Członek ekipy pracującej przy konserwacji kanału ściekowego, 25-letni Gustavo Briceno, zginął porwany przez wodę, która gwałtownie wezbrała w kanale w rezultacie nawałnicy, jaka przeszła przez Chicago w środę w nocy.
Śmierć mężczyzny i jej drastyczne okoliczności − stawiające pod znakiem zapytania przestrzeganie przepisów bezpieczeństwa pracy − poruszyła opinię publiczną. Kontrowersje wzbudza też to, że firma zatrudniająca Briceno nie powiadomiła o tragicznym wypadku jego żony, która dowiedziała się o śmierci męża z Facebooka.
Briceno pozostawił żonę Sandrę Hernandez i troje dzieci w wieku 3, 4 i 8 lat. Kobieta mówi, że mąż zawsze obawiał się śmierci w rurach kanalizacyjnych. Briceno od siedmiu lat pracował w zawodzie.
Nie wiadomo, dlaczego ekipa firmy Kenny Construction kontynuowała prace, pomimo szalejącej burzy. W tych trudnych i niebezpiecznych warunkach atmosferycznych robotnicy przeprowadzali wymianę plastikowej wyściółki kanalizacji. Około godz. 20:30 woda porwała pracującego w kanale Briceno, który ubrany był w kombinezon do nurkowania, ale nie miał aparatu do oddychania i nie był zabezpieczony specjalnym pasem. Jego współpracownik, który nosił pas, uratował się z nawałnicy.
Do zdarzenia doszło w okolicy 3000 N. Rockwell Street w pobliżu skrzyżowania z ulicą Elston w północno-zachodniej dzielnicy. Po około trzygodzinnej akcji ekipy ratunkowe wyciągnęły ciało mężczyzny przy ulicy Barry, przecznicę dalej od miejsca, w którym wpadł do kanału ściekowego. Nurkowie obawiali się, że woda poniesie ciało aż do jeziora Michigan.
Gustavo Briceno urodził się w Joliet, a wychował w Chicago Heights. Według rodziny nigdy nie unikał ciężkiej pracy i był dobrym, kochającym ojcem i mężem.
(ao)