W tej lokalizacji Anavim nieprzerwanie prowadzi swą charytatywną działalność już 24 lata. Działalność społecznie potrzebną i skierowaną na wszechstronną pomoc dla tych Polaków, którzy pragną przerwać swój bezdomny tryb życia na chicagowskich ulicach.
– My nie potrzebujemy ulotek czy broszurek, by propagować Anavim. Do nas podopieczni zgłaszają się sami. Polecani są przez pensjonariuszy, którzy już skorzystali z dobrodziejstw naszej opieki – mówi Teresa Mirabella, założycielka i wieloletnia dyrektorka Anavim. Bez niej i jej energii ośrodek nie miałby szans przetrwania.
Uparta Polka
Urodziła się na Syberii, najmłodsza z szóstki rodzeństwa. Rodzice przebywali w obozach koncentracyjnych. Ojciec zmarł w wieku zaledwie 40 kilku lat, a Teresa okres do ukończenia szkoły średniej spędziła w sierocińcu. Wtedy połączyła się ponownie ze swą matką, od której dowiedziała się o śmierci dwu najstarszych sióstr.
– W szkole średniej poczułam powołanie. Usłyszałam boskie wezwanie do poświęcenia życia na rzecz pomocy innym ludziom. Zapisałam się na kurs pielęgniarski, bo taka było najlepsza droga realizacji mojego powołania"– wyjaśnia nasza rozmówczyni.
Wkrótce znalazła się w Stanach Zjednoczonych. Znała tylko język polski. – Zacisnęłam zęby i w kilka miesięcy nauczyłam się angielskiego, bo bez znajomości języka wykonywanie zawodu i kontakt z pacjentami byłyby niemożliwe – mówi p. Teresa.
Była uparta, wiedziała czego chce. Wybrała najtrudniejszą chyba pracę, na oddziale psychiatrycznym Westlake Hospital w Melrose Park. Zdobyła tytuł magistra psychologii uważając, że stopień naukowy da jej siłę i umiejętności poznawania potrzeb pacjentów i skuteczniejszego leczenia ich chorób.
Początki Anavim
Najpierw otworzyła poradnię dla Polonii. Po 10 latach działalności, w której pomogła setkom bezdomnych Polaków, w większości uzależnionych od alkoholu lub narkotyków ośrodek został zamknięty. Budynek wyburzono. Władze miasta miały na tym miejscu inne plany.
Do dzisiaj ani władze miejskie, ani federalne nie przychodzą z pomocą w utrzymaniu ośrodka dla bezdomnych Polaków. Anavim, co w języku hebrajskim znaczy "ubogi" powstał w 1989 r. dzięki pomocy władz kościelnych, które ofiarowały na ten cel budynek poklasztorny przy 1925 W. Cleaver w Chicago.
– Od początku ściśle współpracowaliśmy z ojcem Błażejem, franciszkaninem, który przez wszystkie następne lata sprawował opiekę duchową nad schroniskiem i naszymi podopiecznymi – wspomina p. Teresa. – Niestety, w ostatnich tygodniach zostaliśmy pozbawieni jego opieki. Ojciec Błażej, który ma już 87 lat wrócił do swojego zakonu, by w spokoju spędzać emeryturę.
Samotna administratorka
Pani Teresa została więc sama. Przyjmuje naszego dziennikarza w swoim skromnie urządzonym biurze. – Ośrodkiem administruję obecnie wprawdzie w pojedynkę, ale opiekę duchową zapewniają mi księża z parafii św. Trójcy. To dzięki nim nasi podopieczni raz w tygodniu mogą uczestniczyć we mszy św., a w każdy czwartek w adoracji Najświętszego Sakramentu.
Pytana, ilu podopiecznych odwiedza piękną kaplicę ośrodka Anavim zapewnia, że "większość".
Tu jest pomoc
W Anavim stale mieszka 50-60 mężczyzn, których podstawowym językiem jest polski. Są również rezydenci pochodzący z Ukrainy, Białorusi, Litwy i krajów byłej Jugosławii.
Przeważają jednak Polacy. – W ciągu minionych 24 lat liczba polonijnych rezydentów Anavim nie ulegała większym zmianom – zapewnia p. Mirabella. – Jak niegdyś, tak i teraz niemal wszyscy są uzależnieni od alkoholu. Polonijni narkomani to u nas rzadkość. Jeśli tacy trafiają tutaj, to wyłącznie młodzi ludzie.
W Anavim, jedynym ośrodku dla Polaków w metropolii chicagowskiej, mogą znaleźć dach nad głową i wyżywienie.
Jak długo mogą tam przebywać? – Dopóki nie staną na nogi – mówi dyrektorka Anavim. – Niektórym potrzeba kilku tygodni, innym miesięcy, a jeden z naszych podopiecznych spędził tu całe 10 lat – dodaje.
Podstawowym i najważniejszym warunkiem uzyskania zgody na pobyt w Anavim jest trzeźwość. – Dajemy schronienie tylko dorosłym mężczynom powyżej 18 lat – wyjaśnia p. Teresa. – Muszą codziennie być w swoich pokojach przed godz. 22.
A jeśli wrócą później lub w stanie nietrzeźwym? – Wówczas każemy im się pakować i następnego dnia wyprowadzać – zapewnia p. Teresa dodając, że bez dyscypliny nie mogłaby zapanować nad tak dużą grupą mężczyzn. Przyznaje przy tym, że z Anavim polonijni bezdomni nie mogą się praktycznie w żadne bezpieczne miejsce wyprowadzić.
Pomoc mogą uzyskać przy chicagowskim kościele św. Jacka. Jednak usługi świadczone są przez dwie godziny dziennie i ograniczają się do otrzymania posiłku i możliwości wzięcia prysznica.
Szerszą współpracę Anavim prowadzi ze Zrzeszeniem Amerykańsko-Polskie, które dla bezdomnych prowadzi grupowe i indywidualne terapie oraz regularne spotkania AA i NA.
Trudne zadanie utrzymania Anavim
Utrzymanie ośrodka i jego podopiecznych spoczywa niemal wyłącznie na barkach p. Teresy. Wykłada z własnej kieszeni, żeby ośrodek mógł na bieżąco funkcjonować. – Nic ze sobą nie zabiorę z tego świata – mówi. – Jeśli mogę pomóc wielu ludziom, to czynię to bez wahania – zapewnia.
Koszty są wysokie. Sam czynsz za budynek płacony Archidiecezji wynosi kilka tysięcy dolarów. Dochodzą rachunki za energię elektryczną, gaz, telefon. – Żywność, najczęściej z bliskim upływem daty ważności, otrzymujemy od polonijnych i amerykańskich biznesów. Podobnie jest z odzieżą, którą ośrodek dysponuje w odpowiedniej ilości. Szczególną wartość mają akcje zbierania odzieży przez działaczki Związku Polek w Ameryce – opowiada p. Teresa.
– Potrzebna jest gotówka – apeluje dyrektorka. Pieniądze są niezbędne zwłaszcza w wypadku śmierci któregoś z podopiecznych. – Koszty kremacji i wysłania urny do Polski są niezwykle wysokie i nie zawsze możemy im podołać – wyjaśnia dodając, że nie dalej jak w ubiegłym tygodniu zmarł wieloletni rezydent Anavim. Sama, przy współpracy z Konsulatem RP musi załatwić kilkanaście dokumentów i przeprowadzić procedurę przewozu urny do Polski.
– Powinniśmy być dumni, że Polacy w Chicago nie wyciągają ręki po pomoc charytatywną od miasta. Byli bezdomni, żyjąc w naszej wspólnocie radzą sobie bardzo dobrze – zapewnia. – Idąc do kaplicy mówię do Chrystusa: Chryste, te wszystkie domy na świecie są twoje. Jak mi czegoś brakuje, to podziel się. I Wszechmogący się dzieli – konstatuje dyrektorka.
Skąd ta kobieta, która przeszła w życiu tak wiele,która straciła 17-letniego syna od przypadkowych kul wystrzelonych z przejeżdżającego samochodu, bierze siły, by połączyć trudną pracę pielęgniarki z kierowaniem ośrodka dla polonijnych bezdomnych?
