Przewodniczący Senatu Illinois John Cullerton (demokrata z 6. okręgu) uważa, iż frekwencja będzie kluczowa dla wyników wyborów 4 listopada. W rozmowie z „Dziennikiem Związkowym” polityk dzieli się swoimi refleksjami na temat różnych kwestii wyborczych, sytuacji gospodarczej Illinois oraz swoich propolskich sympatii.
Alicja Otap: Dlaczego przykłada Pan tak wielką wagę do frekwencji wyborczej?
Senator John Cullerton: – Jednym z ideałów demokratycznych jest ułatwianie wyborcom udziału w głosowaniu. Każdy obywatel powinien zawsze korzystać z przysługującego mu czynnego prawa wyborczego. Niestety wielu wyborców rezygnuje z tego przywileju. Zwłaszcza jeśli nie wybieramy prezydenta, to frekwencja jest zwykle niska. Prawidłowością jest – i tu w Illinois, i w całym kraju – że w wyborach, poza prezydenckimi, bierze udział znacznie mniejsza liczba osób i są to głównie wyborcy w wieku 50 lat i więcej, którzy stanowią około 70 proc. głosujących. Natomiast duża część, która nie głosuje, to ludzie młodsi, i większość w tej grupie skłania się ku demokratom. Gdy takich wyborców jest mało, wyścig staje się bardziej wyrównany, niepewny i nieprzewidywalny. Kampania, którą prowadzę ma na celu przekonanie wyborców, głównie tych młodych, żeby przede wszystkim głosowali. Mniej ważne jest, na kogo oddadzą swoje głosy. Najważniejsze jest, żeby tylko wzięli udział w wyborach.
W jaki sposób nakłania Pan do głosowania?
– Przypominam wyborcom o możliwości bardzo wygodnego głosowania za pośrednictwem poczty. Każdy w Illinois może korzystać z tej metody. Nigdzie nie trzeba chodzić, by zagłosować. Listę wyborczą do głosowania korespondencyjnego (ang. Absentee ballot) zamawia się listownie, a po jej otrzymaniu można ją wypełnić w zaciszu domowym, o dowolnej porze dnia i nocy, a następnie odesłać przed 3 listopada. W tej chwili wyborcy w Illinois otrzymują pocztą formularze podań, przy pomocy których mogą zamówić karty do głosowania. Chodzi o to, by podania o karty zostały odesłane do 24 października. Dlatego proszę o zwrócenie uwagi na to, co przychodzi do nas pocztą. Jeśli otrzymaliśmy podanie o kartę do głosowania korespondencyjnego, to trzeba je wypełnić i jak najszybciej odesłać.
Zachęcanie wyborców do głosowania to tylko jedna z kilku kampanii politycznych, które Pan prowadzi?
– Tak, rzeczywiście. Pomagam w kampaniach wyborczych moich współpracowników. Prowadzę też swoją własną kampanię, ponieważ tak jak oni ubiegam się o reelekcję. Uczestniczę w gromadzeniu funduszy i formułowaniu strategii politycznych. W Senacie Illinois zasiada 40 demokratów i 19 republikanów. Około jedna trzecia z tej liczby ubiega się o ponowny wybór. Demokraci w Senacie mają większość głosów i chcieliby ją utrzymać. Uzyskaliśmy ją w 2012 r., gdy wybierano prezydenta i frekwencja głosujących była stosunkowo duża. Dlatego namawianie do głosowania to nasza najważniejsza inicjatywa.
Czy frekwencja wyborcza będzie według Pana miała też wpływ na wyścig o fotel gubernatora?
– Oczywiście. Podobnie jak w przypadku wszystkich innych zmagań wyborczych, tak również wyścig między gubernatorem Patem Quinnem i Brucem Raunerem będzie bardzo wyrównany i zacięty. Gdyby to były prezydenckie wybory, mielibyśmy więcej demokratów, którzy głosują. Mimo to jestem optymistą. W końcu Illinois jest przecież stanem, w którym dominują wyborcy preferujący kandydatów z Partii Demokratycznej.
Dlaczego według Pana w kampaniach stosuje się napastliwe reklamy?
– Niestety już od pewnego czasu obserwujemy to niekorzystne zjawisko. Kampanie wyborcze stały się bardziej negatywne, niż byśmy chcieli. Kandydaci coraz rzadziej mówią, co zrobią dla społeczeństwa, gdy zostaną wybrani. Przeważa negatywizm, czyli mówienie źle o rywalu. Tak się dzieje częściowo dlatego, że odbiorca medialny bardziej reaguje na negatywne treści niż na pozytywne. W efekcie takiej negatywnej reklamy politycznej wyborcy głosują przeciwko kandydatowi, zamiast głosować na kogoś ze względu na jego program i kwalifikacje. Niestety napastliwe spoty są skuteczne i dlatego jest to pułapka, w którą wpadliśmy.
