Aleksander Łabno jest prawdopodobnie najstarszym Polakiem w rejonie Chicago, może nawet w Illinois. W poniedziałek 1 lipca ukończył 100 lat. Nie codziennie „Dziennik Związkowy” ma okazję uczestniczyć w urodzinach tak długoletnich czytelników.
Historię życia jubilata poznajemy częściowo z jego własnej opowieści oraz z relacji rodziny.
Aleksander Łabno urodził się na południu Chicago 1 lipca 1914 roku, był chrzczony w kościele św. Kazimierza, przy którego budowie pracowali jego rodzice. Józef Łabno i Zofia z domu Pierzchała pochodzili spod Tarnowa. Przyjechali do Ameryki jako bardzo młodzi ludzie i tu się pobrali.
Kiedy Olek miał 7 lat, cała rodzina wróciła do Polski i zamieszkała w Skrzyszowie koło Tarnowa. Obecny jubilat chodził do szkoły i dorastał w Polsce, tam też poznał Katarzynę Gębalę, z którą się ożenił i miał syna Józia.
Przeżył w Polsce II wojnę światową, a w 1944 roku znalazł się na przymusowych robotach w Niemczech. Pan Aleksander tak opowiada o tym okresie: – Musiałem pracować ciężko i za darmo, bo by mnie zastrzelili, gdybym nie pracował. Byłem bity, jeść nie dawali, czasem tylko trochę się napić i gonili do pracy. Stali nad nami i pilnowali, żeby szybko pracować. Niektórzy uciekali i ukrywali się, ale Niemcy ich łapali i zabijali.
Do Ameryki ściągnął go z żoną i synem w 1946 r. pozostały w Chicago brat Kazimierz.
– Przyjechaliśmy bez metryk, bez pieniędzy i bez adresu – opowiada. Ale wkrótce rozpoczął normalne życie. Pierwsza praca, jaką wykonywał, była w McCormick Place przy produkcji sprzętu rolniczego. Później zatrudniła go firma naprawiająca instrumenty muzyczne, zwłaszcza skrzypce, które były jego ulubionym instrumentem. Bo Aleksander, muzyk samouk, przez całe życie grywał na skrzypcach i na harmonii, a także w kościołach – na organach i czasem na skrzypcach.
Grać nauczył się jako obdarzony fenomenalnym słuchem i wielkim talentem 15-latek. Nie miał wykształcenia muzycznego, do szkoły chodził tylko jego brat. – Pomagał mi uczyć się nut. Uczył mnie palcówek i gam.
Grał w kościołach, głównie św. Kazimierza, takie utwory jak „Ave Maria”, „Ave rerum” i wiele innych. W grupie muzykalnych kolegów grywał – na skrzypcach lub harmonii – na sobotnich uroczystościach rodzinnych, takich jak chrzciny, przyjęcia po pierwszej komunii, wesela. Nigdy nie porzucił skrzypiec, wciąż grywa na nich od czasu do czasu.
W minioną niedzielę, w przeddzień setnych urodzin pana Aleksandra, po mszy św. w kościele św. Ryszarda w Chicago odbyło się zorganizowane dla solenizanta przez liczną rodzinę – w restauracji w Cicero, gdzie obecnie mieszka – przyjęcie-niespodzianka. Zebrani śpiewali mu „Happy birthday” i „Sto lat” (tylko sto?), odbył się konkurs na temat biografii bohatera dnia, a potem długo i serdecznie składały mu życzenia cztery pokolenia Łabnów: brat Stanisław z rodziną, bratanice z dziećmi i wnukami, bratankowie, wnukowie Dave i Michael (niedawny kandydat na senatora USA), wnuczka Emily i liczni goście.
Zapytany przez nas, czemu zawdzięcza tak długi i zdrowy żywot, pan Aleksander mówi: – Mam zdrowe serce i żołądek, a przez całe życie nie paliłem papierosów ani nie piłem wódki. I szanowałem ojców.
Zespół redakcyjny „Dziennika Związkowego” przyłącza się do życzeń urodzinowych. Dwieście lat, Panie Aleksandrze!
Krystyna Cygielska
Reklama