Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
czwartek, 14 listopada 2024 22:11
Reklama KD Market

Chybione porównanie

Sytuacja we wschodniej części Ukrainy pozostaje niejasna, podobnie zresztą jak intencje Putina. Jednak co jakiś czas pojawiają się wiadomości, z których wynika dość jednoznacznie, że sankcje USA i Unii Europejskiej przeciw Rosji zaczynają przynosić pewne rezultaty. Zagraniczni inwestorzy wycofują się z rosyjskiego rynku, bankowość jest coraz bardziej chwiejna, w sklepach coraz częściej brakuje podstawowych towarów, a Krym – tak pośpiesznie radośnie anektowany przez Rosjan – cierpi z powodu znacznego spadku ruchu turystycznego i ogólnego chaosu.


Nie znaczy to oczywiście, że rosyjski przywódca wkrótce skapituluje, gdyż za murami Kremla powyższe problemy nie muszą go aż tak bardzo obchodzić, a jego pozycja w kraju pozostaje bardzo silna. A jednak sankcje z pewnością bolą, czego przykładem może być zupełnie idiotyczna akcja podjęta w Moskwie przeciw koncernowi McDonald's, którego placówki nagle zostały poddane "kontroli sanitarnej". Jest to z pewnością odwet za poczynania Zachodu, tyle że nawet zamknięcie wszystkich rosyjskich McDonaldsów zaszkodzić może amerykańskiemu koncernowi tylko w niewielkim stopniu.


W USA są nadal ludzie, którzy twierdzą, że sankcje są bezsensowne, gdyż nie przyniosą żadnych rezultatów. Problem w tym, że Waszyngton nie ma żadnych innych metod wywierania nacisku na Moskwę, bo zbrojna interwencja NATO na Ukrainie, podobnie zresztą jak otwarta wojna z Rosją, nie wchodzą w rachubę. Nawet wysłanie zachodniej broni do Kijowa byłoby w oczach Putina niebezpiecznym aktem prowokacji.


Przeciwników sankcji można zrozumieć, ale gorzej z tymi, którzy obecną sytuację zaczynają porównywać do wcześniejszych okresów historii. Kilku historyków i komentatorów wyraziło pogląd, że to co się dziś dzieje, do złudzenia przypomina lato 1941 roku, kiedy to Amerykanie nałożyli na Japonię dotkliwe sankcje, łącznie z embargiem na dostawy paliw. Miało to zmusić Japończyków do porzucenia planów ekspansji w Chinach i południowo-wschodniej Azji. Jednak Japonia nie tylko sankcji się nie przeraziła, lecz pod koniec tego samego roku zaatakowała amerykańską flotę w Pearl Harbor. A zatem – jak niektórzy argumentują – sankcje nie przyniosły rozwiązania konfliktu, lecz wojnę - i tak samo może się teraz stać w przypadku Rosji.


Jest to argumentacja bardzo kiepska. W roku 1941 świat ogarnięty był już światowym konfliktem, co powodowało, że sankcje były krokiem dość symbolicznym, jako że wszyscy spodziewali się w USA, iż wojny z Niemcami i Japonią nie da się w żaden sposób uniknąć. Po drugie, współczesny świat różni się dramatycznie od tego sprzed ponad 70 lat, szczególnie jeśli chodzi o globalizację, finansjerę i strukturę międzynarodowego handlu, nie mówiąc już o globalnym układzie sił, który nie jest dla Rosji zbyt korzystny. Dzisiejsze sankcje, niezależnie od tego, przeciw komu są wymierzone, mogą być znacznie bardziej dokuczliwe niż w ubiegłym wieku, z czego coraz bardziej zdają sobie sprawę Rosjanie.


Całkiem możliwe jest to, że Putin mimo wszystko zdecyduje się na bezpośrednią interwencję we wschodniej Ukrainie. Jednak nawet taki krok, choć bardzo poważny, nie byłby w żaden sposób porównywalny do nalotu na Pearl Harbor. Nie chodzi tu wszak o jakiś globalny konflikt, lecz o sprowokowany przez Putina spór o stosunkowo niewielką część Ukrainy.


Krytycy sankcji winni odpowiedzieć na proste pytanie – jeśli Rosja wkroczy do wschodniej Ukrainy, jaka ma być reakcja Zachodu? Odwet militarny pokutuje wyłącznie w głowach co bardziej ekstremistycznych "jastrzębi". A jeśli tak, to jedyną możliwością pozostaje dalsze zaostrzanie sankcji i zwiększanie izolacji Rosji.


Andrzej Heyduk


Zdjęcie: Władimir Putin fot.Maxim Shipenkov/EPA

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama