Aleksander Doba płynie do Ameryki. Kajakiem, bez pomocy silnika, zdany na własne siły i wiosło.
Płynie przez Atlantyk już drugi raz. W 2010 roku wyruszył z Dakaru w Senegalu i po 99 dniach wiosłowania 2 lutego 2011 roku dotarł do Brazylii. Jako pierwszy na świecie przepłynął kajakiem Atlantyk z kontynentu na kontynent, na trasie wynoszącej 5394 km, czyli 2913 mil morskich.
Przed nim pokonało Atlantyk trzech kajakarzy – w latach 1928, 1956 i 2001 - jednak dwaj mieli kajaki wspomagane żaglem, a wszyscy trzej płynęli z wyspy na wyspę. „Oceany to akweny między kontynentami. Oficjalnie podaje się, że oni przepłynęli Atlantyk kajakami. Ja mam prawo takie określenie uściślić: prawie przepłynęli. Prawie jednak robi różnicę." – mówi Doba.
Kim jest Aleksander Doba? Urodził się w 1946 roku, mieszka w Policach, gdzie do emerytury pracował jako inżynier w miejscowych zakładach chemicznych. Uprawia różne sporty, i to z sukcesami. Latał na szybowcach, zdobył srebrną odznakę z diamentem. Jest skoczkiem spadochronowym trzeciej klasy, ma złotą odznakę turystyki kolarskiej, w żeglarstwie uzyskał patent sternika jachtowego z uprawnieniami morskimi. W latach 2003 i 2004 był akademickim mistrzem Polski w kajakarstwie górskim, a wraz z synami Czesławem i Bartłomiejem zdobył w 2003 r. tytuł drużynowego mistrza Polski w tej dyscyplinie.
Historia jego wypraw kajakowych jest długa i barwna, a pokonane trasy liczone są w tysiącach kilometrów. W 1991 r. jako pierwszy przepłynął wzdłuż polskiej granicy morskiej, również jako pierwszy przebył całą Wisłę. W 1999 r. w ciągu 80 dni samotnie opłynął Bałtyk (4227 km). Rok później odbył wyprawę "Za koło podbiegunowe północne z Polic do Narwiku" (5369 km). W 2009 r. przez 41 dni płynął na składanym kajaku dookoła Bajkału, a po zakończeniu pętli na jeziorze – z biegiem rzeki Angary do Irkucka, skąd wrócił koleją transsyberyjską do Polski.
Nic więc dziwnego, że postanowił spróbować swoich sił na jeszcze większych wodach i wystawić na surową próbę nabyte przez wiele wypraw umiejętności. Takim wyzwaniem był Atlantyk. Kajak na tę wyprawę, w którą wyruszył mając 65 lat, został zaprojektowany, wykonany i częściowo wyposażony w stoczni jachtowej Andrzeja Armińskiego w Szczecinie. Kajak musiał w wypadku wywrotki sam wracać do normalnej pozycji, musiał też być odpowiednio duży, aby zabrać potrzebny sprzęt i zaopatrzenie na kilka miesięcy w morzu. Siedmiometrowej długości "Olo" w przedniej części ma "trochę większą od trumny" kabinę do odpoczynku po 10–12 godzinach wiosłowania.
Wyprawa była trudna. Prądy i silne sztormy kilka razy zawracały kajak, Doba musiał pokonywać powtórnie części trasy. Wiatry uniemożliwiły mu dopłynięcie do Fortalezy, wyszedł na ląd w Acarau. Podczas wyprawy schudł 14 kilogramów.
Mając za sobą udaną wyprawę, popłynął wzdłuż wybrzeża w kierunku ujścia Amazonki. Tam jednak silne wiatry uniemożliwiały mu oddalenie się od lądu i kilka razy wyrzucały go na brzeg. Po wielu zmaganiach z żywiołem i naprawie uszkodzonego kajaka wpłynął na Amazonkę. Spływ przerwały kolejne dwa napady bandytów, którzy obrabowali go z wszystkiego, co miało jakąkolwiek wartość i maczetami uszkodzili kajak.
Szczęśliwy, że uszedł z życiem, po powrocie do Polski napisał książkę "Olo na Atlantyku. Kajakiem przez ocean", wydaną przez Bezdroża, oraz dodatek w wersji pdf "Oceaniczny alfabet Aleksandra Doby".
Wkrótce zaczął planować drugą wyprawę przez Atlantyk, tym razem w szerszym miejscu – z Portugalii na Florydę, a więc na trasie liczącej około 8500 km (blisko 4600 mil morskich). Trzeba było nieco przebudować kajak, aby pomieścić w nim więcej żywności, niż dwa lata wcześniej. Wyposażono go w SPOT (lokalizator GPS) i telefon satelitarny.
Aleksander Doba wyruszył z Lizbony 5 października, ze względu na niesprzyjającą pogodę nieco później niż planował. Po kilku dniach przestał działać SPOT, bo okazało się, że wbrew zapewnieniom nie jest wodoszczelny. Nieco później odmówił posłuszeństwa telefon satelitarny. Zepsuła się też automatyczna odsalarka, uzdatniająca do picia morską wodę. Doba musi korzystać z ręcznej odsalarki, co wymaga dodatkowych kilku godzin pracy każdego dnia.
Wyprawa trwa dłużej, niż planowano, częściowo za sprawą silnych prądów morskich, które zepchnęły kajak z kursu o kilkaset kilometrów na północ. Uważnie śledzący jej przebieg Piotr Chmieliński, wybitny kajakarz i przyjaciel Doby, przygotowuje się na jego przyjęcie. Oblicza, że powinno to nastąpić mniej więcej za dwa tygodnie.
Chmieliński, który przepłynął w 1979 roku peruwiańską Rio Colca z grupą polskich studentów w ramach wyprawy Canoandes, a w 1985 uczestniczył w przebyciu kajakami całej długości Amazonki, mówi, że "Olka pcha jakaś niezwykła determinacja człowieka, który chce poznawać świat, ale przede wszystkim siebie".
Przyjaciele Aleksandra Doby znają jedną z jego przewodnich myśli: "Lepiej żyć jeden dzień jako tygrys, niż sto dni jako owca". 67-letni kajakarz pokazuje dziś światu, że można żyć sto, a nawet więcej dni jako tygrys.
Krystyna Cygielska
[email protected]
Reklama