Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 15 listopada 2024 06:13
Reklama KD Market

Republikańskie polowanie na czarownice w Kongresie

Po co republikanie z Izby Reprezentantów mają zajmować się uchwalaniem ustaw służących społeczeństwu, skoro po raz enty mogą podjąć dochodzenie w sprawie napaści na amerykański konsulat w Bengazi, który miał miejsce 11 września 2012 roku. Może przy okazji uda się zniechęcić społeczeństwo do kandydatury Hillary Clinton w wyborach prezydenckich w 2016 roku? W końcu jako ówczesna sekretarz stanu ponosiła odpowiedzialność za amerykańską dyplomację. Nieważne, że sami ustawodawcy mieli aż nadto czasu, by ustalić bieg wypadków i znaleźć odpowiedzi na pytanie, dlaczego doszło do ataku.



Upór i wytrwałość, z jakimi prawodawcy wracają do sprawy Bengazi w debatach izby niższej Kongresu i w programach kablówki Fox News zdumiewa w porównaniu z milczeniem, jakie panowało za administracji George'a W. Busha, gdy doszło nie do jednego, lecz do kilkunastu ataków na placówki dyplomatyczne USA, nie licząc ataków w Iraku.

Atak na konsulat słabością prezydenta?

Napaść na konsulat w Bengazi były sekretarz obrony Donald Rumsfeld, a za nim inni republikanie, interpretują jako potwierdzenie słabości prezydenta Obamy. Jeśli tę samą miarę zastosujemy wobec Busha, to okaże się, że był wyjątkowo słabym prezydentem, o czym jednak Fox News nie wspomina, a najbardziej zadziorni republikanie, jak Lindsey Graham, pomijają milczeniem. Co ciekawsze, demokraci też zamknęli usta, choć ataki miały miejsce nie tylko w krajach, z którymi prowadziliśmy wojnę, lecz również w krajach zaprzyjaźnionych z USA, jak Indie czy Arabia Saudyjska.

Trzynaście uderzeń na placówki USA

Zaczęło się 22 stycznia 2002 roku, gdy grupa terrorystów napadła na konsulat w Kalkucie w Indiach. Zginęło pięć osób. 14 czerwca tego samego roku na teren konsulatu w Karaczi w Pakistanie wjechała ciężarówka wypełniona środkami wybuchowymi. Zginęło 12 osób, 51 zostało rannych. Cztery miesiące później, 12 października w Denpasar w Indonezji podłożono bomby w biurach dyplomatów USA. Na szczęście nie było ofiar w ludziach. 28 lutego 2003 roku kilku mężczyzn ostrzelało amerykańską ambasadę w stolicy Pakistanu – Islamabadzie. Zginęły dwie osoby. Terroryści z al-Kaidy wdarli się na teren kompleksu dyplomatycznego w saudyjskim Rijadzie 12 maja 2003 roku. 36 osób, w tym dziewięciu Amerykanów poniosło śmierć. Kolejny zamach również miał miejsce w kraju, z którym USA utrzymywały dobre stosunki. 30 lipca 2004 roku w Taszkiencie w Uzbekistanie samobójca z Islamskiego Ruchu Uzbekistanu zaatakował amerykańską ambasadę, zabijając dwoje ludzi. 6 grudnia 2004 ponownie doszło do ataku na konsulat USA w Arabii Saudyjskiej w Dżudda. Tym razem zginęło dziewięć osób.

W Karaczi w Pakistanie 2 marca 2006 roku w konsulacie USA zginęły cztery osoby, w tym dyplomata David Foy. Ani wówczas, ani później kongresman Darrell Issa i senator Lindsey Graham nie podnosili w tej sprawie takiego zgiełku, jak obecnie z powodu Bengazi. Prawdopodobnie nie pamiętają nawet nazwiska zabitego dyplomaty.

12 września 2006 roku do amerykańskiej ambasady w Damaszku w Syrii wtargnęli islamscy bojówkarze z okrzykiem „Allahu akbar”. Przy użyciu granatów, ręcznych pocisków i broni automatycznej zabili cztery osoby i ranili 13. W Atenach w Grecji członkowie organizacji terrorystycznej Walka Rewolucyjna zaatakowali amerykańską ambasadę granatami. Ofiar w ludziach nie było. Incydent miał miejsce 12 stycznia 2007 roku. 18 marca 2008 roku członkowie jemeńskiej al-Kaidy przygotowali atak moździerzowy na amerykańską ambasadę w Sanie. Na szczęście chybili celu. Natomiast terroryści, którzy 9 lipca 2008 roku zaatakowali konsulat USA w Stambule, zabili sześć osób. Niecały miesiąc później (17 września) terroryści przebrani w wojskowe mundury przeprowadzili drugi w ciągu siedmiu miesięcy atak na amerykańską ambasadę w Sanie. Zginęło 16 osób, w tym para Amerykanów.

Milczenie

Wówczas jakoś nikt nie podnosił larum. Nie ciągał przedstawicieli rządu na przesłuchania. Nie zarzucał umyślnego wprowadzania społeczeństwa w błąd. W przypadku Bengazi błąd miał polegać na podaniu do wiadomości publicznej, że placówkę zaatakował tłum oburzony prześmiewczym filmem o islamie, zrealizowanym w USA. Film wywołał gwałtowne protesty w krajach muzułmańskich. Nic dziwnego, iż sądzono, że również w Libii wierni Allaha dali upust gniewowi. Z czasem okazało się, że atak przeprowadziła grupa terrorystów. I to według republikanów jest powód do sądzenia administracji Obamy, a nawet do wszczęcia przeciw prezydentowi procedury impeachmentu (usunięcia z urzędu).

Po pierwsze, wiadomo, że pierwsza wersja przebiegu wypadków wyszła z CIA, a nie z Białego Domu. Po drugie, Departament Stanu wielokrotnie zwracał się do Kongresu o zwiększenie funduszy na obronę amerykańskich placówek dyplomatycznych w Libii. Prośby te pominięto milczeniem. I z tego Kongres też nie zamierza się tłumaczyć. Ponadto sam ambasador Christopher Stevens, który zginął podczas ataku, dwukrotnie odrzucił ofertę zwiększenia ochrony ambasady i konsulatu. I o tym kongresman Trey Gowdy, republikanin z Karoliny Południowej i przewodniczący nowej komisji powołanej do prześwietlenia „zagadki” Bengazi, również nie wspomina. Co gorsze, przygotował szereg pytań, na które uzyskano odpowiedzi już w czasie dochodzeń przeprowadzonych przez senacką komisję ds. wywiadu, a wcześniej przez niezależną panel ekspertów pod kierunkiem byłego ambasadora Thomasa Pickeringa i byłego szefa sztabów admirała Mike'a Mullena.

Po co ta szopka?



Mówiąc krótko, republikanie usiłują nadać atakowi w Bengazi posmak skandalu. Po co to robią? Bo mogą, bo liczą na uzyskanie punktów politycznych wśród konserwatystów. Wierzą, że każdy wymyślony skandal zwiększa ich własne szanse wyborcze. Wyjątkowo ostro powołanie nowej komisji śledczej w sprawie Bengazi podsumował w artykule redakcyjnym dziennik „New York Times”:

„Republikanie znów zademonstrowali, że w okresie, gdy nie mogą rozpocząć wojen prewencyjnych i tortur, przekazywać bogactwa narodu milionerom, prześladować ludzi innych niż oni, to wracają do rutynowego postępowania według trzech zasad: 1) jeśli nie możemy postawić prezydenta w stan oskarżenia, to przynajmniej będziemy drażnić jego administrację; 2) będziemy urządzać bezsensowne przesłuchania, by prowokować wariatów; 3) i jeśli nic nie zadziała tak, jak tego chcemy, to w programie Fox News wytłumaczymy, czyja to wina” - napisała gazeta.

Winą należy jednak obciążyć również demokratów, a to dlatego, że przymykali oczy na nielegalne postępowanie przeciwników politycznych, jakby z nadzieją, że ci w razie potrzeby wybaczą im ich własne błędy. Ta metoda okazała się zawodna. Gdyby po objęciu urzędu, Barack Obama postawił w stan oskarżenia poprzednią administrację za wywołanie nielegalnej w świetle amerykańskiego i międzynarodowego prawa wojny lub bankierów za zrujnowanie gospodarki, to dziś republikanie byliby bardziej potulni. Stało się inaczej. Kiedy społeczeństwo domagało się ukarania winnych, prezydent powiedział, że nie będzie patrzeć w przeszłość, lecz zajmie się budowaniem przyszłości. To był największy błąd Obamy i prawdziwa oznaka jego słabości, czego dowodem jest kolejne śledztwo w sprawie Bengazi.

Elżbieta Glinka

[email protected]
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama