O kandydowania na burmistrza Chicago, braku kontaktów z ratuszem, wyzwaniach szkolnictwa publicznego w mieście z Karen Lewis przewodnicząca związku zawodowego nauczycieli – Chicago Teachers Union – rozmawia Daniel Bociąga.
W jaki sposób została pani działaczką związkową, a później przewodniczącą związku zawodowego nauczycieli?
Karen Lewis: - Byłam nauczycielką. Zaczynałam w liceum Sullivana. Tam uczyłem chemii przez trzy lata. Następnie przeniosłam się do Lane Tech, gdzie uczyłam przez 15 lat. Później zdecydowałam się na zmianę i przeprowadzkę w okolice mojego domu – mieszkam w południowej części miasta, więc przeniosłam się do college’u Kinga. Po pewnym czasie nosiłam się z zamiarem przejścia na emeryturę, ale mój ówczesny dyrektor, namówił mnie do zmiany zdania, naładował dodatkową energią. Martwił mnie wówczas kierunek w jakim sprawy zmierzały w Chicago. Pojawiały się wnioski, że starsi stażem nauczyciele nie są w stanie sprostać wymogom, że powinniśmy zamienić szkoły publiczne na szkoły czarterowe itd. Miałam wrażenie, że nasz związek zawodowy nie reagował, nie zwracał się z tym do rodziców czy mieszkańców. Początkowo zaczęliśmy się spotykać w małej grupie i rozmawiać na te tematy. Zastanawialiśmy się w jaki sposób skierować związki w kierunku lepszego zaangażowania rodziców, uczniów, mieszkańców dzielnic. Nie było z ich strony żadnej reakcji, dlatego zdecydowaliśmy się na wprowadzenie procesu wyborczego. W małych grupach organizowaliśmy plebiscyty. Wygrałam jeden z nich i wówczas usłyszałam, że powinnam kandydować na przewodniczą związków zawodowych. To była dla mnie ważna decyzja, gdyż wcześniej tego kompletnie nie planowałam. Dziś uważam, że był to konieczny ruch, kiedyś nasze postulaty, nauczycieli, specjalistów nie były słyszane. A to właśnie my domagaliśmy się najwięcej w imieniu samych uczniów. Nikt nas nie słuchał, nikt nie słuchał rodziców. Trzeba było to zmienić. Zostając przewodniczącą związków zawodowych nauczycieli miałam na celu polepszenie relacji z lokalnymi społecznościami, ale także z naszymi członkami, którzy uważali, że związek ma zupełnie inne zadania, że był stworzony sam dla siebie. Naszym zadaniem było włączenie wszystkich członków w proces podejmowania decyzji.
Ilu obecnie członków zrzesza związek?
- Mamy około 30 tys. członków, wliczając w to pracowników laboratoriów, półprofesjonalistów i emerytowanych członków.
Jakie są największe wyzwania, przed którymi stają nauczyciele szkół publicznych wraz z początkiem nowego roku szkolnego? Na czym powinni się skoncentrować w szczególności?
- Na pewno największe wyzwania wiążą się z brakiem odpowiednich środków. Byłbyś zaskoczony wiedząc ile pieniędzy nauczyciele wydają z własnej kieszeni tylko po to, by móc rozpocząć naukę każdego roku. Kolejnym problemem jest to, że każdego roku wymaga się od nas coraz więcej, przeznaczając na ten cel coraz mniej. Najważniejsze jest więc stworzenie odpowiednich warunków współpracy z rodzicami na początku roku szkolnego, tak byśmy byli w stanie najlepiej pomóc ich dzieciom. To kluczowe, aby komunikacja przebiegała sprawnie.
Porozmawiajmy o jakości nauczania w chicagowskich szkołach publicznych?
- W zależności od szkoły, można znaleźć taką placówkę, która w sposób doskonały wywiązuje się ze swoich zadań, i którą ja osobiście mogłabym przeciwstawić każdej, nawet najdroższej szkole prywatnej w kraju. Ale można też znaleźć szkoły w Chicago, którym brakuje środków do nauczania i brakuje im ich od lat. Tego typu szkoły widzimy w mniej zamożnych rejonach miasta, w których ludzie żyją na pograniczu biedy. I w tym przypadku można zauważyć o wiele więcej problemów. Wiele zależy więc od tego, gdzie dana szkoła się znajduje, w jaki sposób jest finansowana, jak jest wyposażona. Reasumując, są w Chicago szkoły, które są naprawdę fantastyczne, a uczniowie dobijają się do nich.
Bardzo mocno sprzeciwiała się Pani planowi ewaluacji nauczycieli, który byłby powiązany z systemem wynagradzania. Zresztą był to jeden z punktów podczas strajku nauczycieli w 2012 roku. Jak opisałaby Pani system ewaluacji nauczycieli?
- Jest stworzony komitet złożony z ekspertów, którzy mają dokonywać oceny pracy nauczycieli, w szkołach publicznych pracują osoby, które mają prowadzić tego typu badania. Pracujemy z nimi od dwóch lat, gdyż w naszej opinii to działa o wiele lepiej. Ponadto wnioski, które udaje się wyciągnąć pozwalają na poprawę pewnych elementów, do których mamy zastrzeżenia. Członkowie tego komitetu uważają, że to działa efektywnie, zresztą podobnie nauczyciele, dla których ta ewaluacja ma kluczowe znaczenie. Ale w dalszym ciągu będziemy wnioskować, że wynagrodzenie nie może być powiązane z ewaluacją, podobnie jak oceny uczniów na egzaminach. Uważamy, że nie jest to sprawiedliwe, zresztą nauczyciele nie wierzą w ten system, a skoro nauczyciele w to nie wierzą, to nie będzie to działać.
Jak scharakteryzowałaby Pani proces zatrudnienia nauczycieli? Czy jest wystarczająco nauczycieli, by zapewnić uczniom odpowiedni poziom?
- Tak, uważam że nie brakuje nam już nauczycieli. Sam proces zatrudnienia nie ma nic wspólnego ze związkiem zawodowym, tym zajmuje się miejskie kuratorium szkół publicznych. Dyrektorzy zatrudniają kogo chcą zatrudnić. Z tego co rozumiem to korzystają z zaawansowanych programów komputerowych, które w pierwszym etapie pozwalają aplikantom się zarejestrować, później jest to w odpowiedni sposób wykorzystywane. My nie mamy nad tym kontroli, jest to objęte prawem stanowym.
Jak wygląda sprawa polskich nauczycieli, którzy często mogą służyć pomocą młodym imigrantom w transformacji po przyjeździe do innego kraju. Jak ocenia Pani ich rolę?
- Myślę jest ona bardzo ważna. Gdy uczyłam jeszcze w Lane, tam spotkałam ich sporą grupę. Wielu uczniów było nowych w tym kraju i mieli pewne problemy z językiem angielskim, stąd obecność polskojęzycznych nauczycieli pomagała im w zaaklimatyzowaniu się w szkole. To niezwykle ważne, aby uczniowie mieli swoich kulturowych i językowych idoli, tak, by mogli sami w jakiś sposób zainteresować się tego typu działalnością.
Jak opisałaby Pani relacje pomiędzy związkiem zawodowym a miastem Chicago. W przeszłości było wiele problemów, od strajku nauczycieli w 2012 roku, poprzez ubiegłoroczne zamknięcie publicznych placówek. Czy te wszystkie problemy można było rozwiązać, czy można było uniknąć strajku, czy miasto mogło porozumieć się w jakiś sposób i nie zamykać szkół?