Wiadomo, że Illinois ma potężne problemy finansowe. Zacznijmy może od zaległych rachunków…
– To niestety prawda, że Illinois spóźnia się z płaceniem należności, ale już coraz mniej. W minionym roku spłaciliśmy 3 mld dolarów. Nasze spóźnienie z płaceniem rachunków skróciło się do około 60 dni. To jeszcze nie jest dobrze, ale też nie tak bardzo źle. Trzeba pamiętać, że spóźnienie sięga recesji w 2010 r., ale teraz robimy szybkie postępy.
Proszę odnieść się do braków w wysokości 100 mld dol. w funduszu emerytalnym pracowników administracji stanu.
– Trzeba sobie przede wszystkim uświadomić, że system emerytalny w Illinois nie jest zbankrutowany. Cały czas płacimy pieniądze na poczet systemu emerytalnego. W ubiegłym roku fundusze emerytalne zarobiły 14 proc. w odsetkach. Przypominam, że zadłużenie tego systemu, o którym mówi się, że wynosi 100 mld dol., zostało skumulowane przez ponad 30 lat i teraz mamy 30 lat, żeby je spłacić. Rokrocznie wydajemy na ten cel miliardy dolarów, utrzymując stabilność w systemie emerytalnym. Ludzie oczywiście narzekają. Chcą, żebyśmy wydali te pieniądze na coś innego.
A co z reformą systemu emerytalnego? Sąd Najwyższy Illinois może uznać ustawę za sprzeczną z konstytucją stanu?
– To rzeczywiście możliwe. I ja byłem jedynym liderem w parlamencie stanowym, który przepowiadał, że przepisy emerytalne, które niedawno zatwierdziliśmy, są prawdopodobnie niezgodne z konstytucją. Stanowy Sąd Najwyższy już wypowiedział się w podobnej sprawie. Dlatego można się spodziewać delegalizacji obowiązującej ustawy emerytalnej. Ale mamy plan alternatywny. To zatwierdzona już dawno wersja senacka reformy emerytalnej, która nie jest w konflikcie z konstytucją i daje pracownikom wybór. Senat już dawno ją zatwierdził, ale izba niższa nigdy nad nią nie głosowała. Senacka ustawa wprawdzie nie przynosi takich oszczędności jak obowiązująca wersja izby, ale w dalszym ciągu pozwoli ona zaoszczędzić ogromne kwoty.
Zewsząd słyszy się narzekania na wysokie podatki w Illinois. Na ile są uzasadnione?
– Podatek od dochodu w Illinois wynosi w tej chwili 5 procent. To mniej niż w stanach, które z nami sąsiadują. Podkreślam, że w Chicago jest mniejszy podatek niż w Indianopolis (Indiana), mniejszy niż w Milwaukee (Wisconsin) i w Des Moines (Iowa), zaś dla osób, które są na emeryturze nasz podatek od dochodu wynosi zero. Nie pobieramy podatku od emerytury, który pobierają inne stany. Niestety wielu mieszkańców Illinois o tym nie wie. Gdy rozmawiam z emerytami, którzy mi mówią, że chcą się wyprowadzić z Illinois z powodu podwyżki podatków, przypominam im, że przecież nie płacą żadnego podatku i dlatego nie muszą się nigdzie wyprowadzać.
Ostatnia podwyżka stanowego podatku od dochodu miała być tylko tymczasowa?
– Tak, rzeczywiście. Podatek od dochodu ulegnie obniżce z 5 proc. do 3,75 proc. już z dniem 1 stycznia. Jednak to może być zbyt niski podatek jak na potrzeby stanu i będziemy potrzebować nowych, dodatkowych źródeł funduszy, żeby sfinansować edukację i zapłacić nasze rachunki. Będziemy się nad tym zastanawiać po 1 stycznia podczas sesji parlamentu stanowego.
Minimalna płaca to kolejna kwestia, która interesuje mieszkańców Illinois. Wyborcy wypowiedzą się na ten temat w referendum.