P. Teresa milczy. Wskazuje jedynie na wiszący za jej plecami krzyż.
* * *
Pomoc dla bezdomnych alkoholików oferuje ośrodek leczenia uzależnień Haymarket przy ulicy 120 North Sangamon w Chicago. Od 2010 roku, pod kierownictwem pani Aliny Hołyk działa tam 5-osobowy zespół prowadzący program odwykowy dla Polaków uzależnionych od alkoholu i narkotyków.
Z rozmowy z panem Grzegorzem Dziedzicem dowiadujemy się, że ośrodek ściśle współpracuje ze Zrzeszeniem Amerykańsko-Polskim, szpitalami, klinikami i policją.
Pracownicy wyjeżdżają na ulice, rozdają ulotki, informują o swojej działalności, tak, by osoby szukające pomocy, wiedziały dokąd się udać. Czasami ściągają ludzi do ośrodka bezpośrednio z ulicy. Po 3-7 dniach odtruwania organizmu proponują 4 -tygodniowe leczenie odwykowe.
W tym czasie pacjenci mieszkają w ośrodku. Dostają wyżywienie i ubranie. Uczestniczą w zajęciach, których celem jest odciągnięcie od szkodliwych używek. Po 4 tygodniach przechodzą na otwartą, 3-4 miesięczną terapię. Osoby nie znające angielskiego mogą się zgłosić na leczenie do Zrzeszenia Polsko-Amerykańskiego.
W ośrodku Haymarket przebywa 6 do 10 polskich pacjentów naraz. Wielu cierpi na różne schorzenia. Zespół pani Hołyk zapewnia im bezpłatne leczenie w klinikach, a w ciężkich przypadkach w szpitalu Cook County.
Przez polski program odwykowy przeszło już 170 osób. Niektórym udaje się porzucić alkohol i narkotyki na zawsze. Około 30 proc. nigdy nie powraca do nałogu. Inni zgłaszają się do ośrodka, poddają terapii i funkcjonują normalnie przez jakiś czas. Pozostali umierają na choroby powstałe w wyniku nadużywania alkoholu lub narkotyków.
Bezdomni w Chicago
Bezdomni nie stanowią jednolitej grupy. Władze rozróżniają trzy grupy ludzi pozbbawionych dachu nad głową.
Pierwsza to bezdomni okresowi. To osoby, które korzystają ze schronisk przez jakiś czas opuszczając je, gdy poprawia się sytuacja finansowa. Ze schronisk mogą korzystać też tylko sezonowo.
Bezdomni przejściowi to osoby lub rodziny, które straciły dach nad głową z powodu utraty domu, ubezpieczenia zdrowotnego lub kryzysu finansowego. Przebywają w schroniskach do trzech miesięcy i najczęściej do nich nie wracają.
Chroniczni bezdomni korzystają ze schronisk przez okres roku lub dłużej wykorzystując ponad 50 proc. miejsc w tych instytucjach.
Bezdomni Polacy w Chicago stanowią tylko niewielki procent osób żyjących na ulicy. Według miejskich statystyk w styczniu 2011 r. w Wietrznym Mieście naliczono 6 546 bezdomnych. Jednak liczby te mogą być znacznie zaniżone, bowiem nie uwzględniają młodych ludzi, których dokładne policzenie jest bardzo trudne. Przeprowadzone przez University od Illinois w 2005 roku badania wykazały, że nawet 25 tys. młodych może żyć na ulicy.
Dodatkowym utrudnieniem jest kwestia chorób nękających osoby bez dachu nad głową. Jak podaje Illinois Department of Human Services aż 25 proc. cierpi na choroby psychiczne, 38 proc. jest uzależniona od alkoholu lub narkotyków.
Władze Chicago problemem bezdomności zajmują się od dawna. W 2002 roku, jako jedno z pierwszych amerykańskich miast przystąpiło do federalnego programu walki z bezdomnością zaplanowanego na najbliższą dekadę. Metropolii nie udało się wyeliminować problemu, ale na pewno wdrożyła wiele programów pomocowych, z których skorzystali także Polacy.
A. Kazimierczak
współpraca: E. Glinka, M. Błaszczuk