Wiele się o niej nie mówi, bardziej się na nią cierpi.
Alicja przyjechała do Chicago 34 lata temu. W tym roku obchodziła 72 urodziny. Od kilku lat jest wdową, ale to i tak niewiele zmieniło w jej życiu, bo mąż mieszkał w Polsce, syn także, kilka bliższych emigracyjnych koleżanek umarło albo wyjechało. Jest sama, a do kraju nie chce wracać. Jeszcze trochę pracuje, ale więcej myśli. Głównie o tym, jak bardzo jest samotna.
Samotność na obczyźnie
Kiedy przegląda się internetowe fora dyskusyjne poświęcone samotności na emigracji, można odnieść wrażenie, że – chcąc nie chcąc – przywozimy ją razem z sobą w walizce. Dwudziestoparolatkowie piszą, że nie są w stanie poradzić sobie z osamotnieniem, że nie umieją nawiązać żadnego satysfakcjonującego kontaktu w nowej rzeczywistości, że po prostu tęsknią, a wracać nie mają z czym. Emeryci, którzy umieją skorzystać z internetu, piszą o tym, że nie jest wprawdzie łatwo, ale że można znaleźć kluby seniora, że są wycieczki, kluby dyskusyjne i miłośników kina, że jest w końcu czas na rozwijanie swoich zainteresowań.
I trudno się z tym nie zgodzić, pod warunkiem że jest się emerytem aktywnym i zorientowanym w internecie. Jak wielu seniorów w Chicago umiałoby się z takim trybem życia zidentyfikować? Alicja się uśmiecha: – To jakaś abstrakcja. Nie na emigracji… a już na pewno nie w Chicago.
Szara sfera emerycka
Alicja na komputerze umie ułożyć pasjansa i trochę „pogoglować”, głównie, by znaleźć opisy chorób i polskie odpowiedniki przepisywanych jej w Ameryce leków. Nie ma skrzynki e-mailowej, „bo niby do kogo mam pisać?”, nie umie znaleźć stron z blogami i forami dla seniorów. Nie chce się uczyć komputera, bo jak mówi „komputery to dla młodych, niby czego ja mam tam szukać”.
I nie jest w tych opiniach odosobniona. Bo pomiędzy szalejącymi na rowerach seniorami a bywalcami polonijnych klubów z dancingiem jest szara sfera niezagospodarowanej emeryckiej rzeczywistości. Składają się na nią praca (żeby dorobić do skromnej emeryturki), telefony do Polski (pod warunkiem że jest do kogo zadzwonić), wizyty u lekarza (jeśli ma się ubezpieczenie, często równoznaczne z legalnością pobytu) i cała reszta wypełniania cierpieniem z powodu samotności. Takich osób jak Alicja jest większość. Są przezroczyste, ani nie bywają, ani nie uprawiają. Po prostu dożywają.
Najgorsze są święta
– Kiedyś spotykaliśmy się w gronie przyjaciół, żeby zrobić wspólną wigilię czy podzielić się jajeczkiem, tworzyliśmy jakby rodzinę. Ten z Grójca, tamten z Bydgoszczy, Urszula z Wrocławia. Każdy coś przynosił, gościliśmy raz u jednego, raz u drugiego. Ale z czasem było nas coraz mniej. Urszula wróciła do Polski, Tadeusz z Grójca umarł, Alina wyjechała do córki do Atlanty. Ktoś inny tak schorowany, że już nie prowadzi samochodu. I tym sposobem od dwóch lat siadam do stołu sama. Właściwie nawet nie robię żadnych wigilijnych potraw. Kupię jakiś barszcz i uszka, trochę wędliny i tak sobie siedzę. Trochę słucham polskiego radia, trochę poczytam, trochę popłaczę i tak jakoś mija – opowiada Alicja i dodaje: – W święta jest najgorzej, najbardziej czuję swoją samotność, nie lubię świąt.
Depresja i zespół zachodzącego słońca
Alicja zdecydowanie zaprzecza, że ma depresję. Uważa, że „depresja to wymysł lekarzy, którzy chcą zarobić”. Jej zdaniem samotność jest nieuniknionym etapem życia, bez względu na miejsce, gdzie żyjemy. Jest przekonana, że równie samotna byłaby w kraju. – Z taką różnicą, że w sklepie można by się po polsku dogadać, a tu, nawet po tylu latach, ciągle „Kali mieć krowa”, nawet z sąsiadką nie zamienisz kilku zdań o pogodzie – ubolewa Alicja. Ale przyznaje, że z Tadeuszem z Grójca w szpitalu to „już nie dało się porozumieć, był tak apatyczny i ciągle gdzieś zapadał się w siebie”. Zaraz jednak dopowiada: „no, ale on był ode mnie starszy z jakieś cztery lata”.
