W trzecim sezonie głośnego serialu "House of Cards" będzie więcej polityki międzynarodowej, w tym wątki rosyjskie - ujawniła reżyserka Agnieszka Holland, która pracuje w USA na planie dwóch odcinków. W rozmowie z PAP nie wykluczyła też "rosyjskiego konfliktu".
Holland rozmawiała z PAP w Waszyngtonie w piątek wieczorem, na marginesie debaty zorganizowanej w rezydencji ambasadora RP, dokąd reżyserka przyjechała prosto z planu trzeciego sezonu jednego z najbardziej popularnych seriali na świecie "House of Cards" - dramatu politycznego o intrygach na szczytach amerykańskiej władzy. Holland reżyseruje 10. oraz 11. odcinek z liczącej trzynaście części serii. Jak zastrzega na wstępie, nie może zdradzać fabuły. Podpisała nawet w tej sprawie specjalną deklarację.
Ale przyznała, że "trzeci sezon będzie bardziej polityczny od dwóch poprzednich". Toczy się bowiem wokół prezydenta Stanów Zjednoczonych, co nie jest tajemnicą. W ostatnim odcinku drugiego sezonu główny bohater, cyniczny i wpływowy polityk Partii Demokratycznej Frank Underwood (w tej roli Kavin Spacey) dzięki swej bezwzględności i intrygom obejmuje najwyższy urząd w USA. A to oznacza, że w serialu siłą rzeczy musi być więcej polityki międzynarodowej, w tym - jak przyznała reżyserka - "wątki rosyjskie". "Moja wiedza o polityce międzynarodowej jest większa niż w przypadku większości moich amerykańskich kolegów, więc myślę, że mogę coś wnieść do tej historii. Z pewnością wiem więcej o Rosji niż oni wiedzą" - powiedziała.
Czym pani tłumaczy niebywały sukces na całym świecie serialu "House of Cards". Jego pierwowzór - brytyjski mini-serial BBC o tym samym tytule, nie był aż tak popularny.
Agnieszka Holland: Serial trafił w miejsce i czas. Jest świetnie napisany i dobrze zrobiony, grają w nim wspaniali aktorzy. To taki popowy Makbet. Okazuje się, że to trafiło do ludzi. To świetna rozrywka, ale najwyraźniej coś jeszcze w tym się kryje: jakaś prawda o bezwzględności, cynizmie i narcyzmie polityków. Ale głównie jest to dobra rozrywka. Nie myślę, żeby ten serial miał aż tak głębokie znacznie. Ale rzeczywiście jest szalenie popularny, także w Polsce. Kiedy pojawiała się wiadomość, że mam go reżyserować, to reakcja była taka, jakbym dostała trzy Oscary.
Analitycy telewizyjni twierdzą, że "House of Cards" oraz inne produkcje platformy internetowej Netflix odnoszą takie sukcesy, gdyż twórcy scenariuszy i reżyserzy mają znacznie więcej autonomii, mogą wykazać się większą kreatywnością, bo nie muszą martwić się o słupki oglądalności. Czy to prawda? Jak dużą ma pani wolność reżyserując "House of Cards"?
Moja wolność jest na tyle ograniczona, że pracuję przy trzecim sezonie. Film jest już sformatowany, obsadzony, więc mój wkład jest podrzędny. Bardzo często ci co wymyślają seriale są strasznie napięci w sprawie swojego konceptu i nie chcą z nikim dyskutować, tylko żądają wykonawstwa. Beau Willimon (autor scenariusza House of Cards - PAP) to młody człowiek, bardzo inteligentny i on chce rozmawiać z reżyserami, jest otwarty. Więc jest to serial bardziej reżyserski niż inne. Ale nie wiem czy to zasługa Willimona, czy tego, że produkuje to Netflix, a może dlatego, że bardzo istotną rolę odegrał w tworzeniu tego serialu David Fincher, jeden z najlepszych amerykańskich reżyserów filmowych (wyreżyserował dwa pierwsze odcinki i jest producentem wykonawczym całości - PAP). Głównie zapraszają do tego serialu reżyserów filmowych. Na pewno na planie jest fajniejsza atmosfera niż na ogół bywa w innych serialach.
Mówiła pani, że głównym powodem, dla którego zgodziła się przyjąć propozycję reżyserowania "House of Cards" była perspektywa pracy z dwójką głównych aktorów: Kevinem Spaceyem i Robin Wright. Co w nich jest takiego interesującego?
To są wspaniali aktorzy, nie tylko dlatego, że grają w "House of Cards". Robin obserwuję już od przynajmniej piętnastu lat. Kavin Spacey jest jednym z najlepszych aktorów swego pokolenia. Są świetni, a grając w parze są genialni, bo napędzają się wzajemnie. Tacy Makbet i Lady Makbet w popowej wersji.
Nie może pani ujawniać fabuły, ale wspomniała pani o polityce międzynarodowej w serialu. Poza tym wokalistki zespołu Pussy Riot były widziane na planie. Czy możemy przypuszczać, że w trzecim sezonie może pojawić się jakiś konflikt rosyjski?
Może być konflikt rosyjski. To, że będą Pussy Riot wiadomo, bo one wrzuciły to na Facebooka. Muszą się pojawić wątki rosyjskie, skoro mamy prezydenta Stanów Zjednoczonych. Trudno byłoby tego uniknąć.
"House of Cards" jest nadawany online. Jeden z właścicieli tej platformy internetowej powiedział kiedyś, że tradycyjna telewizja jest jak telefon stacjonarny: ludzie wciąż je będą mieć i będą za nie płacić, ale będą z nich coraz rzadziej korzystać, bo większość już teraz używa komórek. Czy pani ogląda jeszcze tradycyjną telewizję?
Mam telewizję. Muszę przyznać, że tradycyjną oglądam coraz mniej, bo jest DVD i internet. Ale wciąż oglądam wiadomości. Mam jednak pewną słabość do telewizji. Poza tym fakt, że w telewizji ktoś coś wybrał dla mnie (na platformie internetowej widz sam wybiera - PAP) ma w sobie pewien urok. Niestety poziom telewizji jest gorszy niż był kiedyś. Będą musieli się starać, bo inaczej przegrają kompletnie.
Rozmawiała Inga Czerny (PAP)
Na zdjęciu: Agnieszka Holland fot.Paul Buck/EPA