Wszyscy znamy to zdjęcie. Na fotografii sprzed 70 lat on z ręką na temblaku, w za dużym, pożyczonym mundurze; ona, sanitariuszka, w białej bluzce i z kwiatem we włosach. Zostali utrwaleni podczas powstańczego ślubu. Jednego z 500, które w ciągu 63 dni powstania udzielili kapelani.
Bolesław Biega „Pałąk“, (dziś Bill), żołnierz batalionu „Kiliński“ pojechał do Warszawy z Nowego Jorku, gdzie na co dzień mieszka z żoną Alicją (Lilly). Pojechał , mimo swoich 92 lat, specjalnie na rocznicę powstania. Tylko na kilka dni, bo za chwilę musi wracać, by zdążyć na obchody 70. rocznicy ślubu, który zawarł z Lilly 13 sierpnia 1944 roku. W napiętym grafiku obchodów udało nam się namówić go na chwilę rozmowy.
Uczestniczy Pan już w uroczystościach rocznicowych?
Bill Biega: - Tak, dziś (środa - przyp. red.) zebraliśmy się w Muzeum Powstania Warszawskiego, gdzie był prezydent i różni przedstawiciele rządu. Wręczano medale, były przemówienia. A wieczorem była ceremonia w ratuszu. Pani prezydent Warszawy witała wszystkich i odbyła się znakomita prezentacja – chór męski i żeński, z filmami z powstania i z użyciem wielkich fotografii. Najwięcej mówiono o historii młodych ludzi w czasie powstania, między innymi o tych, którzy brali wtedy ślub. Nie wymienili wprawdzie mojego nazwiska, ale nasze zdjęcie było bardzo dobrze wyeksponowane. Wspominano też dzieci, które się urodziły podczas powstania. Oczywiście główne obchody będą, jak zawsze, pierwszego sierpnia - składanie wieńców na Grobie Nieznanego Żołnierza, potem przy pomniku Polski Podziemnej i w innych miejscach.
Jest trochę trudno, bo tu panuje szalony upał i grzeje słońce. Ale obchody są doskonale zorganizowane.
Spotkał Pan swoich kolegów z powstania?
- Tak, kilku, ale to nie jest pierwsze spotkanie. Byłem tu 5, 10 i 15 lat temu; przyjeżdżam co pięć lat. Spotykamy się, wspominamy. To w większości smutne wspomnienia, bo przecież tylu naszych przyjaciół zginęło, a powstanie skończyło się zniszczeniem Warszawy, wielkimi stratami. Pamiętam, że pierwsze dwa-trzy tygodnie powstania, kiedy myśmy zdobywali, ludzie się czuli wolni. Tylko później, jak Sowieci odmówili wszelkiej pomocy i alianci – Anglicy i Amerykanie – nic nie mogli zrobić, przyszło wielkie rozgoryczenie. I wciąż odzywają się głosy tych, którzy w szkole w czasach komunizmu zostali nauczeni, że to była wielka tragedia, że to było niepotrzebne. Ale moim zdaniem większość ludzi tak powstania nie ocenia. To była tragedia, ale z powodu zdrady naszych sprzymierzeńców i ze strony Rosji, a nie z winy organizacji AK.
A więc uważa Pan, że powstanie było potrzebne?
- Czy było potrzebne, to można dyskutować. Ale musiało wybuchnąć. Myśmy się w podziemiu przez 4 lata do niego przygotowywali.
Jak widzi Pan powstanie i historię Polski z tego okresu z perspektywy Ameryki?
- Rozmawiałem wiele razy z Amerykanami i w pierwszych latach byli jeszcze pod wpływem propagandy rosyjskiej. Dopiero później, a zwłaszcza po „Solidarności” Amerykanie - w moim mniemaniu - zaczęli bardziej rozumieć, o co chodziło. Pamiętam doskonale - po moim przyjeździe do Stanów, jak mówiłem o powstaniu, to Amerykanie tylko wzruszali ramionami i mówili: „Po co wyście to zrobili?”
W Polsce też dyskutuje się zasadność wybuchu powstania.
- Rozmawiałem teraz kilka razy z ludźmi na ulicy. Ci urodzeni po powstaniu, których w szkole karmiono komunistyczną propagandą, w dalszym ciągu uważają, że to była wielka głupota. Ale kiedy jestem wśród młodzieży, która ma dwadzieścia czy trochę więcej lat, urodzonej już po odzyskaniu wolności, to czuję, że oni rozumieją, o co w powstaniu chodziło. Wspaniała jest ta młodzież. Wszędzie ich widać. Przy wszystkich uroczystościach pomagają starszym ludziom, przynoszą wodę, itp. Pomagają na ulicy tym, którzy noszą odznaki powstańcze. Niektórzy są słabi, ale od razu ktoś podchodzi, żeby pomóc przejść przez ulicę. To bardzo wzruszające.
A jak się Pan czuje w Warszawie?
- Od mojej ostatniej wizyty 5 lat temu nadzwyczajnie się zmieniła. To jest teraz naprawdę europejskie miasto i w nocy robi wrażenie prawie Paryża. Jestem zachwycony jej ostatnimi zmianami.
Wracając do 1944 roku – czy zachowali Państwo tamte kółka od firanki służące jako obrączki?
- Tak, mamy je schowane. To było tak, że żona doktora Witali, który uratował mi rękę, chciała ofiarować nam ich własne obrączki, ale ja odmówiłem. Jeden z kolegów odciął z wiszącej firanki dwa kółka i one posłużyły nam jako obrączki.
Powstaniec warszawski Bill Biega, syn Irlandki i Polaka, urodził się w Warszawie w 1922 r., ale do 12. roku życia wychowywał się w Londynie, gdzie jego ojciec był sekretarzem w polskiej ambasadzie. Do Polski wrócił po ukończeniu szkoły podstawowej w 1933 roku.
W pierwszym dniu powstania został ranny w rękę, której amputowania odmówił w powstańczym szpitalu młody chirurg, dr Mirosław Witali, kolega Billa z konspiracji.
Z poznaną w 1939 r. i też walczącą w powstaniu 16-letnią Lilly brał ślub z ręką na temblaku. Zamiast obrączek mieli kółka od firanki. Powstańcze uczucie przetrwało do dziś. Bill i Lilly Biega mieszkają niedaleko Nowego Jorku. Lilly do Warszawy na obchody 70. rocznicy powstania nie przyjechała ze względu na stan zdrowia.
Krystyna Cygielska