniepokojeniem, by nie powiedzieć paniką, amerykański marsz w stronę energetycznej samowystarczalności. Oba te kraje produkują same bardzo niewiele, a niemal wyłącznym źródłem ich dochodów jest sprzedaż surowców energetycznych. Niektórzy ekonomiści zachodni nazywają nawet Rosję "wielką stacją benzynową o trzeciorzędnej infrastrukturze". I w obu tych krajach niemal wszystko zależy od światowych cen ropy. Jeśli cena baryłki ropy naftowej spada poniżej poziomu stu dolarów, zakładane przez ekonomistów zyski nagle znikają bez śladu i gospodarka dołuje. Obecna cena, rzędu 80 dolarów za baryłkę, to dla Rosji i Wenezueli zwiastun ostrego kryzysu gospodarczego, tym bardziej, że obecna sytuacja rynkowa jest taka, iż na ponowny wzrost cen ropy raczej się nie zanosi.
Wszystko to sprawia, że po raz pierwszy od niepamiętnych czasów Stany Zjednoczone nie tylko mogą wyzwolić się z jarzma decyzji podejmowanych przez OPEC, ale również wywierać znaczny wpływ na państwa potencjalnie wraże – i to nie czołgami, bombami lub armią, lecz roponośnym kurkiem. Jest to dla USA bardzo korzystna sytuacja.
Andrzej Heyduk
fot.Paul Buck/EPA