Tymczasem plagą ludzi w podeszłym wieku jest depresja, często nierozpoznawana nawet przez lekarzy. Szacuje się, że cierpi na nią do 50 proc. populacji osób starych. Rzadko się ją leczy, bo w powszechnej opinii starość musi być smutna, odizolowana, zgorzkniała. Innym objawem będącym częścią naszego dojrzałego wieku jest zaburzenie świadomości. Cierpi na nią około 20 proc. ludzi starszych. Zaburzenia świadomości, będące rezultatem niedokrwienia i niedotlenienia mózgu, objawiają się tzw. przymgleniami, czyli krótkimi, trwającymi najczęściej kilka minut, najwyżej godzinę, powtarzającymi się wieczorami okresami, kiedy zapomina się o całkiem niedawnych zdarzeniach życia codziennego. To dowód na rozwijający się zespół zachodzącego słońca. Alicja jest przekonana, że i to jej nie dotyczy, ale na pewno dotyczyło Tadeusz z Grójca.
Nie ma mowy o powrocie
Alicja, jak wiele podobnych jej Zofii, Alin i Elżbiet, a także Kazimierzów, Stanisławów i Zbigniewów powrotu do Polski nie bierze pod uwagę. – Przepracowałam tu całe życie i mam tu jakieś życie. Kupiłam małe mieszkanie, mam sprawny samochód, którym ciągle mogę dojechać do sklepu i do banku, mam niewielkie oszczędności. Widzi pani ile jest tego mam – podlicza z uśmiechem, akcentując ostatnie słowo. – A tam, co? Mąż nie żyje, syn robi karierę w jakiejś zagranicznej firmie w Poznaniu, ciągle w delegacjach… Wnucząt nie mam, znajomych to już w ogóle żadnych i pieniędzy na przesiedlenie też nie mam – zbiera „za” i „przeciw”.
Alicja coraz rzadziej odwiedza Polskę. W ostatnich latach całkowicie zrezygnowała z wyjazdów nad Wisłę. Głównie z powodów finansowych, ale także dlatego, że w Polsce z tą samotnością wcale nie jest lepiej.
Mobilny znaczy samodzielny
– Wolę nie myśleć – mówi pytana o przyszłość. Przyznaje jednak, że ma świadomość tego, że tak długo, jak może prowadzić samochód, ma nie tylko szansę na znalezienie jakiegoś zatrudnienia, ale też może próbować mierzyć się z samotnością. Od czasu do czasu „pojedzie na jakiś teatr z Polski, albo kabaret, do polskiej księgarni”. Alicja wie, że prawdziwa samotność i niedołężność zajrzy w oczy wówczas, kiedy nie będzie mogła usiąść za kierownicą. – W Ameryce, jak chyba nigdzie na świecie, czujesz jak twoją sprawność mierzy się samochodem. Idziesz do biura szukać pracy, a tam od razu cię pytają o to, czy masz prawo jazdy. A jak nie pojedziesz zrobić sobie zakupów, a jesteś samotna, jak ja, to kto ci zrobi? – pyta retorycznie.
Polonijna samotność
Pomysłu na swoją emerycką dojrzałość Alicja nie ma. Pasji do rozwijania również. Cieszy się jednak z faktu, że trafiła do Chicago, bo od początku swojego pobytu nie wyobraża sobie dnia bez polskiego radia. To radio, a właściwie jego ludzie, polonijna telewizja i polska gazeta są dla niej kołem ratunkowym w samotności.
– Gdyby ten pan Jacek wiedział, jak ja go lubię, albo pan Marek, jak ja się z nim kłócę, kiedy słyszę, jakie głupoty wygaduje do mikrofonu. Kto mu, proszę pani, w ogóle pozwala mówić takie rzeczy publicznie, przecież na takie obrażanie prezydenta to tu chyba jest jakiś paragraf… o, albo ta pani Lusia, podobno nigdy nie była w Polsce, a tyle złego o niej mówi. Nie, Radia Maryja właściwie nie słucham, no czasami… i bardzo się cieszę, jak słyszę pana Budzika...
W każdą sobotę Alicja jedzie do polskiego sklepu, po polskie wędliny i masło z Polski i kupuje polską gazetę. Czyta ją sobie przez cały tydzień, słuchając polskiego radia. Samotność w Chicago nie jest aż taka zła...
Małgorzata Błaszczuk
fot.123RF Stock Photos