Dr Michael Scheuer, były pracownik CIA, który w przeszłości kierował grupą specjalną do ścigania Osamy bin Ladena, uważa, że islamscy terroryści są teraz nawet silniejsi niż przed atakiem na USA z 11 września 2001 roku.
„Al-Kaida jest o wiele silniejsza. Jest to dziś większa organizacja niż 12 lat temu. Wtedy działała tylko w Afganistanie i Pakistanie, obecnie także w Jemenie, Iraku, Kenii, Somalii i w zachodniej części Afryki. Przyczyną jest m.in. arabska wiosna. Nic nie mogło być lepszym prezentem dla Al-Kaidy niż powstanie w Syrii, gdzie najskuteczniejsi w walce są ideologiczni sojusznicy bin Ladena.
Dostali tam możliwość szkolenia się w walce” - powiedział Scheuer w rozmowie z PAP.
Za największe zagrożenie uchodzi obecnie AQAP, czyli filia Al-Kaidy na Półwyspie Arabskim, z centralą w Jemenie. Niedawno wódz całej siatki po śmierci bin Ladena, Ajman al-Zawahiri, mianował szefem AQAP byłego osobistego sekretarza Osamy, Nasira al-Wahajsziego.
„Islamiści uważają (prezydenta Baracka) Obamę za słabeusza, a USA za papierowego tygrysa. Bo prawdą jest, że Ameryka wykrwawiła się w wojnach w Iraku i Afganistanie, a teraz się stamtąd wycofuje” - dodał Scheuer.
Według niego USA nie powinny były pomagać w obaleniu reżimu Muammara Kadafiego w Libii, który był według Scheuera tarczą przeciw ekstremizmowi islamskiemu. Powinny też zrewidować swoje stosunki z Izraelem, gdyż praktycznie bezwarunkowe – jego zdaniem - poparcie dla izraelskiej polityki wobec Palestyńczyków podsyca ogień dżihadu w świecie arabskim.
Scheuerowi wtórują konserwatyści w USA związani z Partią Republikańską. „Rok temu prezydent Obama powiedział, że Al-Kaida jest w odwrocie. Teraz to my wydajemy się być w odwrocie” - napisał o najnowszym alarmie antyterrorystycznym naczelny redaktor prawicowego „Evening Standard” Bill Kristol.
Inną interpretację zamknięcia 19 ambasad i konsulatów USA przedstawił były podsekretarz stanu w Pentagonie, Lawrence Korb, obecnie ekspert waszyngtońskiego think tanku Center for American Progress.
„Po zeszłorocznym ataku na konsulat USA w Bengazi, Departament Stanu był tak mocno krytykowany za zaniedbania w zabezpieczeniu placówek, że teraz postanowiono dmuchać na zimne” - powiedział PAP Korb. Przypomniał on, że kończy się ramadan i zbliża się rocznica ataków Al-Kaidy na ambasady USA w Nairobi i Dar es-Salaam w sierpniu 1998 roku. Łącznie zginęło w nich ponad 200 osób.
„Ludzie z administracji prawdopodobnie myślą: jeśli coś się znowu stanie, lepiej przesadzić ze środkami bezpieczeństwa, aby przynajmniej było mniej ofiar. Jeśli się nic nie stanie, po tygodniu wszyscy o sprawie zapomną” - dodał ekspert.
Korb, który na ogół broni polityki Obamy, to jednak wątpi, by za zaostrzonymi środkami bezpieczeństwa kryła się chęć odwrócenia uwagi od sprawy Edwarda Snow- dena i ujawnienia przez niego inwigilacji obywateli przez Agencję Bezpieczeństwa Narodowego (NSA). „To może nawet wywołało taki efekt, ale w sposób niezamierzony” - powiedział.
Jego zdaniem Al-Kaida nie ma teraz jednolitego centralnego kierownictwa, co uniemożliwia jej atak na terytorium USA. Przyznał jednak, że mogą zostać zaatakowane cele amerykańskie za granicą.
Specjaliści zwracają uwagę, że zagrożenie terrorystyczne może być większe także z powodu ucieczki z więzień około tysiąca islamistów w Pakistanie i Iraku. W poniedziałek telewizja NBC podała, że NSA przechwyciła niedawno tajne komunikaty między al-Zawahirim a al-Wahajszim, z których wynikało, że Al-Kaida planowała "coś wielkiego" w czasie ostatniego weekendu.
Tomasz Zalewski (PAP)