Jubileusz 40-lecia pracy kapłańskiej świętował proboszcz parafii św. Kamila, ojciec Wacław Lech z zakonu karmelitów bosych. Z tej okazji w minioną niedzielę odprawił uroczystą mszę świętą z udziałem swoich współbraci z karmelu w Munster w stanie Indiana.
Wartę honorową w kościele zaciągnęły poczty sztandarowe licznych kół podhalańskich. W nabożeństwie uczestniczyli włodarze Związku Podhalan w Ameryce Północnej. Konsulat Generalny RP reprezentował konsul Robert Rusiecki.
Po nabożeństwie grupa ponad 300 osób miała okazję złożyć duszpasterzowi życzenia i gratulacje na okolicznościowym bankiecie. W tym gronie był również prezes Związku Narodowego Polskiego Franciszek Spula i skarbnik ZNP Marian Grabowski oraz liczne grono przedstawicieli innych organizacji polonijnych.
Korzystając z okazji, poprosiliśmy jubilata o podzielenie się refleksjami dotyczącymi wieloletniej, duszpasterskiej pracy z Polonią.
Andrzej Baraniak: Każdy jubileusz, to okazja do pewnego rodzaju podsumowania tego, czego się w życiu dokonało…
Ojciec Wacław Lech: – Nie spodziewałem się, że mój jubileusz znajdzie taki odzew w ludziach, ich sercach i umysłach. Jestem bardzo szczęśliwy widząc tyle osób na dzisiejszej mszy świętej oraz na bankiecie. To pozytywne dla mnie, że coś w umysłach i pamięci tych ludzi pozostanie na temat tego, co zrobiłem. Praca dla Boga i drugiego człowieka jest naszym powołaniem. Jako kapłani nie robimy czegoś dla siebie, czy rodziny, ale dla innych.
Praca z wiernymi i dla wiernych, obok aspektów duchowych, ma również wymiar bardziej ludzki, żeby nie powiedzieć materialny…
– Jak najbardziej. Jako proboszcz parafii św. Kamila, którą wraz z moimi współbraćmi prowadzę już jedenaście lat, na co dzień spotykam się z problemami, które trzeba w taki, czy inny sposób rozwiązywać. Od małych spraw do dużych. Do tych ostatnich z pewnością mogę zaliczyć budowę zgodnego z wymogami miasta nowego parkingu przy kościele. To inwestycja rzędu ponad miliona dolarów, bo parafia, jako właściciel terenu musiała w ramach inwestycji uwzględnić budowę dużego zbiornika podziemnego na wody spadowe. Trwało to dosyć długo, ale na pewno było warto, bo obok funkcjonalności i bezpieczeństwa, bardzo zyskało otoczenie kościoła i parafii. Takich gospodarczych spraw, większych i mniejszych, którymi jako proboszcz muszę się zająć, jest wiele.
11 lat pracy ze wspólnotą wiernych w parafii św. Kamila to jedna czwarta kapłaństwa. Kiedy i jak rozpoczęła się duszpasterska praca z chicagowską Polonią?
– Minęło już 26 lat od momentu mojego przyjazdu do klasztoru ojców karmelitów bosych w Munster w stanie Indiana. Wkrótce po przyjeździe zacząłem posługiwać w różnych środowiskach polonijnych i organizacjach. Więcej w Chicago niż w Munster, chociaż tam jest moje stałe miejsce. Najpierw była to parafia św. Brunona, później św. Pryscylii, gdzie odprawiałem msze w języku polskim. Od 2003 roku jest to parafia św. Kamila. W międzyczasie przyszły posługi duszpasterskie w licznych organizacjach polonijnych. Rozpoczynałem w Okręgu I Stowarzyszenia Weteranów Armii Polskiej, później były koła góralskie oraz kilkunastoletnie duszpasterzowanie Zarządowi Głównemu Związku Podhalan w Ameryce Północnej.
Jak to się stało, że przysłowiowy ceper został duchowym opiekunem chicagowskich górali?
– Trzeba by było zapytać samych zainteresowanych, czym się kierowali powierzając mi zaszczytną funkcję kapelana związku. Może wpływ na okazane mi zaufanie miało to, że przed przyjazdem do Wietrznego Miasta pracowałem wśród górali, jako proboszcz. W Kluszkowcach koło Czorsztyna budowałem kościół. Po przyjeździe tutaj założyłem koło góralskie. Chyba jedyne, którego założycielem jest kapłan. Wpływ na taką decyzję z pewnością również miało to, że zawsze starałem się rozumieć problemy tej społeczności.
