Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 22 listopada 2024 21:34
Reklama KD Market

Cicha wojna USA o wpływy w Afryce

Głosząc konieczność walki z terroryzmem USA systematycznie zwiększają swoją obecność militarną w Afryce. Eksperci twierdzą, że to element wyścigu mocarstw o wpływy na najszybciej rozwijającym się kontynencie świata. W Waszyngtonie trwa szczyt USA-Afryka.

Od Mali przez Nigerię, Demokratyczną Republikę Konga, Czad, Republikę Środkowoafrykańską, po Sudan Południowy, Ugandę, Kenię i Somalię, Africom – czyli regionalne dowództwo amerykańskich sił zbrojnych, coraz wyraźniej zaznacza swoją obecność. Tylko w zeszłym roku Africom przeprowadziło 546 operacji na całym kontynencie, co oznacza dwukrotny wzrost od 2008 roku. Africom odmawia bliższych informacji, opowiadając jedynie o kilku wybranych projektach. Do tej pory nie ujawniono nawet listy krajów, w których prowadzone są operacje zbrojne.

Główna baza Africomu mieści się w Stuttgarcie, w Niemczech. Na stałe pracuje tam ok. 2 tys. ludzi. W całej Afryce liczba personelu wojskowego wynosi ok. 5 tys. Takiej obecności militarnej Stanów Zjednoczonych w Afryce nie było od czasów wojny w Somalii, skąd Amerykanie wycofali się w 1993 roku.

Obecnie w Afryce USA realizują strategię 3D (ang. Defence, Diplomacy and Development) - obrona, dyplomacja i rozwój. Zapewne można jeszcze mówić o prowadzeniu tam działań wywiadowczych. Oficjalna i największa baza Africomu znajduje się w Dżibuti, gdzie stacjonuje czterotysięczny personel. W Somalii 200 ekspertów doradza oddziałom afrykańskim. Africom szkoli też komandosów w Nigerii i regularną armię w Czadzie.

U wybrzeży Somalii i Nigerii trwa wojna z piratami, a w Nigrze setka Amerykanów przebywa na misji rozpoznawczej. W Ugandzie, DR Konga, Republice Środkowoafrykańskiej, w Sudanie Południowym i Czadzie od trzech lat trwa pościg za Josephem Konym - przywódcą zbrojnej sekty pod nazwą Boża Armia Oporu, która składa się niemal wyłącznie z porywanych ze wsi dzieci, przymuszanych w buszu do partyzantki. Szacuje się, że od końca lat 80. w wyniku partyzanckiej wojny Bożej Armii Oporu zginęło w Ugandzie ok. 100 tys. ludzi.

Jeden z najbardziej poszukiwanych rebeliantów ukrywa się gdzieś w buszu z grupą bojownikami, których liczbę szacuje się na ok. 200. W poszukiwaniach prowadzonych przez ugandyjską armię, pomaga 250 amerykańskich doradców.



Bywa, że Amerykanie przymykają oko na łamanie praw człowieka i dyktatorskie zapędy niektórych przywódców afrykańskich. Tak jest np. w Etiopii, gdzie rząd przetrzymuje w więzieniach dziennikarzy i różnych aktywistów, a wyszkolona przez Africom armia brutalnie tłumi protesty.

Zdaniem "Washington Post" to właśnie w Etiopii mieści się strategiczna baza, skąd amerykańskie drony startują do ataków na ekstremistów z Al-Szabab.

Działania USA w Afryce już kilkakrotnie spotkały się z krytyką organizacji broniących praw człowieka. Podczas konfliktu w Mali, wyszkolona przez Amerykanów armia, dopuściła się wielu zbrodni na ludności cywilnej i mniejszości Tuaregów, pogłębiając tym samym wewnętrzny konflikt.

„Najwidoczniej nie mieliśmy czasu by wpoić żołnierzom wartości, etyki i żołnierskiego etosu”– oceniał działania malijskich sił zbrojnych były dowódca Africomu generał Carter F. Ham, który przeszedł na emeryturę w 2013 roku.

Waszyngton miał tez swój udział w powstaniu Sudanu Południowego - państwa, które utworzono po latach wojen domowych z arabską północą Sudanu; muzułmański Chartum wspierały wtedy Chiny. Niespełna trzy lata po podziale kraju w grudniu 2013 roku w Sudanie Płd. wybuchła wojna domowa, a prezydent Salva Kiir oskarżył USA o wsparcie rebeliantów, na których czele stoi jego były zastępca Riek Machar.

Stany Zjednoczone i Unia Europejska nałożyły sankcje na obie strony południowosudańskiego konfliktu, w którym zginęło już ponad 10 tys. ludzi, a 1,5 mln uciekło ze swoich domów. Podczas gdy organizacje niosące pomoc humanitarną szykują się do ogłoszenia klęski głodu w tym regionie, Chiny w trosce o bezpieczeństwo pól naftowych, które zapewniają Pekinowi 5 proc. całego importu ropy, dostarczają Dżubie broń.

"Zachód chce tylko naszych surowców" - powiedział w poniedziałek na szczycie USA-Afryka w Waszyngtonie prezydent Kiir. Jego wystąpienie usiłował złagodzić jeden z południowosudańskich ministrów: "jesteśmy przyparci do muru, to się (prezydentowi) wymsknęło. Z tego mogą być poważne konsekwencje".

Jednak reguły gry już się zmieniły. W ostatnim czasie nastąpiła stabilizacja cen ropy, a USA zwiększyły własną produkcję; ropa nie jest w tej chwili priorytetem. Sudan Południowy, DR Konga czy Republika Środkowoafrykańska czy Czad to państwa które padły ofiarą "przekleństwa surowców". I nie o ropę tu chodzi, ale m.in. o ogromny potencjał rolniczy, złoto, diamenty czy uran.

Z drugiej strony na liście 20 najszybciej rozwijających się krajów świata aż 11 leży w Afryce. W związku z tym Chiny od dekady konsekwentnie realizują swoją afrykańską strategię. Stawiają na pomoc finansową, wymianę handlową, rozbudowę infrastruktury i podbój nowych rynków. I to właśnie o nie toczy się zaciekła walka światowych mocarstw.

Z Kampali Julia Prus (PAP)

 

 

Zamieszczone na stronach internetowych portalu www.DziennikZwiazkowy.com materiały sygnowane skrótem „PAP” stanowią element Codziennego Serwisu Informacyjnego PAP, będącego bazą danych, którego producentem i wydawcą jest Polska Agencja Prasowa S.A. z siedzibą w Warszawie. Chronione są one przepisami ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych oraz ustawy z dnia 27 lipca 2001 r. o ochronie baz danych. Powyższe materiały wykorzystywane są przez Alliance Printers and Publishers na podstawie stosownej umowy licencyjnej. Jakiekolwiek ich wykorzystywanie przez użytkowników portalu, poza przewidzianymi przez przepisy prawa wyjątkami, w szczególności dozwolonym użytkiem osobistym, jest zabronione.


 
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama