Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
piątek, 22 listopada 2024 23:44
Reklama KD Market

Początek zimnej wojny? Z czyjej winy?

Emerytowany profesor New York University i Princeton University Stephen F. Cohen zastanawia się, kto i dlaczego ponosi odpowiedzialność za powrót czasów zimnowojennych. Swoje trzy grosze dorzuca były republikański kongresman, a zarazem były kandydat na prezydenta USA i ojciec senatora Randa Paula, Ron Paul.



Dla Rona Paula dofinansowanie Ukrainy, czy też poręczenie za jej długi, jest czystym kryminałem, ponieważ zarobią na tym tylko bankierzy, wzbogacą się politycy, a szeregowi Ukraińcy nie odczują żadnej ulgi. Paul ostrzega, że zatwierdzony przez amerykański Kongres miliard dolarów kredytu i 18 miliardów z Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW), na który większość pieniędzy wpływa z USA, przyczyni się do dalszego pogorszenia standardu życia zarówno Amerykanów, jak i Ukraińców. Ci ostatni ucierpią, gdyż pomoc z MFW jest uwarunkowana podwyżką podatków i cen środków energetycznych oraz zamrożeniem płac.

Początek zimnowojennego podziału Europy?

Profesor Cohen uważa, że już rozpoczął się zimnowojenny podział Europy. − Jeśli wojska NATO posuną się w stronę zachodniej Ukrainy i staną na jej granicy z Polską, Moskwa zareaguje wysłaniem swoich oddziałów do wschodniej Ukrainy − obawia się Cohen. Jego opinię podziela profesor z Oxfordu Mark Almond, który zżyma się na takich „oportunistów-podżegaczy”, jak polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski oraz kraje bałtyckie, które przy okazji kryzysu chcą ubić własny interes. − Straszą rosyjskim zagrożeniem po to, by NATO ustanowiło w ich granicach bazy, ponieważ obecność żołnierzy przymierza przyczyni się do poprawy gospodarki tych państw. Zamiast cieszyć się wejściem do NATO i Unii Europejskiej, nowi członkowie manipulują tymi organizacjami, by zemścić się na swoim odwiecznym wrogu − krytykuje Almond.

Marsz na Wschód

Dwadzieścia trzy lata temu Waszyngton i Moskwa proklamowały nową erę pokojowej współpracy, przyjaźni i strategicznego partnerstwa. Dlaczego obecnie doszło do tak poważnego zatargu? Administracja Obamy i amerykańskie media składają winę wyłącznie na „autokratę i neosowieckiego imperialistę” Władimira Putina. Istnieje jednak bardziej zbliżone do faktów wyjaśnienie zaistniałej sytuacji.

Począwszy od czasów administracji Billa Clintona amerykańscy prezydenci i Kongres popierali marsz Zachodu w stronę postsowieckiej Rosji. W rezultacie nastąpiła ekspansja NATO na wschód. Do przymierza włączono graniczące z Rosją kraje bałtyckie. W sąsiednich krajach umieszczono tarcze antyrakietowe. Zaczęto otaczać Rosję. Punktem niezgody stały się również pozarządowe, lecz dofinansowywane przez państwo, amerykańskie organizacje (non-governmental organizations, NGO), które zamiast uczyć i promować demokrację, były głęboko zaangażowane w politykę wewnętrzną Rosji. Zachód, a ściślej USA, prowadziły selektywną współpracę, uzyskując od Kremla ustępstwa bez wzajemności ze strony Białego Domu.

Prawdziwy cel tych działań był dość przejrzysty. W czasie wschodnio-zachodniego konfliktu z powodu pomarańczowej rewolucji na Ukrainie w 2004 roku wpływowy komentator polityczny Charles Krauthammer przyznał: − Zachód chce zakończyć robotę rozpoczętą wraz ze zburzeniem berlińskiego muru. Maszeruje na wschód, a nagrodą ma być Ukraina.

Z kolei były sekretarz stanu, nieżyjący już Richard Holbrooke otwarcie wyrażał nadzieję, że rewolucja na Ukrainie doprowadzi do ostatecznego zerwania z Moskwą i szybkiego dopuszczenia Ukrainy do NATO.

Wyczerpano cierpliwość Putina

Profesor Cohen nie wątpi, że rosyjska elita polityczna doskonale zdawała sobie sprawę z intencji USA. Toteż 18 marca, ogłaszając aneksję Krymu, Putin dał upust długoletnim frustracjom. Oczywiście, część jego zarzutów nie miała podstaw, lecz inne były jak najbardziej sensowne. Nawiązując do zachodnich, a głównie amerykańskich polityków, Putin tłumaczył, że próbowano zepchnąć Rosję w kąt, oszukiwano Moskwę, a w przypadku Ukrainy wyczerpano limit cierpliwości jej najbliższego sąsiada.

