Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
wtorek, 26 listopada 2024 01:00
Reklama KD Market

Obama: sojusz francusko-amerykański nigdy nie był tak silny

Sojusz francusko-amerykański nigdy nie był tak silny - mówił we wtorek prezydent USA Barack Obama, wychwalając odwagę polityki zagranicznej prezydenta Francji Francois Hollande'a, czego dowodem są m.in. niedawne interwencje wojskowe Francji w Afryce.



"Sojusz francusko-amerykański nigdy nie był tak silny. Uważam, że współpraca jaką mamy w wielu obszarach jest dziś głębsza niż 5, 10 czy 20 lat temu" - powiedział Obama na wspólnej konferencji prasowej z prezydentem Francji Hollandem, który od poniedziałku przebywa z państwową wizytą w USA. Czyniąc aluzję do dyplomatycznych tarć między Paryżem a Waszyngtonem wokół decyzji o wojnie w Iraku podjętej za prezydentury George'a W. Busha, Obama wyraził zadowolenie, iż francusko-amerykańskie relacje znów stały się serdeczne i bliskie.

Podczas trwającej ponad godzinę konferencji prasowej obaj przywódcy zwracali się do siebie po imieniu. "Francois, pan nie tylko mówi o determinacji Francji jako kraju, który stoi w pierwszym rzędzie, by brać odpowiedzialność, ale też działa. Od Mali po Syrię i Iran dowiódł pan swej odwagi i determinacji i pragnę panu podziękować za takie przywództwo i za bliskie partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi" - powiedział Obama do swego gościa. Podkreślił zwłaszcza kluczową rolę Francji w Afryce, której dała dowód przeprowadzając interwencję wojskową w Mali i ostatnio - ze wsparciem USA - w Republice Środkowoafrykańskiej.

Od kiedy Barack Obama objął w 2009 roku urząd prezydenta USA, tylko czterech zagranicznych przywódców dostąpiło zaszczytu złożenia w USA wizyty państwowej. Hollande jest piąty, po przywódcach Indii, Meksyku, Chin i Korei Południowej. Wyjątkowy charakter wizyty Hollande'a przejawia się m.in. w wydaniu na jego cześć kolacji w Białym Domu we wtorek wieczorem, na którą państwo Obamowie zaprosili 350 gości.

Obama dyplomatycznie uniknął odpowiedzi na postawione mu przez francuską dziennikarkę pytanie, czy teraz to Paryż, a nie Wielka Brytania są najlepszym europejskim przyjacielem USA. "Mam dwie córki. Obie są cudowne i nigdy nie wybieram między nimi. Tak też czuję w stosunku do moich nadzwyczajnych europejskich partnerów" - powiedział.

Także Hollande deklarował zgodność Francji z USA - nie tylko w kwestiach polityki zagranicznej ale i gospodarczych, jak negocjacje w sprawie nowej umowy handlowej między UE a USA (tzw. Transatlantyckie Partnerstwo Handlowo-Inwestycyjne - TTIP). "Każdy kraj ma własne stanowisko, my mamy pewne obawy, jeśli chodzi o rolnictwo i sektor kultury, ale naprawę chcemy osiągnąć to porozumienie" - powiedział, wskazując na potencjale korzyści TTIP dla biznesu i pobudzania wzrostu gospodarczego.

Nawet niedawne dyplomatyczne zgrzyty między Paryżem a Waszyngtonem z powodu skandalu wokół amerykańskiej inwigilacji elektronicznej zostały zaliczone na wtorkowej konferencji do przeszłości. "Wyjaśniliśmy sobie rzeczy z przeszłości i chcemy współpracować w walce z terroryzmem. Wzajemne zaufanie zostało przywrócone, musi ono opierać się na wzajemnym szacunku oraz ochronie prywatności i prywatnych danych osobowych" - powiedział francuski prezydent.

Przywódcy zapewnili, że podczas negocjacji z Teheranem w sprawie jego programu nuklearnego należy egzekwować obowiązujące sankcje gospodarcze nałożone na Iran. "Prezydent Hollande i ja zgadzamy się co do tego, że należy utrzymać w mocy istniejące sankcje mimo, iż uważamy, że nałożenie nowych zagroziłoby szansom na uzyskanie dyplomatycznego rozwiązania" sporu z Iranem - powiedział prezydent USA.

W tym kontekście obaj krytycznie odnieśli się do zorganizowanej przez konfederację francuskich pracodawców MEDEF lutowej wizyty w Iranie 116 francuskich biznesmenów, którzy szukali w Iranie perspektyw na nowe kontrakty.

"Jestem prezydentem Francji, a nie pracodawców. Ale dałem im (tym biznesmenom) jasno do zrozumienia, że te kontrakty nie mogą się rozpocząć w ramach obecnych umów handlowych. Sankcje zostaną zniesione tylko jeśli uzgodnimy ostateczne porozumienie (z Iranem ws. programu nuklearnego)" - powiedział Hollande.

Podczas konferencji prasowej Obama zapewnił, że USA wraz z Francją dalej będą też wspierać "umiarkowaną opozycję" w Syrii, a także nieść pomoc humanitarną ofiarom wojny domowej. Zauważył jednak, że udzielanie tej pomocy jest trudne i dlatego ONZ pracuje obecnie nad rezolucją, która znacznie ułatwiłaby pracownikom organizacji humanitarnych dostęp do ofiar konfliktu w Syrii. Skrytykował Rosję za blokowanie tej rezolucji na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ.

Obama przyznał, że sytuacja w Syrii jest "ogromnie frustrująca", a to, co dzieje się w tym kraju, "nie tylko łamie serce, ale jest też niebezpieczne dla całego regionu". Jak przy tym podkreślił, "obecnie nie uważamy jednak, by istniało militarne rozwiązanie +jako takie+", które położyłoby kres temu konfliktowi. "Ale sytuacja jest zmienna i dalej będę analizować każdą możliwą metodę rozwiązania tego problemu" - oświadczył.

Obama zapowiedział również, że uda się 6 czerwca do Normandii z okazji 70. rocznicy wylądowania tam wojsk alianckich podczas drugiej wojny światowej.

Zarówno Hollande, jak i Obama podkreślili, że Francję i USA łączy szczególna więź. "Zawdzięczamy sobie nawzajem wolność" - powiedział francuski prezydent. By podkreślić te historyczne związki, pierwszego dnia wizyty obaj prezydenci wspólnie zwiedzili Monticello - dom jednego z ojców założycieli USA, trzeciego prezydenta tego kraju i znanego frankofila Thomasa Jeffersona.

Podczas wtorkowej konferencji nie poruszono wątku życia prywatnego Hollande'a, który jak dotychczas dominował w relacjach medialnych z wizyty francuskiego prezydenta w Waszyngtonie. Państwo Obamowie planowali bowiem ugościć w Waszyngtonie prezydenta Hollande'a wraz z pierwszą damą Valerie Trierweiler. Jak ujawnił "New York Times", wydrukowano już nawet zaproszenia z jej nazwiskiem dla 300 gości na kolację w Białym Domu, gdy nagle okazało się, że prezydent Francji przyjedzie do USA sam.

Kolacja odbędzie się w specjalnie rozstawionym na tę okazję namiocie w ogrodach Białego Domu. Zostali na nią zaproszeni politycy, ludzie biznesu i sztuki. Media zastanawiają się m.in., kto przy stole usiądzie koło prezydenta USA na miejscu zwyczajowo zarezerwowanym dla żony zagranicznego przywódcy i czy po kolacji odbędą się tańce, skoro główny gość nie ma z kim zatańczyć.

Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama