Organizacja obrony praw człowieka Amnesty International w opublikowanym we wtorek raporcie zaapelowała do władz Stanów Zjednoczonych o zbadanie doniesień o cywilach zabitych lub ranionych w atakach amerykańskich dronów w Pakistanie.
Jedna z relacji zebranych przez AI na potrzeby raportu dotyczy ataku drona z 24 października 2012 roku, w którym podczas zbierania warzyw w przydomowym ogrodzie w Północnym Waziristanie zginęła Mamana Bibi, a troje jej wnucząt i kilka osób znajdujących się wówczas w pobliżu zostało rannych.
Z kolei 6 lipca 2012 roku seria pocisków trafiła w namiot w Północnym Waziristanie, gdzie grupa robotników zebrała się na posiłek po pracy. Krótko po pierwszym ataku nastąpił kolejny, zabijając osoby, które przyszły z pomocą ofiarom. W sumie zginęło wówczas 18 osób, niepowiązanych - jak stwierdziła AI - z żadnymi ugrupowaniami rebelianckimi. Pakistański wywiad początkowo zidentyfikował je jako domniemanych terrorystów.
Dla USA drony stanowią kluczowy element walki z grupami terrorystycznymi, które - jak twierdzą amerykańskie władze - organizują wypady do sąsiedniego Afganistanu. Tymczasem panujące w Pakistanie powszechne przekonanie, że w atakach ginie wielu cywilów, powoduje napięcia między obu krajami i utrudnia im podejmowanie wspólnych działań przeciw pakistańskim talibom, m.in. z Al-Kaidy.
W maju prezydent USA Barack Obama Obama bronił programu wykorzystania dronów, przekonując, że ataki z ich udziałem przeprowadzane są tylko wtedy, gdy "istnieje niemal pewność, że nie ucierpią cywile". Amnesty zwraca jednak uwagę, że USA utrzymują program dronów w tak głębokiej tajemnicy, iż trudno powiedzieć, jak dokładnie starają się one unikać ofiar cywilnych. Ponadto nie wdrożono dochodzeń w sprawie zgłaszanych zgonów na skutek ataków.
Według różnych organizacji, think tanków i mediów, które próbowały oszacować liczbę osób zabitych przez drony od 2004 roku, w takich atakach zginęło ok. 2000-3600 osób, z czego ok. 150-920 to cywile.
Władze amerykańskie twierdzą, że ataki te są dopuszczalne prawem, AI uważa jednak, że przypadki opisane w raporcie i inne mogły skutkować bezprawnymi zabójstwami.
"Istnieją realne zagrożenia dla USA i ich sojuszników w regionie, w pewnych okolicznościach ataki dronów mogą być legalne. Trudno jednak uwierzyć, że grupa robotników lub starsza kobieta w otoczeniu wnucząt stanowiły zagrożenie dla kogokolwiek, a szczególnie dla USA" - powiedział Mustafa Qadri z AI.
Amnesty wzywa amerykańskie władze, by zgodnie z międzynarodowym prawem zbadała przypadki opisane w raporcie i wypłaciła ofiarom "pełne odszkodowanie".
Pierwszy atak z udziałem amerykańskiego drona w Pakistanie miał miejsce w 2004 roku; od tego czasu podobnych operacji było blisko 350. Liczba ataków znacząco wzrosła w 2009 roku po objęciu prezydentury przez Baracka Obamę; najwięcej (ponad 100) przeprowadzono rok później. Od tego czasu ich liczba systematycznie spadała, częściowo z powodu pogłębiających się napięć między Islamabadem i Waszyngtonem. W roku bieżącym odnotowano około 20 ataków.
Władze pakistańskie oficjalnie potępiają operacje z użyciem dronów, jednak nieoficjalnie wiadomo, że w przeszłości popierali je najważniejsi przedstawiciele rządu i wojska.
W raporcie AI wyraziła zaniepokojenie faktem, że władze w Islamabadzie nie chronią i nie egzekwują praw obywateli, którzy padają ofiarą ataków. "Pakistan ma obowiązek zbadać w sposób niezależny i bezstronny wszystkie ataki dronów na terytorium kraju oraz zagwarantować ofiarom dochodzenie sprawiedliwości i odszkodowania" - zaznaczono.
Wszystkie niepowiązane z terrorystami ofiary ataków, z którymi rozmawiali pracownicy AI, w ogóle nie otrzymały odszkodowania lub dostały jedynie niewielkie wsparcie od rządu.
Rzecznik pakistańskiego MSZ z uznaniem przyjął krytyczne wnioski raportu, nie odniósł się jednak do krytyki pod adresem miejscowych władz.
Wcześniej we wtorek organizacja obrony praw człowieka Human Rights Watch podała w swoim raporcie, że ponad 80 osób, w większości cywilów, zginęło w Jemenie w latach 2009-2012 w kilku atakach sił USA, do których oficjalnie nie przyznają się władze w Waszyngtonie.
(PAP)
Reklama