- To zależy od zdefiniowania tego w jaki sposób sprawy należy załatwiać. Niestety, w Chicago mamy kontrolę burmistrza nad szkołami. Tak jest od 1995 roku i uważam to za olbrzymi błąd. Uważam, że jedna osoba mająca tyle politycznej kontroli nad całym systemem może tylko powodować kłopoty. Problemem może być też to, że osoba, która pełni funkcję burmistrza może nie mieć pojęcia na temat szkolnictwa publicznego, może się nim nie interesować i ideologicznie może być związana z innym systemem. Dwóch ostatnich burmistrzów nie wysłało swoich dzieci do chicagowskich szkół publicznych, co jest pewnym wskaźnikiem. Nie mam problemu z wyborem jakiego dokonali. Ale szkoły wymagają czegoś więcej niż tylko inicjatywy politycznej. Uważam, że praca jaką wykonuję wraz z szefową kuratorium publicznego Barbarą Byrd Bennett ma bezpośredni wpływ na przyszłość naszych dzieci. Spójrzmy na to, że wzrósł odsetek uczniów, którzy kończą naukę. Wprowadziliśmy program, który ma na celu zachęcenie uczniów do ukończenia pierwszego roku nauki, gdyż jak pokazują badania to ma znaczenie kluczowe dla ich późniejszej edukacji i zwiększa ich szansę na graduowanie. To są bardzo dobre inicjatywy. Jeśli chodzi o relacje z ratuszem to mogę powiedzieć wprost, że nie mam żadnych. I to nie jest mój wybór. Powtórzę jeszcze raz, uważam że kontrola burmistrza nad szkolnictwem to przykład bardzo złego systemu, gdyż nad wszystkim powinni panować ludzie, którzy znają problemy szkolnictwa i rozumieją je.
Czy uważa pani że Rahm Emanuel zawiódł jako burmistrz?
- Rahm Emanuel nie jest typem burmistrza jakiego Chicago w tej chwili potrzebuje. Myślę, że jego polityka powoduje, że tracimy. Zamknęliśmy komisariaty policji, zamknęliśmy kliniki dla osób z problemami umysłowymi, zamykane są biblioteki i szkoły. Wszystko to dotyka tej samej grupy ludzi. Myślę, że nie można cały czas uderzać w tę samą klasę społeczną. Nie widzę żadnego planu dla całego miasta. Myślę, że potrzebujemy kogoś kto ma bardziej szerokie spojrzenie i wizję tego w jaki sposób miasto ma funkcjonować.
Rozważa Pani możliwość kandydowania w wyborach na burmistrza. Jakie czynniki weźmie Pani pod uwagę podejmując decyzję?
- Przede wszystkim muszę zdobyć co najmniej 100 tys. podpisów pod petycją. Będę potrzebować pieniędzy i osiągnięcie pewnego pułapu finansowego pozwoli mi podjąć decyzję. Mówię o tym zupełnie poważnie, będę potrzebować sporo funduszy, bo on ma już dużo pieniędzy. Myślę o kwocie od 3 do 7 mln dolarów. Muszę także wiedzieć, że jest to coś, czego chcą mieszkańcy Chicago.
Ma Pani wsparcie Amerykańskiej Federacji Nauczycieli, zaoferowali milion dolarów wsparcia na kampanię wyborczą. Mogłoby to pomóc?
- O tak. To świetny punkt wyjścia, ale to wciąż za mało, by startować w wyborach na burmistrza w tym mieście.
Wiadomo, że Rahm Emanuel ma świetne możliwości zbierania funduszy, ma poparcie elity partii demokratycznej. To oznacza trudny wyścig wyborczy...
- Myślę, że to będzie ciężki wyścig, ale jednocześnie pamiętajmy o tym, że choć może zebrać dużo pieniędzy, to większość funduszy pochodzi od ludzi, którzy w Chicago nie mogą głosować. Sądzę, że najważniejsze będzie właśnie zebranie odpowiedniego poparcia w Chicago.
Kiedy możemy spodziewać się decyzji?
- Obecnie jestem skupiona na rozpoczęciu nowego roku szkolnego, na wielu innych sprawach. Moja decyzja nadejdzie wówczas, gdy będę gotowa ją ogłosić.
Daniel Bociąga