Sekretarz obrony USA Chuck Hagel ogłosił redukcję liczebności amerykańskich sił lądowych do poziomu najniższego od kilku dziesięcioleci. Decyzja ta spotkała się z krytyką, jako zagrażająca bezpieczeństwu kraju.
Dowództwo wojsk lądowych już przygotowuje się do redukcji liczby żołnierzy z 570 tys. do 490 tysięcy. Hagel zaproponował dalsze cięcia do poziomu pomiędzy 440 tys. a 450 tysięcy. W ten sposób liczebność armii będzie najniższa od czasu, gdy Stany Zjednoczone włączyły się czynnie do II wojny światowej.
− Położymy nacisk na strategiczne wyzwania, które określą naszą przyszłość: nowe technologie, nowe centra władzy oraz nieprzewidywalny świat, który będzie zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych − powiedział sekretarz Hagel podczas konferencji prasowej w Pentagonie. Zapewnił, iż ograniczenie liczebności wojska zostanie wyrównane zwiększeniem "przewagi technologicznej" nad armiami potencjalnie wrogich krajów.
Kontradmirał John Kirby, sekretarz prasowy Pentagonu wyjaśnił, iż Hagel konsultował swą decyzję z dowódcami, by w najlepszy sposób połączyć wymagania cięć budżetowych i zapewnienia najlepszej obrony kraju.
− Hagel zdecydował, że musimy być pragmatyczni i nie możemy unikać podejmowania trudnych decyzji − powiedział Kirby.
Plan sekretarza obrony przewiduje utrzymanie 11 lotniskowców. Jednocześnie cięcia budżetowe nakazują eliminację całego programu myśliwców A-10 oraz wstrzymanie lotów pochodzącego jeszcze z czasów zimnej wojny szpiegowskiego samolotu U-2.
Tymczasem gubernatorzy reprezentujący obie amerykańskie partie wystąpili z apelem do prezydenta Obamy o unikanie cięć w wydatkach na utrzymanie Gwardii Narodowej.
− Przy redukcji liczebności wojska pragniemy, by siły rezerwowe i Gwardia Narodowa zostały uchronione przez cięciami − powiedział Dannel Malloy, gubernator Connecticut. − O tej kwestii będziemy dyskutować z prezydentem − dodał Malloy przed spotkaniem z Obamą w Białym Domu.
Szefowie stanowych administracji przebywają w Waszyngtonie na dorocznej konferencji gubernatorów.
(ak)
Reklama