O realizacji dziecięcych marzeń w rozmowie z Krystyną Cygielską opowiada red. Sławomir Budzik
Krystyna Cygielska: W Chicago chodzą słuchy, że podjął Pan niezwykłe wyzwanie. Proszę zdradzić swój sekret.
Sławomir Budzik: – Od jakiegoś czasu trenuję boks. Amatorsko, oczywiście. To nie jest sport zawodowy.
Całe szczęście. Mamy nadzieję, że nie porzuci Pan swojego dotychczasowego zawodu.
– (śmiech) Póki co, sprawia mi to ogromną radość i daje motywację do życia. To jest realizacja moich dawnych marzeń, kiedy chciałem się zapisać do sekcji bokserskiej rzeszowskiej Stali. Czekałem z utęsknieniem na moment, kiedy będę mógł przyjść, powiedzieć trenerowi, że skończyłem 14 lat i chciałbym zapisać się do sekcji. Urodziłem się we wrześniu, zaraz po rozpoczęciu roku szkolnego. Pobiegłem do sekcji w moim rodzinnym Rzeszowie, a tu się okazało, że tego właśnie roku rozwiązano sekcję bokserską.
Byłem załamany. Pozostała sekcja zapaśnicza. Zapisałem się, ale trenując zapasy, myślałem o boksie, więc po pół roku zrezygnowałem. To nie było to, co chciałem robić. Najbliższa sekcja bokserska była w Dębicy – silna ligowa drużyna, ale nie miałem możliwości dojeżdżania. I tak się zakończyły moje marzenia o boksie. Dziennikarsko cały czas interesuję się boksem. Jestem na prawie wszystkich walkach, gdziekolwiek mogę, nawet dojeżdżam. Śledzę wszystko, co dzieje się w mediach, miałem okazję relacjonować i komentować boks dla różnych redakcji. A teraz – w wieku 36 lat – stwierdziłem, że warto wrócić do marzeń i działać. Bo śmiałość w działaniu, jak pisał Goethe, „jest połączeniem geniuszu, magii i siły”.
Zacząłem trenować. Spotkałem fajnych ludzi ze sztabu wciąż aktualnego mistrza świata IBF (International Boxing Federation) Andrzeja Fonfary, a przede wszystkim trenera Bogdana Maciejczyka. Bogdan podjął się tego zadania – przypuszczam, że bardzo trudnego – trenowania zupełnego amatora, nowicjusza. Jesteśmy już po miesiącu treningów, mam w sobie coraz więcej energii i coraz więcej pasji. Uczę się, bo patrzenie a boksowanie to są dwie różne rzeczy.
Trenuje Pan w ramach jakiegoś klubu?
– Tak, to jest ekipa Hyper Fighter Club, tam m.in. trenuje właśnie Andrzej Fonfara. Jest sprzęt, wyposażenie bokserskie, świetny trener, ludzie z pasją. Dobrze się tam czuję i to mnie motywuje do kolejnych treningów, rozwijania techniki, żeby po prostu nie obrywać na ringu. A co będzie dalej, to zobaczymy. Niektórzy powiadają, że bokser musi trenować przynajmniej trzy lata, ale liczymy po cichu, że po roku można będzie zorganizować walkę. Tak więc wszystko, co może być ekscytujące i realizacja marzeń – przed nami.
Lubił Pan się bić jako chłopiec?
– Nie.
Nie???
– Nie lubiłem się bić, nie lubię zadawać bólu. Jestem człowiekiem bardzo spokojnym, pokojowo nastawionym, zupełnie nie mam charakteru zabijaki. Ale bokserzy są różni. Są ci pokroju ulicznego zabijaki, ale też i tacy, którzy w sposób dżentelmeński, jak choćby mistrzowie świata Kliczko czy Adamek – walczą, zdobywają tytuły. To nie są zabijacy.
Mnie strasznie pasjonuje technika boksu i to mnie ciągnie.
Czy w międzyczasie, do rozpoczęcia treningów, uprawiał Pan jakiś sport?
– Zawsze byłem jakoś związany ze sportem, w szkole średniej grałem w koszykówkę, a cały czas byłem w ruchu, choć niczego konkretnego nie uprawiałem. Kocham góry, więc dużo chodziłem i wciąż chodzę po górach.
– Lubię chodzić nie dla zdobywania gór jako takich. Lubię być w górach samotnie, albo z grupą najbliższych przyjaciół. W Polsce całe Tatry przeszedłem wzdłuż i wszerz, szedłem także przez słowackie Tatry, przez Alpy francuskie, przez Pireneje, Sierra Nevada w Hiszpanii, jeszcze jako nastolatek. W Stanach Zjednoczonych zacząłem od Kolorado. Szczyty powyżej 14–16 tys. stóp nie są wielkie, ale ogromna jest przyjemność chodzenia i szwendania się po nich z plecakiem.
Chodzenia, czy także wspinaczki?
– Tylko chodzenie. Wspinanie przy mojej masie nie byłoby bezpieczne.
W jakiej wadze plasuje się Pan w boksie?
– W ciężkiej, absolutnie – tej najwyższej, koronnej, więc tu jest niebezpieczeństwo.