Putin głęboko wierzy, że porozumienie handlowe z Unią Europejską, odrzucone w listopadzie przez prezydenta Janukowycza, a następnie odsunięcie go w lutym od władzy w wyniku gwałtownych ulicznych protestów i w rezultacie powstanie „nielegalnego” rządu, było z góry ukartowane i miało na celu odcięcie wielowiekowych związków Rosji z Ukrainą oraz włączenie jej do NATO. Niewspominany przez amerykańską prasę warunek Unii Europejskiej zobowiązywał Ukrainę do polityki zbieżnej z polityką militarnego przymierza. Klauzulę tę ostro potępili byli kanclerze Niemiec Helmut Kohl i Gerhard Schröder, widząc w niej czystą prowokację.

Cohen rozumie bunt Putina przeciw podchodom Zachodu. Sugeruje, że podobnie jak on postąpiłyby Stany Zjednoczone, gdyby Rosjanie ustawili swoje rakiety w Meksyku i Kanadzie. Wyraża jednak nadzieję, że rozsądek przeważy i obie strony dojdą do porozumienia.

− Ciągle istnieje możliwość dyplomatycznego rozwiązania sytuacji. Putin nie rozpoczął i nie chciał tego kryzysu. Nie zainicjował rozwoju atmosfery zimnowojennej. Zachodni politycy powinni poważnie zastanowić się nad maksymą: każda historia ma dwie wersje. Jeśli uznamy racje Putina do obrony własnych interesów narodowych, szczególnie wzdłuż granicy z Ukrainą i przemyślimy jego zarzuty pod adresem Zachodu, który według Putina uważa, iż „tylko on (Zachód - przyp. red.) mają rację”, to możemy uniknąć wojny. W przeciwnym wypadku jest duże prawdopodobieństwo wybuchu zbrojnego konfliktu − ostrzega prof. Cohen.

Propozycja współpracy

Tymczasem obie strony stosują wojowniczą retorykę, mobilizują wojsko, prowokują do wojny domowej na Ukrainie, demonstracji rosyjskich secesjonistów i ekstremalnych oświadczeń liderów politycznych w Kijowie. W tej atmosferze warto zastanowić się nad propozycją rosyjskiego ministerstwa spraw zagranicznych powołania grupy kontaktowej z USA, Rosji i Unii Europejskiej, która wywrze nacisk na rozbrojenie milicji na Ukrainie zgodnie z poleceniem ukraińskiego parlamentu, ustanowienie nowej konstytucji przyznającej większą autonomię regionom prorosyjskim i prozachodnim, przeprowadzenie wyborów prezydenckich i parlamentarnych pod okiem międzynarodowych obserwatorów i ustanowienie neutralnego rządu w Kijowie z wykluczeniem ministrów o poglądach skrajnie nacjonalistycznych oraz utrzymanie ukraińsko-rosyjskich stosunków gospodarczych, korzystnych dla obu państw.

W zamian Moskwa zobowiązuje się uznać prawowitość nowego rządu i terytorialną integralność Ukrainy, co pozbawiłoby ruch prorosyjskich separatystów na Ukrainie możliwości przejścia pod władzę Moskwy.

Akceptując potrzebę opracowania federalnej konstytucji na Ukrainie i przeprowadzenia prezydenckich wyborów, administracja Obamy jest przeciwna nowym wyborom do parlamentu, pozostającego pod wpływem deputowanych ultranacjonalistów i ich ulicznych popleczników. Nie ma pewności, czy Obama wierzy Putinowi, gdy ten wyraża obawę o dalsze destabilizowanie Ukrainy przez oddziały neofaszystowskiej milicji.

Choć trudno domyślić się, do czego ostatecznie doprowadzi obecne napięcie, to warto zauważyć, że oprócz pomocy ekonomicznej dla Ukrainy, Zachód nie ma pojęcia co dalej robić poza ewentualnym wysłaniem broni dla ukraińskiej armii. To również niczego nie załatwi, bo w razie wojny Rosja i tak będzie mieć dużą przewagę. Mimo że Putinowi − słusznie czy nie − nikt nie dowierza, to jednak warto podjąć rozmowy, ponieważ nikt nie potrafi przewidzieć międzynarodowych konsekwencji zbrojnego zatargu między Rosją a Ukrainą.

Elżbieta Glinka

[email protected]
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama