W miejscowości Ferguson na przedmieściach St. Louis biały policjant zastrzelił 18-letniego, czarnoskórego młodzieńca. Miało to miejsce w środku dnia, podobno na oczach kilku świadków. Już następnego dnia doszło na tamtejszych ulicach do demonstracji, które potem przerodziły się w zamieszki, grabieże i ogólny chaos.
Jednocześnie w mediach rozpoczął się prawdziwy festiwal dyskusji o rasizmie, konfliktach społecznych i brutalności policji. Wykształciły się, jak to zwykle bywa, dwie wersje tego, co się w Ferguson stało. Wersja policji jest taka, że Michael Brown został zatrzymany na ulicy przez przejeżdżającego radiowozem policjanta i że z niewiadomych przyczyn młody człowiek wtargnął do policyjnego samochodu, próbując odebrać funkcjonariuszowi jego broń. W tym kontekście policjant oddał do napastnika kilka strzałów. Świadkowie utrzymują natomiast, że z jakichś powodów doszło do utarczki słownej, która zakończyła się tym, że Brown zaczął uciekać, a potem zatrzymał się i podniósł ręce do góry, by oddać się w ręce władz. To właśnie wtedy miał zostać zastrzelony.
Zadziwiające jest to, jak szybko tego rodzaju incydenty urastają do rozmiarów wyolbrzymionego skandalu, opartego w większości na domysłach i spekulacjach. W gruncie rzeczy nikt nie wie, co stało się w Ferguson tego feralnego dnia. Wiadomo tylko tyle, że młody, nieuzbrojony chłopak szedł ulicą z kumplem i wdał się w konflikt z policjantem. Jaki konflikt? Dlaczego? Z jakich powodów policjant w ogóle zwrócił na Browna uwagę? Czy próbował go wciągnąć do radiowozu, czy też Michael chciał do pojazdu wtargnąć? Nikt nie zna odpowiedzi na te pytania i – jeśli nie ma jakiegoś bezpośredniego zapisu wideo – być może nigdy całej prawdy nie poznamy.
Nikomu to jednak nie przeszkadza, by snuć osobliwe teorie. Zgodnie z niektórymi z nich, czarnoskóry 18-latek został z zimną krwią zamordowany przez białego policjanta tylko dlatego, że ten pierwszy miał taki a nie inny kolor skóry i ponad dwa metry wzrostu. Według teorii diametralnie odmiennych, drapieżny młodzian napadł na policjanta, co sprowokowało serię strzałów w samoobronie. Niemal pewne jest to, że prawda leży gdzieś po środku. Niestety równie pewne jest to, że uliczne demonstracje i rozróby absolutnie niczego korzystnego nie przyniosą.
Najgorszym elementem całej tej sprawy jest postawa lokalnych władz. Najpierw obiecano, że ujawnione zostanie nazwisko policjanta, który strzelał do Browna, ale potem z obietnicy tej się wycofano. Nie ma to wprawdzie większego, praktycznego znaczenia, gdyż tożsamość policjanta szybko „wywąchali” hakerzy, ale powoduje, iż wątłe zaufanie do policji ze strony opinii publicznej jeszcze bardziej cierpi.
Nieco później, po kilku dniach od tragedii, podano do wiadomości, że policjant, który strzelał do Browna odniósł obrażenia twarzy i musiał szukać pomocy lekarskiej w szpitalu. Może i odniósł, ale początkowo nikt o tym w ogóle nie słyszał, co rodzi wiele podejrzeń o „poprawianie rzeczywistości”. Gdy zaś czwarty raz z rzędu doszło do nocnej demonstracji w Ferguson, do akcji wysłano policyjne oddziały antyterrorystyczne, które użyły gazów łzawiących, granatów ogłuszających i gumowych kul.Aresztowano też tymczasowo kilku reporterów, mimo że nie było po temu żadnych powodów. Wydaje się, że ktoś zapomniał, iż to nie wojna, lecz społeczny konflikt na przedmieściach amerykańskiej metropolii.
Reakcja władz na demonstracje może tylko zaognić sytuację. Z drugiej strony wszelkie uliczne protesty są mocno przedwczesne, jako że nikt nic nie wie. Niestety nie po raz pierwszy okazuje się, że w tego rodzaju sytuacjach o rozwagę i cierpliwość jest niezwykle trudno.
Andrzej Heyduk
Zdjęcie: Policja potraktowała uczestników zamieszek gazem łzawiącym fot.Robert Cohen/St. Louis Post-Dispatch/Handout/EPA