W reklamach wyborczych w Stanach Zjednoczonych kandydaci nagminnie naginają fakty do swoich potrzeb, czy wręcz je fabrykują, lub pomijają milczeniem niewygodne informacje. Ogłoszenia polityczne upiększają też wizerunek medialny kandydata, oczerniając jego konkurenta. Niestety zjawisko potwierdzają również spoty telewizyjne uczestników wyścigu o gubernatorski fotel w Illinois.
Kłamstwo i deklaracje bez pokrycia
Reklama Bruce’a Raunera dotycząca podatków od nieruchomości jest dobrze wyreżyserowana, choć grają w niej źle ucharakteryzowani, pośledni aktorzy, którzy podszywają się pod prawdziwych właścicieli domów i narzekają na wysokie podatki od nieruchomości, jakie mają do zapłacenia.
SPOT RAUNERA
Jednak nie brak autentyczności jest najgorszy w tym obrazku, tylko kłamstwo i deklaracje bez pokrycia. Miliarder twierdzi bowiem, że „podczas rządów Pata Quinna podatki od nieruchomości wzrosły o 30 procent”. Przemilcza równocześnie fakt, że gubernator nie ma żadnej władzy w zakresie podwyższania takich podatków, bo dysponują nią samorządy lokalne (np. okręgi szkolne, parkowe i biblioteczne). Tak więc reklama kłamie, obwiniając Quinna za wysokie opłaty właścicieli domów.
Ponadto republikanin obiecuje, że jeśli wygra wybory i zostanie gubernatorem Illinois, to zamrozi podatki od nieruchomości w całym stanie. Problem w tym, że decyzja w tej kwestii w ogóle nie leży w gestii gubernatora. Dlatego Rauner nie będzie mógł spełnić przyrzeczenia.
Reklama najwyraźniej bazuje na niedoinformowaniu wyborców i ich negatywnych emocjach wywołanych wysokimi podatkami. Jej twórcy i sam kandydat mają więc raczej lekceważący stosunek do elektoratu, żeby nie powiedzieć, że traktują go jak ciemną masę, której wszystko można wcisnąć.
Dobry kosiarz i gospodarz?
Oto inna scenka z telewizyjnego ekranu. Tym razem w roli głównego bohatera występuje gubernator Pat Quinn, który ścina trawę przed domem przy pomocy ręcznej kosiarki (ekologicznej!). Zachwala swoje umiejętności "kosiarza". A do nich należy nie tylko ścinanie trawy, ale też zbędnych wydatków w budżecie stanu. Jak podkreśla Quinn, od objęcia urzędu zaoszczędził podatnikom 5 mld dolarów. Przekonuje, że dobrze zarządza stanem i świetnie gospodaruje funduszami publicznymi, i dlatego zasługuje na reelekcję.
SPOT QUINNA
Polityk nie mówi w reklamie o swoich potknięciach. Jak np. o tym, że prawie 55 mln dol. z kasy stanu, przeznaczone na walkę z przestępczością w Chicago, nigdy nie zostało wydane na ten cel, a personel jego biura nie potrafił rozliczyć się z funduszy. Dopiero niedawno audyt głównego księgowego stanu wykazał nieprawidłowości związane z kontraktem z firmą, która nie wywiązała się z zadania. Sprawą zajęły się władze federalne.
Na Quinna ciągle też czeka rozwiązanie problemu nepotyzmu. Jak wykazał inny audyt, w Stanowym Departamencie ds. Transportu (Illinois Department of Transportation, IDOT) zostało zatrudnionych po znajomości 255 osób. Quinn zwolnił już 58 pracowników należących do tej grupy. Reszta − wciąż jeszcze na etatach − przechodzi na jego polecenie weryfikację warunków zatrudnienia.
Oszukiwanie w majestacie prawa
Przed wyborami powszechnymi, które odbędą się 4 listopada, widzowie obejrzą jeszcze wiele reklam obydwu kandydatów. Ich wielomilionowe wydatki na cele propagandowe mają pobić wszelkie rekordy kampanii gubernatorskich. Wyścig reklam trwa i wyborca nieustannie jest bombardowany informacjami − niekoniecznie prawdziwymi.
Niestety posługiwanie się kłamstwem w ogłoszeniach politycznych jest powszechne, zwłaszcza że takie praktyki uchodzą za normalne i są zupełnie bezkarne w obliczu prawa. Kandydaci oraz ich stratedzy kampanijni dobrze o tym wiedzą. Korzystają z tego, że nikt nikogo nie może o nic oskarżyć − również o zniesławienie.
Oszustwo w reklamach politycznych zostało nawet niedawno usankcjonowane przez Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych. Dał on zielone światło w sprawie procesu mającego na celu delegalizację ustawy w Ohio, która zabrania posługiwania się kłamstwem w kampaniach i ogłoszeniach wyborczych.
W świetle obowiązującego prawa reklamy handlowe − produktów i usług − nie mogą wprowadzać w błąd konsumenta i użytkownika. Za niezgodne z prawdą reklamy tego typu grożą kary i grzywny. Natomiast nic nikomu nie grozi za kłamliwe reklamy polityczne. Dlaczego wyborca jest gorszy od konsumenta?
Alicja Otap