Zarzucając prezydentowi Barackowi Obamie lekceważenie ochrony granic, gubernator Teksasu, Rick Perry, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. W poniedziałek oświadczył, że w ciągu miesiąca wzdłuż amerykańsko-meksykańskiej granicy rozmieści tysiąc członków Gwardii Narodowej do walki z kryminalistami, którzy wykorzystują dzieci i rodziny usiłujące dostać się do USA nielegalnie.
Perry, potencjalny kandydat na prezydenta w 2016 roku, twierdzi, że wobec postawy Białego Domu w odpowiedzi na kryzys na granicy, odpowiedzialność za utrzymanie ładu spada na jego stan. Gubernator odrzucił sugestie krytyków, którzy zwracają uwagę, że przestępczość w przygranicznych miasteczkach nie usprawiedliwia obecności gwardzistów. Region ten jest obecnie strzeżony przez 3 tys. członków straży granicznej.
Sprowadzenie tysiąca gwardzistów w te rejony będzie kosztować 12 mln dol. miesięcznie. Koszt ich utrzymania Perry planuje przerzucić na rząd federalny, co może okazać się problematyczne, ponieważ rząd płaci tylko wtedy, gdy gwardziści są kierowani do służy w wyznaczonych rejonach przez prezydenta.
Wiadomość o decyzji gubernatora Teksasu rzecznik Białego Domu Josh Earnest potraktował jako zagrywkę obliczoną na zyskanie rozgłosu. Powiedział, że Perry od dawna okazywał chęć wydania symbolicznego ostrzeżenia do mieszkańców Ameryki Środkowej, że granice USA są zamknięte, a za najlepszą metodę przekazania tej informacji uważa sprowadzenie na granicę gwardzistów. Za znacznie lepszy i skuteczniejszy sposób Earnest uważa zatwierdzenie reformy, która m.in. zapewnia rozmieszczenie na granicy 20 tys. członków straży ochrony granic.
Fox News podaje, że gubernator Perry i teksaski Departament Bezpieczeństwa Publicznego są jednak zdania, że dziesiątki tysięcy dzieci i nastolatków, którzy przekroczyli granicę nielegalnie, odciągają uwagę straży granicznej, z czego korzystają przemytnicy narkotyków i inni przestępcy. (eg)
Ewa Malcher