– Wyniki referendum są bardzo ważne. Każdy senator popatrzy na rezultaty w swoim okręgu wyborczym i dowie się, czy jest poparcie społeczne dla tej kwestii, czy nie ma. Osobiście jestem przekonany, że wyborcy zatwierdzą w referendum podwyżkę minimalnej płacy. Może nawet jedna trzecia wyborców uzna za bardzo dobry pomysł zwiększenie minimalnej stawki godzinowej wynagrodzenia do 10 dolarów. Obecnie jest to 8 dol. i 25 centów. Mam nadzieję, że wynik referendum dostarczy nam mandatu społecznego koniecznego do zatwierdzenia ustawy zwiększającej minimalne zarobki.
Ubiega się Pan o reelekcję w 6. okręgu senatorskim. Jak ocenia Pan własne szanse?
– Uważam, że bardzo dobrze reprezentuję mój okręg wyborczy. Ideologicznie zgadzam się z większością mieszkańców mojego okręgu. Jestem w ciągłym, bliskim kontakcie ze wszystkimi radnymi miejskimi w rejonie, który reprezentuję. Uczestniczę w spotkaniach z mieszkańcami. Pomagam szkołom i staram się o fundusze dla nich. Reaguję na problemy lokalnej społeczności za pośrednictwem mojego biura terenowego, które świadczy usługi mieszkańcom. Jestem przekonany, że w Springfield głosuję na ważne ustawy zgodnie z oczekiwaniami mieszkańców, których reprezentuję.
Co uważa Pan za swoje największe osiągnięcie w roli senatora stanowego i przewodniczącego Senatu?
– Jestem dumny z rozwoju gospodarczego stanu. Illinois poczyniło ogromne postępy. Zmalały wskaźniki bezrobocia. Na rynku pracy przybyło miejsc, na które tak bardzo czeka nasze społeczeństwo. Zredukowaliśmy deficyty budżetowe i spłacamy zadłużenie. Zreformowaliśmy społeczne ubezpieczenie medyczne Medicaid, dzięki czemu zmalały wydatki na ten program. Wydajemy mniej na świadczenia dla pracowników administracji stanu. Illinois jest stanem przyjaznym dla biznesu i znajduje się w o wiele lepszym położeniu, niż to się wydaje dużej części społeczeństwa. Niestety gazety i w ogóle media mają tendencję do przedstawiania wielu kwestii w negatywnym świetle, a powinny być bardziej obiektywne w przedstawianiu osiągnięć i sukcesów Illinois. Ponieważ w mediach brakuje takiego wizerunku naszego stanu, uruchomiliśmy specjalną witrynę I Like Illinois − http://ilikeillinois.com/ − która pokazuje go od strony pozytywnej.
Czy Stefanie Linares, Pana rywalka na urząd senatora w 6. okręgu to groźna kontrkandydatka?
– Traktuję bardzo poważnie każdego kontrkandydata, ponieważ, jak już wcześniej podkreślałem, spodziewamy się niskiej frekwencji. Ponadto uważam, że każdy polityk ubiegający się o urząd powinien odnosić się z szacunkiem do konkurencji i do wyborców. Każdego wyborcę, z którym rozmawiam, zawsze zapewniam, jak bardzo cenię sobie jego głos.
Sporą część mieszkańców Pana okręgu stanową Amerykanie polskiego pochodzenia i polscy imigranci. W jaki sposób Pan i personel pańskiego biura współpracuje z polonijną społecznością?
– Przede wszystkim na wstępie chcę podkreślić, że wraz z żoną odwiedziłem Polskę. Bardzo się nam tam podobało. Polacy byli niezwykle mili i gościnni. Byliśmy przyjmowani bardzo ciepło. Spotkaliśmy się nawet z politykami. Chcieli się od nas dowiedzieć, jak amerykańscy politycy prowadzą swoje kampanie wyborcze i jak zbierają na nie fundusze. Mam ogromną słabość do Polski i do Polaków – to przez wspaniałe doświadczenia, jakie były naszym udziałem podczas wizyty w kraju nad Wisłą. Natomiast z polską społecznością w Chicago współpracuję od dawna – głównie ze Związkiem Narodowym Polskim i Kongresem Polonii Amerykańskiej oraz z prezesem obydwu tych organizacji Franciszkiem Spulą. Zawsze wspieram inicjatywy legislacyjne, które dotyczą polonijnej społeczności oraz ustawy dotyczące organizacji bratniej pomocy.
Dziękuję za rozmowę.
Alicja Otap
[email protected]
Na zdjęciu: Senator John Cullerton, przewodniczący Senatu Illinois, podczas wizyty w siedzibie Związku Narodowego Polskiego. Senator zachęca do głosowania korespondencyjnego w wyborach 4 listopada fot.Alicja Otap