Prezydent Obama gościł niedawno w Nowym Jorku, gdzie wygłosił dość ważne przemówienie na temat walki z terroryzmem i epidemią wirusa ebola. Przedtem na lotnisku wylądował jego helikopter, Marine 1, z którego Obama wysiadł trzymając w ręku kubek kawy. Następnie zasalutował tymże kubkiem dwójce żołnierzy amerykańskiej piechoty morskiej, którzy stali po obu stronach schodków wiodących z helikoptera na płytę lotniska.
Wkrótce potem okazało się, że doszło do "ogromnego skandalu". Wszelkie możliwe media konserwatywne napadły na prezydenta, oskarżając go o to, że swoim niechlujnym rzekomo salutem obraził żołnierzy i dowiódł, że siły zbrojne kraju oraz samo państwo ma w bardzo nikłym poważaniu, co oczywiście pasuje jak ulał do obrazu na poły legalnego przywódcy kraju, który urodził się w Kenii lub na obcej planecie i który po kryjomu wznosi w Gabinecie Owalnym modły do Allacha.
Ta wielka burza w łyżce wody jest kolejnym przykładem coraz częstszych napadów ostrej, waszyngtońskiej głupawki. Przez pierwsze 192 lata istnienia USA absolutnie żaden jego prezydent, nawet były generał Dwight Eisenhower, nie salutował żołnierzom, niezależnie od okoliczności. Po raz pierwszy zaczął to robić z własnej inicjatywy Ronald Reagan i szybko został skarcony przez ówczesnego wysokiego rangą oficera marines, Johna Kline'a, który zwrócił prezydentowi uwagę na fakt, iż w roli naczelnego dowódcy sił zbrojnych nie powinien salutować żołnierzom, bo ten obowiązek należy do jego podwładnych. Reagan radził się nawet w tej sprawie dowódcy piechoty morskiej, który powiedział mu, że jeśli chce salutować, to niech sobie salutuje, ale nigdy nie było i nie będzie takiego obowiązku.
Reagan pozostał przy salutowaniu i od tego momentu naśladują go wszyscy prezydenci, choć nie zawsze z zamierzonym skutkiem. Latem 2001 roku George W. Bush wysiadał z Marine 1, podobnie jak Obama, i trzymał pod pachą swojego szkockiego teriera, co spowodowało, iż uchwycone na zdjęciu salutowanie wyglądało tak, jakby prezydent chciał coś powiedzieć na ucho psu, a nie oddać należny hołd siłom zbrojnym. Jednak nikt wtedy z tego powodu nie opowiadał bzdur o niechęci do sił zbrojnych, braku patriotyzmu i lekceważeniu kraju.
W tym najnowszym skandalu na niby pojawia się znana i mocno już wyświechtana nuta swoistego rewizjonizmu. Obecnemu prezydentowi systematycznie zarzuca się, że nie robi czegoś, co robili wszyscy jego poprzednicy. Klasycznym przykładem są oskarżenia o to, że Obama jest jedynym prezydentem w ciągu ostatnich 69 lat, który nie odwiedza co roku w czerwcu pomnika w Normandii, poświęconego bohaterom inwazji aliantów na Europę (tzw. D-Day). Jest to podwójny fałsz. Po pierwsze, Obama był tam w roku 2009, a po drugie absolutnie żaden amerykański prezydent nie odwiedzał tego miejsca, aż do czasów Reagana. W sumie miało miejsce tylko 6 rocznicowych wizyt prezydenckich w Normandii, a zatem krytykowanie Obamy za łamanie tej tradycji jest zgoła idiotyczne.
Przy następnej wysiadce z Marine 1 prezydent winien zapewne nadrobić zaległości i pocałować obu chłopaków w mundurach w czoło. A to się dopiero zdziwią...
Andrzej Heyduk