„Od powietrza, głodu, ognia i wojny zachowaj nas Panie”. Nieprzypadkowo w suplikacjach, śpiewanych do dziś przez wiernych, na pierwszym miejscu wymienia się epidemie nazywane zarazą morową, morem czy powietrzem. Bano się ich bardziej niż wojny, pożogi i głodu, bo napawały poczuciem bezradności. Wierzono, że nadejście zarazy zapowiadają niecodzienne zjawiska i znaki, anomalie pogodowe i wegetacyjne, dziwne zachowania zwierząt. Zwiastunem moru było też pojawienie się komety. Zarazę wyobrażano sobie w postaci kobiety ogromnego wzrostu, nazywanej często „morową dziewicą”, odzianej w czerwoną lub czarną szatę, z czerwoną chustą w ręku, przemierzającej pola i drogi. Gdzie przeszła – zaczynała szaleć śmierć.
Modlitewna prośba o zachowanie przed morem okazuje się zaskakująco aktualna, a ebola może stać się współczesną zarazą. Rośnie liczba zachorowań w USA. W Teksasie wirusem eboli zaraziły się dwie pielęgniarki szpitala, w którym wcześniej zmarł przybyły z Liberii Eric Duncan, zarażony gorączką krwotoczną. Według Światowej Organizacji Zdrowia ebola zabiła już ponad 4 tys. osób.
Na pięciu największych lotniskach amerykańskich, począwszy od JFK w Nowym Jorku, sprawdza się pasażerów przybywających do USA z najbardziej dotkniętych tą chorobą krajów zachodniej Afryki. Zgodnie z nową procedurą funkcjonariusze Urzędu Ceł i Ochrony Granic mają identyfikować, na podstawie paszportów, pasażerów przybywających z Liberii, Sierra Leone i Gwinei. Jeżeli okaże się, że któraś z tych osób ma gorączkę lub inne objawy eboli, będzie kierowana na ewaluację do Centrum Zapobiegania Chorobom Zakaźnym.
Badanie osób tylko dlatego, że przebywały w kraju, gdzie panuje ebola, to sprawa trudna i złożona zarówno z medycznego, jak i prawnego punktu widzenia. Ebola nie wybiera. Zwrócił na to uwagę przypadek ekipy telewizyjnej NBC, która powróciła ostatnio z Liberii i decyzją amerykańskiej służby zdrowia została poddana kwarantannie po tym, jak okazało się, że kamerzysta tej ekipy został zainfekowany wirusem eboli. Kwarantannie poddano też dr Nancy Snyderman, korespondentkę medyczną NBC, która również brała udział w wyprawie do Liberii.
W USA wyraźnie odczuwa się niepokój przed dalszym szerzeniem się wirusa. W uspokajającym tonie głos zabrał dr Irwin Redlner, dyrektor krajowego centrum gotowości do walki z klęskami przy Uniwersytecie Columbia. Stwierdził, że szanse na nasilenie się zachorowań na taką skalę, jaką notuje się w zachodniej Afryce, są niewielkie. Dodał, że sprawdzanie pasażerów na lotniskach pomoże zidentyfikować co najwyżej kilku chorych, a wysiłki winny być skierowane przede wszystkim na zwalczanie wirusa u źródła, to jest w zachodniej Afryce.
W mediach podnoszą się głosy, że na potencjalne zagrożenie wirusem eboli należy spojrzeć również z takiej perspektywy: co roku w USA z powodu grypy i jej komplikacji umiera 20 tys. chorych, a od ran zadanych z broni palnej ginie 50 tys. osób.
Wojciech Minicz
fot.Andy Rain/EPA