Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
środa, 2 października 2024 17:31
Reklama KD Market
Reklama

Coraz większy kocioł

Na okoliczność kolejnych urodzin Ameryki warto przypomnieć dość mocno wyświechtaną tezę o tym, że Ameryka to kraj imigrantów. Jest to absolutna prawda, tyle że dziś ma zupełnie inne znaczenie niż przed laty. Powszechnie stosowanym terminem jest melting pot, który sugeruje, że USA to państwo, w którym nieustannie “gotują się” różne napływowe nacje i rasy - niczym w wielkim kotle - by w sumie tworzyć spójną nację. Ów kocioł jest obecnie rekordowo duży, a warzona w nim strawa – mocno skomplikowana.



Współczesne państwo amerykańskie powstało z inicjatywy europejskich uchodźców, szukających swobód religijnych. Nic zatem dziwnego, że aż do końca XIX wieku w skład kolejnych wielkich fal imigracji do USA wchodzili w ogromnej większości biali Europejczycy, natomiast wszyscy inni stanowili mikroskopijną mniejszość.

Jeszcze w roku 1950 Ameryka była niemal totalnie biała, jako że ludność murzyńska stanowiła 10% ogółu ludności. W tymże roku tylko 5% mieszkańców kraju urodziło się poza jego granicami. Jednak następne dekady przyniosły niemal na naszych oczach wręcz rewolucyjne zmiany, które mają i będą mieć ważne konsekwencje. Ludzi urodzonych poza USA jest dziś wśród nas prawie 15%, a drugą pod względem wielkości grupą etniczną stali się Latynosi, których jest 17%. Szacuje się, że do roku 2050 rasa biała znajdzie się w mniejszości, przy czym niektóre modele statystyczne sugerują, że może to nastąpić znacznie wcześniej.

W wielu kręgach te demograficzne prognostyki wywołują spore zaniepokojenie, by nie powiedzieć panikę. Ludzie o co bardziej radykalnych poglądach opowiadają dość żałosne głupoty o “zagrożeniu dla czystości etnicznej” Ameryki i o pogrążeniu europejskiej kultury w “śmieciach zebranych z całego świata”. Są nawet osoby na tyle stuknięte, że twierdzą, iż zamierzają białej Ameryki bronić ze sztucerem w garści, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Od razu mogę im powiedzieć, że zajdzie – procesów demograficznych na tak wielką skalę nie da się powstrzymać lub zahamować, chyba że ktoś na serio rozważa możliwość wybiórczego ludobójstwa. Za dwie lub trzy dekady USA będą krajem znacznie bardziej zróżnicowanym etnicznie i rasowo, tym bardziej, że badania statystyczne wykazują również, iż szybko rośnie liczba małżeństw zawieranych przez osoby wywodzące się z kompletnie odmiennych środowisk.

Być może największe zamieszanie budzi to wszystko w szeregach waszyngtońskich polityków, którzy nagle i za późno zdali sobie sprawę z tego, że przyszłych wyborów nie będzie można wygrać przez apelowanie wyłącznie do białych wyborców. Ostatni sukces wyborczy Baracka Obama przypisuje się w znacznej mierze ogromnemu poparciu ze strony czarnych i latynoskich wyborców. A gdy ci ostatni staną się najważniejszym blokiem wyborczym, obie tradycyjne partie polityczne będą musiały zmienić radykalnie swoje oblicze, gdyż w przeciwnym razie staną się formacjami marginesowymi.

Wszystkie te procesy i transformacje to kwestia najbliższych lat. I wcale nie oznacza to, że w tym znacznie większym i bardziej skomplikowanym kotle powstanie Ameryka gorsza lub lepsza. Pewne jest natomiast to, że będzie po prostu inna.

Andrzej Heyduk


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama