Dominacja USA w siłach lądowych NATO na wschodzie Europy może skłonić Rosję do tworzenia podziałów w Sojuszu i rodzić wątpliwości co do jego zobowiązania do kolektywnej obrony sojuszników - pisze były ambasador USA na Ukrainie Steven Pifer w "Financial Times".
Na skutek pogłębiającego się kryzysu na Ukrainie Sojusz rozmieścił w krajach bałtyckich i Polsce swoje siły, aby uspokoić te państwa i dać sygnał ostrzegawczy Moskwie. Jednak wszystkie siły przybyły z USA, nie z Europy, co może doprowadzić Kreml do błędnych wniosków i zniechęcić amerykański Kongres do zaangażowania - podkreśla Pifer na łamach brytyjskiego dziennika we wtorek.
Przypomina, że "żołnierze sił lądowych z państw europejskich wzięli udział w regionalnych manewrach (na wschodnich obrzeżach NATO), ale nie zostają tu na stałe", tymczasem USA wysłały swoje siły na Litwę, Łotwę oraz do Estonii i Polski, gdzie mają pozostać nawet przez rok.
Dominacja sił USA w siłach lądowych NATO na wschodzie "może nie wyjść Sojuszowi na zdrowie" - zaznacza amerykański dyplomata, który jest obecnie pracownikiem Brookings Institution.
Kreml może to wziąć za znak wewnętrznych podziałów w NATO, tym bardziej, że "w ciągu ostatnich dwóch miesięcy UE wzdragała się na wzmiankę o najmocniejszych sankcjach, jakie Waszyngton chciał nałożyć (na Rosję)".
Jeśli Moskwa dojdzie do wniosku, że ochrona wschodnich członków NATO to inicjatywa bardziej amerykańska niż natowska, może spróbować wbić klin między sojuszników. Może też dojść do "niebezpiecznego wniosku, że ważni sojusznicy mogą nie być przygotowani do wypełnienia obowiązku kolektywnej obrony państw bałtyckich, wynikającego z artykułu 5 (Traktatu Północnoatlantyckiego)". Konsekwencje takiego myślenia w Rosji mogą być zdaniem Pifera katastrofalne dla NATO.
Były ambasador przypomina, że USA wydają na obronność 4 proc. PKB, podczas gdy większość członków NATO nie przekracza nawet wymaganego progu 2 proc. PKB. Przy tym amerykańskie wydatki na wojsko są dwa i pół raza wyższe niż u wszystkich europejskich krajów Sojuszu łącznie.
Pifer ostrzega, że Kongres może zacząć kwestionować amerykańskie zaangażowanie na wschodniej flance NATO, jeśli uzna, że sojusznicy USA w Europie nie są gotowi wywiązać się z obowiązku kolektywnej obrony, a to znacząco osłabiłoby Sojusz.
Zwraca też uwagę, że im mniej broni konwencjonalnej będzie stało na straży państw Europy Środkowo-Wschodniej, tym głośniej będą się one domagać, aby amerykańska broń atomowa pozostała w Europie. Byłoby to nie w smak krajom takim jak Niemcy, Belgia czy Holandia, które w przeszłości domagały się zmniejszenia amerykańskiego arsenału atomowego na kontynencie.
Dlatego też NATO musi zrobić więcej na swojej wschodniej flance, a europejskie oddziały powinny dołączyć do amerykańskich. "Utrzymanie obecności połączonych sił (w regionie) kosztowałoby stosunkowo niewiele. Lekkie oddziały piechoty po 300 żołnierzy w każdym z krajów bałtyckich i w Polsce nie stanowiłyby zagrożenia militarnego dla Rosji, za to uspokoiłyby te państwa i wyznaczyły czerwoną linię ochraniającą wszystkich członków NATO" - konkluduje Pifer. (PAP)
"FT": zbyt duża obecność sił USA na wschodzie Europy szkodzi NATO
- 05/21/2014 03:32 PM
Reklama