Zbyszka znamy jako erudytę, fascynującego prelegenta w prowadzonym przez niego od lat klubie filmowym, najlepszego ze znanych tłumaczy konsekutywnych podczas konferencji prasowych i dyskusji – głównie o filmie. Jest oprócz tego wykładowcą i przewodnikiem wycieczek, a z wykształcenia – fizykiem. Beata jest architektem i designerem. Są już 12 lat razem, w tym 10 lat po ślubie.
Na pytanie, kim jest w swoich oczach, jak sam siebie widzi, Zbyszek po krótkim namyśle odpowiada: – Wychowywałem się w przekonaniu, że trzeba mieć jedną dobrą pracę, do której chodzi się codziennie, pracuje się w określonym wymiarze godzin – aż do emerytury. Teraz jestem przeciwnikiem życia, w którym trzeba wykonywać codziennie te same rzeczy. Doszedłem do tego po przepracowaniu jednego roku jako nauczyciel w szkole średniej. Postanowiłem spróbować ułożyć sobie życie jako wolny strzelec.
Przyjechał do Stanów Zjednoczonych w 1976 roku, po trzech latach liceum. Tu zrobił maturę i dostał się na Uniwersytet Chicago. Studiował matematykę i fizykę; po zaledwie trzech latach w Ameryce uniwersalny język nauk ścisłych był dla niego łatwiejszy niż „ekwilibrystyki werbalne”. W miarę jak nabierał komfortu w posługiwaniu się językiem angielskim, jego zainteresowania ewoluowały od nauk ścisłych w kierunku humanistycznego spojrzenia na świat. Nie pociągała go praca naukowa w dziedzinie fizyki.
– Miałem doświadczenia w naukowej pracy eksperymentalnej – najpierw na stażu między trzecim a czwartym rokiem studiów na Uniwersytecie Wisconsin w Milwaukee, a później między licencjatem a studiami podyplomowymi w centrum fizyki eksperymentalnej wysokich energii w Brookhaven na Long Island. Tam przekonałem się, jak żmudna jest praca naukowa oparta na eksperymentach. Spotkałem genialnych ludzi, którzy byli już 10 lat po doktoratach, a pracowali tak, że przy komputerach całymi miesiącami analizowali dane, robiąc dokładnie to samo dzień po dniu. To była mrówcza praca, która zupełnie mnie nie kusiła. A zresztą na studiach podyplomowych było wielu studentów lepszych ode mnie.
Beata, zapytana, czy mąż często jest taki skromny, tylko się uśmiecha.
Jak oceniasz jego wiedzę poza fizyką?
– Jest ogromna – w dziedzinie filmu, polityki, a nawet i sportu. Widzę Zbyszka często w kontaktach z artystami, głównie na festiwalu Camerimage, na którym co roku prowadzi dwujęzyczne konferencje prasowe. On tych ludzi sukcesu, w tym laureatów Oscara, często zaskakuje swoją umiejętnością i stylem. Bo to z jednej strony pięknie przekazane słowo, a z drugiej – nadzwyczajna pamięć. Pozwala im opowiadać przez 10 czy więcej minut, a potem przekazuje to bardzo ładnym językiem. I potrafi na tych spotkaniach stworzyć atmosferę luzu z żartem i zgrabną myślą.
– Dwujęzyczność to jeden z powodów, dla których organizatorzy Camerimage ściągają mnie z Chicago – teraz do Bydgoszczy, a kiedyś do Łodzi – mówi Zbyszek. – Kiedy na festiwalach filmowych przyglądam się osiągnięciom ludzi, którzy potrafią pracować nad jakimś filmem przez pięć lat, to mam dla nich największy podziw. Ja bym nigdy w życiu nie potrafił tak pracować.
Lubisz pracę na krótką metę?
– Powinienem odpowiedzieć „tak”, ale przecież jak się już wciągnę w jakieś cykliczne zajęcie, robię to całymi latami i z wielką przyjemnością. Ponad 20 lat temu zacząłem prowadzić wycieczki, głównie na Hawaje, które stały się moją odskocznią od Chicago. Dyskusyjny Klub Filmowy Cornelia zaczął się na początku lat 90., ale reaktywowany po długiej przerwie działa z powodzeniem od kilku lat.
Zapytany o wspomniane wcześniej wykłady, odpowiada:
– Jest to coś bardzo różnego i w wielu różnych miejscach. Zacząłem około 30 lat temu – Boże, jak ten czas leci! – pracę dla dużej amerykańskiej firmy The Princeton Review, zajmującej się kursami przygotowawczymi do egzaminów na studia licencjackie i podyplomowe – magisterskie i doktorskie. Te kursy, a później szkolenie nauczycieli, to jest jeszcze jedna część mojego życia.
Druga działka to wykłady z historii polskiego kina na Uniwersytecie Loyola. W ciągu tych pięciu lat miałem już kilkuset studentów, w zdecydowanej większości Amerykanów. Czy przekonałem ich do piękna polskiego kina – nie wiem, ale zobaczyli wiele filmów i wiele prac na ten temat napisali. Mam też wiele dyskusyjnych grup filmowych w środowisku amerykańskim.
Zbyszek jest chyba bardzo dużo czasu poza domem?
B.: – Tak, szczególnie w wieczory i weekendy. Nie należymy do typowych małżeństw, które wieczory i weekendy spędzają razem. Dobrze, że ja mam pracę nie taką od dziewiątej do piątej, bo byśmy się chyba nigdy nie widywali. Ale jeździmy razem na festiwale filmowe – Camerimage, Cannes i Sundance.
Z.: – W Cannes Beata częściej niż ja chodzi na konferencje prasowe z gwiazdami, ja – bardziej do kina. I to się ładnie uzupełnia.
B.: – Festiwal w Cannes udostępnia niektórym dziennikarzom – a Zbyszek do nich należy – akredytacje dla partnerów. Więc mam wstęp na wszystkie konferencje prasowe.
Chodzą głosy, że Zbyszek był bardzo kochliwy. Co o tym powiecie?
B.: – Coś mi na ten temat mówiono, ale nie przywiązywałam do tego wagi.
Z.: – Och, te mity! Do mitu kochliwości nie będę się odnosił, ale powiem o innym. Przez wiele lat mieszkałem przy ulicy Cornelia przy skrzyżowaniu z Halsted. To okolica bardzo gejowska i w związku z tym przez całe lata słyszałem, że mam związki ze środowiskiem gejów, co absolutnie nie było prawdą.
B.: – Zbyszek częściej nawet woli spotkania z kobietami niż z mężczyznami. Nie miewa takich „wyjść z kolegami”, jak wielu mężów.
Z.: – Tu akurat jest wyjątek. Bardzo wcześnie związałem się z jednym z polonijnych programów radiowych. I choć rzeczywiście nie umawiam się z kolegami, żeby wyskoczyć na mecz i na piwo, przynajmniej bardzo rzadko, to mamy taki już niemal rytuał, że po programie w piątkowe wieczory gdzieś idziemy – prawie w tym samym składzie od 25 lat.
Czy on pamięta o walentynkach?
B.: – Pamięta i nie pamięta. Nie mamy romantycznych spotkań w tym szczególnym dniu, bo zwykle są to dla niego dni pracy.
Z.: – Jakiś drobny element zawsze jest, może rzeczywiście nie aż tak bardzo eksponowany, ale w marcu Beata ma urodziny, a to zawsze okazja, żeby nadrobić zaległości.
Myślisz o tym, co w tym roku dasz jej w prezencie?
Z.: – Z tego, co mówiła mi parę miesięcy temu, ma coś upatrzonego u jubilera w Tiffany. Więc to będzie dobry moment, żeby wspólnie tam wstąpić.
Widzisz u niego jakieś wady?
B.: – Trudno go przekonać do codziennego porządkowania, codziennego funkcjonowania w czterech ścianach. Ale najbardziej irytuje mnie jego zostawianie wszystkiego na ostatnią chwilę. On rzeczywiście ma w ciągu dnia dużo sznureczków do powiązania, ale przesuwa to i przesuwa.
Z.: – Ja powiem inaczej. Beacie się nie podoba, że siedzę długo w nocy, ale wtedy jest tak niesamowita cisza, spokój, nic się nie dzieje, telefony nie dzwonią… To idealna część doby, kiedy można się skupić nad czymś i w spokoju to zrobić. Trudno mi z tego nie korzystać.
Rozmawiała: Krystyna Cygielsa
[email protected]
Zdjęcia z archiwum prywatnego Zbigniewa Banasia
Reklama