W ciągu ostatnich kilku tygodni wydarzyły się trzy incydenty, w wyniku których piloci samolotów pasażerskich musieli awaryjnie lądować, ponieważ między pasażerami doszło do awantur. We wszystkich trzech przypadkach kością niezgody była sprawa pozornie błaha - odsuwanie oparcia fotela do tyłu.
Na trasie z Nowego Jorku do West Palm Beach na Florydzie dwie kobiety pokłóciły się, gdy jedna z nich odchyliła oparcie fotela z chwilą, gdy druga usiłowała drzemać na stoliku w następnym rzędzie foteli. Natomiast lot z Miami do Paryża musiał w trybie awaryjnym zatrzymać się w Bostonie, bo dwaj krewcy pasażerowie o mało się nie pobili z powodu stosowania przez jednego z nich tzw. Knee Defender, czyli urządzenia blokującego możliwość odchylania oparcia do tyłu. Obaj "dyskutanci" zostali w Bostonie wyrzuceni z samolotu, ale lot miał wielogodzinne opóźnienie.
Wydarzenia tego rodzaju można by zlekceważyć, gdyby nie to, że dochodzi do nich coraz częściej, co jest potencjalnie niebezpieczne i zakłóca normalny ruch lotniczy. Linie lotnicze się skarżą, ale tak naprawdę winę za występowanie tego rodzaju zjawisk ponoszą właśnie one.
Jeszcze przed 20 laty latanie samolotami było doświadczeniem w miarę przyjemnym: darmowe posiłki, brak jakichkolwiek dodatkowych opłat, sporo miejsca w fotelu i niezbyt surowe kontrole przed odlotem. Dziś podróże tego rodzaju coraz bardziej przypominają wycieczki pociągiem towarowym. Wszędzie panuje ścisk, za wszystko trzeba płacić, a wejście na pokład samolotu poprzedzone jest staniem w tasiemcowych kolejkach do kontroli, czyli zdejmowania butów, grzebania w torbach i prześwietlania aparatami do pokazywania noszonej w danej chwili bielizny.
Ludzie mają tego coraz częściej dość. A jeśli nawet nie mają, to siadają w końcu w samolotowych fotelach w stanie albo zmęczenia, albo frustracji, albo też sporego stresu. Nic zatem dziwnego, że w czasie lotów dochodzi z niepokojącą częstotliwością do przeróżnych spięć. Stawia to załogę oraz wszystkich pasażerów w bardzo trudnej sytuacji.
Prędzej czy później w awiacji cywilnej coś będzie się musiało zmienić, bo tak dalej być nie może. Nie można oczekiwać, że ludzie będą się w nieskończoność godzić na coraz mniej wygód i usług, i coraz więcej opłat. Większość amerykańskich linii lotniczych przynosi obecnie, po załamaniu rynkowym w latach 2008-2009, zyski. A skoro tak, to być może czas najwyższy, by wprowadzane w ostatniej dekadzie ograniczenia wreszcie zaczęły być eliminowane.
Tymczasem na horyzoncie jest jeszcze inny, potencjalnie poważny problem. Linie lotnicze rozważają możliwość zniesienia zakazu używania telefonów komórkowych w czasie lotów. Wizja setek pasażerów wrzeszczących do słuchawek przez kilka godzin jest pod wieloma względami przerażająca. Coraz częstsze przypadki "powietrznego szału" mogą przybrać rozmiary prawdziwej epidemii.
Rozwiązanie tych problemów wcale nie jest trudne. Wystarczy ślepą pogoń za zyskiem zastąpić zwykłą troską o pasażera, tak, by podróżowanie samolotami stało się ponownie w miarę przyjemnym doświadczeniem. W ostatecznym rozrachunku lepiej jest mieć nieco mniej zadowolonych klientów, niż znacznie większą zgraję ludzi doprowadzonych do niekontrolowanej wścieklizny. Niestety zmian nie można się na razie spodziewać, chyba że kiedyś dojdzie do jakiejś tragedii spowodowanej przez pasażera, który kompletnie straci nad sobą kontrolę.
Tylko w bieżącym roku w USA zanotowano 167 przypadków rozrób spowodowanych przez zirytowanych pasażerów. Liczba ta nieustannie rośnie. Zjawisko to powinno zacząć poważnie niepokoić agencję FAA.
Andrzej Heyduk
fot.Peter Foley/EPA