Jeden cios może zakończyć walkę?
– Dlatego trzeba pracować nad techniką i nad obroną. Ale trener mówi, że biję mocno, choć na treningu człowiek nie daje z siebie wszystkiego. Próbuję dopiero szukać tej siły, wszystkiego się dopiero uczę. Wszystko jest dla mnie nowe, ekscytujące i można poczuć adrenalinę na ringu. Bo czasem ćwiczymy i trenujemy technikę na ringu.
Jak wyobraża Pan sobie swoją karierę jako boksera amatora?
– Jeszcze chwilę temu nie myślałem, że zacznę trenować boks, więc to, że się udało, to już jest coś fantastycznego. Znalazłem tych ludzi, znalazłem świetne miejsce do uprawiania tego sportu. O karierze trudno mówić, natomiast tak długo, jak sprawia mi to przyjemność, to będę trenował, będę ćwiczył.
Przede mną wielki wysiłek, ale taki, który mnie motywuje do pracy zawodowej. Każdy dzień zaczynam od ciężkiego treningu, dlatego też wchodząc w dziennikarski dzień pracy, mam zupełnie inną perspektywę. To dodaje mi skrzydeł i myślę, że moi słuchacze czują we mnie od jakiegoś czasu jeszcze więcej energii.
Czy Pan albo Pana trener myślą o konkretnym przeciwniku, z którym zmierzy się pan na ringu?
– Przeciwników jest wielu, każdy gdzieś tam będzie próbował swoich sił, zaczniemy z pewnością od sparingów, ale o walce jeszcze za wcześnie myśleć. Najpierw trzeba się uczyć abecadła bokserskiego. Potem budować siłę, kondycję, a potem zobaczymy, na którą półkę będziemy patrzeć w poszukiwaniu przeciwnika.
– Nie zacznę. Na razie mam nadzieję, że wygospodaruję w swoim życiu zawodowym konieczny czas i będę mógł trenować. A ważne jest dla mnie, że amatorskie uprawianie każdego sportu wpływa na lepsze samopoczucie, na zdrowie. Nie ukrywam, że i o to mi chodzi.
Czy często zdarza się, że ktoś zaczyna karierę bokserską w dorosłym wieku?
– Ja nie znam takich przypadków, ale jak się okazuje, nie jest to wykluczone. Na razie wszystko jest dla mnie nowe, świeże i sprawia mi radość, jak małemu chłopczykowi zabawa nowym samochodzikiem. Odkrywam swoją wciąż chłopięcą duszę. Nie wiem, czy w Polsce mógłbym to robić, bo takich klubów dla amatorów jest niewiele, a tu okazuje się, że każdy może i warto skorzystać z takiej szansy.
Może ktoś z kolegów dziennikarzy też spróbuje?
– To by było jakieś wyzwanie, gdyby ktoś spróbował ćwiczyć – tak jak ja w wadze ciężkiej – i moglibyśmy się zmierzyć. To byłby chyba najbardziej medialnie wyczerpany temat w naszym środowisku. Widziałem mojego kolegę Daniela Bociągę w rękawicach bokserskich – w wadze chyba piórkowej, ale moglibyśmy się dzielić doświadczeniami. Ale rzeczywiście – może to okazja, żeby zachęcić tych wszystkich, którzy kochają boks, myślą o nim i chcieliby go uprawiać.
A tak na marginesie: nie wiem, czy to rodzinne, ale chyba tak, bo od kiedy moja siostra się dowiedziała, że zacząłem ćwiczyć boks, usilnie stara się zapisać. Jest ode mnie starsza o dwa lata, więc chyba jest coś dziwnego w naszych genach. Już znalazła klub kick-boxingu, więc będzie również nogami pracowała.
Zobaczymy, co przyniesie nowy rok.
A więc pierwsza walka za rok, tak?
– Takie są założenia. Ale jestem nowicjuszem, słucham trenera i ufam mu. Już widzę, że zaczynam mieć bokserskie ruchy.
Ma Pan jakieś zalecenia dotyczące codziennego życia – poza treningami?
– Tak, jestem na ścisłej diecie, a jak będzie walka, to będę o 50-60 funtów lżejszy.
Aż tyle? To może przejdzie Pan do niższej wagi.
– Nie, to ciągle będzie waga ciężka (śmiech), w granicach 220–240 funtów.
Dieta Panu nie przeszkadza, nie korci czasem, żeby zrobić unik?
– Nie. Gdybym nie trenował, to by korciło. Ale mam swojego dietetyka, który pomaga mi utrzymać taką kondycję organiczną, żeby nie ciągnęło.
A czy alkohol jest tolerowany?
– Nie. Całkowicie już nie piję. Znajomi się trochę dziwią. Nigdy dużo nie piłem, ale czasem symbolicznie wypada, a teraz nie mogę.
Nie cierpi na tym życie towarzyskie?
– Myślę, że nadrabiam swoją osobowością i swoim nastawieniem do ludzi.
Będziemy trzymać za Pana kciuki, a za rok kibicować Panu i dopingować.
Rozmawiała Krystyna Cygielska
[email protected]
Reklama