Ćwierć wieku pracy to znakomita okazja do dobrego poznania środowiska polonijnego. Jakie wnioski płyną z takiej obserwacji?
– Nie jest obce nam wszystkim, że jako Polonia nie zajmujemy miejsca, jakie powinniśmy mieć w tutejszym społeczeństwie. Mówi się o wielkiej liczbie Polaków w Chicago, ale to jakoś nie przekłada się na naszą reprezentację we władzach miejskich, stanowych czy federalnych. To z pewnością wątpliwa zasługa naszego rozbicia i braku jedności w działaniu na zewnętrznym forum. Niestety, to chyba taka nasza negatywna cecha narodowa, że gdzie dwóch naszych rodaków, tam trzy zdania. Mamy na polonijnym forum bardzo wiele prężnie działających organizacji, które robią bardzo dużo dobrego dla swoich rodzinnych stron. Pomagają parafiom, szkołom, domom dziecka i wielu innym instytucjom porządku publicznego oraz osobom prywatnym, ale jeżeli już dochodzi do reprezentacji na forum amerykańskim, to jakoś nie potrafimy się dogadać, zewrzeć szyków i popierać nawzajem. Myślę, że szczególnie jak dla katolika, jest to bardzo przykre.
Co ojciec chce zaliczyć do swoich największych osiągnięć duszpasterskich?
– Jestem bardzo dumny z odprawianego ulicami miasta od dziesięciu już lat nabożeństwa drogi krzyżowej oraz procesji różańca świętego. Wyruszamy spod kościoła św. Daniela i idziemy bocznymi ulicami wzdłuż ulicy Archer do parafii św. Kamila. W tych nabożeństwach uczestniczy każdorazowo parę tysięcy wiernych. To potężna manifestacja wiary naszych rodaków. To bardzo cieszy i jest dowodem na to, że Polacy potrafią się zorganizować wobec znaku wiary, jakim jest krzyż i różaniec. Zgoda władz miasta na organizowanie tych nabożeństw ulicami Chicago jest też pewnego rodzaju potwierdzeniem uznania dla naszych zasług i wolności religijnej w tym kraju.
Czy gitara pomaga w duszpasterstwie?
– W tej chwili już rzadko sięgam po ten instrument, bo nie mam czasu, ale dawniej zawsze gitara jeździła ze mną. Kiedy w 1983 roku pojechałem z ramienia Episkopatu Polski odwiedzić pracowników na budowach w Iraku zabrałem ze sobą gitarę. Często w pustynnym terenie, gdzie znajdowały się bazy pracownicze, można było wieczorem słyszeć jej dźwięk. Wspólnie śpiewaliśmy religijne i nie religijne pieśni i piosenki. To ułatwiało kontakty i rozładowywało sytuacje. Na zajęciach z religii zawsze na zakończenie nauki śpiewaliśmy z dziećmi i młodzieżą jedną lub więcej piosenek. Gitara to instrument wspaniale sprawdzający się na różnego rodzaju wyjazdach, obozach i wycieczkach. Wiadomo, że kto śpiewa, ten się dwa razy modli.
Wszyscy znają ojca z dużego poczucia humoru, stąd pytanie o bezludną wyspę. Co ojciec chciałby tam ze sobą mieć?
– Na pewno modlitewnik i przybory do sprawowania mszy świętej oraz możliwość kontaktu ze znajomymi, chociażby drogą elektroniczną.
Wszystko zaczęło się…
– 16 stycznia 1948 roku w bajkowym Pacanowie, gdzie się urodziłem. Później seminarium w Krakowie i Poznaniu. Święcenia kapłańskie przyjąłem 21 czerwca w 1974 roku z rąk biskupa Stanisława Smoleńskiego. Po prymicji przez rok byłem w Krakowie, a następnie przez dwa lata w parafii karmelitów we Wrocławiu. Następne trzy lata spędziłem w Warszawie na studiach doktoranckich na wydziale prawa kanonicznego obecnego Uniwersytetu im. kardynała Wyszyńskiego. Były jeszcze dwuletnie przystanki w Łodzi i Krakowie oraz trzy lata proboszczowania na Podhalu.
Dziękujemy za rozmowę
Tekst i zdjęcia Andrzej Baraniak/NEWSRP
Reklama