Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
sobota, 28 września 2024 08:22
Reklama KD Market
Reklama

Anne Applebaum chwali Polskę, gani Rosję i Zachód

Dla „Washington Post” pisze komentarze poświęcone polityce zagranicznej. W Instytucie Legatum w Londynie, będącym międzynarodowym konglomeratem inwestycyjnym, jest dyrektorem programu Global Transitions, zajmującego się krajami przechodzącymi transformację ustrojową. Odznaczona przez prezydenta Komorowskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi RP jest prywatnie żoną marszałka Sejmu Radosława Sikorskiego. Gdy Anne Applebaum pisze dobrze o Polsce, to można by sądzić, że czyni to niejako po znajomości, ze względu na koneksje rodzinne i, być może, prywatną sympatię do naszego kraju. Jednak trudno nie przyznać jej racji, czytając jej najnowszy felieton.


Applebaum pisze, że patrząc wstecz na ubiegłe ćwierćwiecze, trudno wskazać jakikolwiek zachodni program polityczny, który można by określić mianem sukcesu. Zachodnia interwencja na Bliskim Wschodzie okazała się katastrofalna. Za to fenomenalny sukces przyniosła polityka, która doprowadziła do integracji Europy Środkowej oraz państw bałtyckich i przyjęcie ich do Unii Europejskiej i NATO. Dzięki temu ponad 90 milionów ludzi żyje od z górą dwudziestu lat w stosunkowo bezpiecznym i dobrze prosperującym rejonie Europy, który – jak uczy historia – był nękany niestabilnością i gdzie doszło do wybuchu dwóch wojen światowych. Ale czasy się zmieniają. I zamiast upamiętniania cudownej transformacji niestabilnej części Europy w 25 rocznicę upadku muru berlińskiego stało się teraz modne głoszenie opinii, że ta zmiana, szczególnie rozszerzenie NATO, była błędem i pamięta się ją jako rezultat amerykańskiego triumfalizmu, który upokorzył do pewnego stopnia Rosję przez wprowadzenie zachodnich instytucji do krajów z nią sąsiadujących. Teza ta opiera się na rewizjonistycznej interpretacji historii lansowanej przez obecny reżim moskiewski i jest błędna – stwierdza stanowczo Applebaum.


Należy odnotować, że nigdy nie podpisano z Rosją umowy zabraniającej rozszerzania NATO, a rzekomy triumfalizm nie wyszedł z Waszyngtonu. To Polska zabiegała o przyjęcie jej do Paktu Północnoatlantyckiego. Jej pierwsze wysiłki w tym względzie zostały w 1992 roku odrzucone, a ówczesny amerykański ambasador w Warszawie obruszył się na sam pomysł.


Ale Polska i inne kraje uparcie ku temu dążyły, gdyż dostrzegały oznaki nadciągającego rosyjskiego rewizjonizmu. Kiedy rozpoczęła się ekspansja NATO, proces był prowadzony wolno i ostrożnie. Co rusz uspokajano Rosję. W nowych krajach członkowskich nie utworzono baz wojskowych i do 2013 roku nie przeprowadzano tam manewrów. A w odpowiedzi na zastrzeżenia Moskwy do NATO nie przyjęto ani Gruzji, ani Ukrainy.


W tym samym czasie Rosja, w odróżnieniu od Środkowej Europy, nie podjęła reform na modłę europejską. Zamiast tego rządy przejmowali tam byli funkcjonariusze KGB, którzy nie kryli swojego przywiązania do systemu sowieckiego i dążyli do zapobiegania formowaniu się demokratycznych instytucji u siebie w kraju i podważania tych, które istniały za granicą.


Kryzys na Ukrainie i perspektywa dalszego kryzysu w NATO nie jest wynikiem chełpliwego głoszenia amerykańskiego triumfu, ale braku reakcji Waszyngtonu na agresywną retorykę Moskwy i jej wydatki zbrojeniowe. Dlaczego nie przesunęliśmy dziesięć lat temu naszych baz dalej na wschód? – pyta Applebaum. Zaniedbanie w tym względzie doprowadziło do strasznego braku zaufania do Ameryki w Europie Środkowej. Kraje, które do niedawna były skore do angażowania się w NATO, teraz się tego obawiają.


Wojciech Minicz


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama