Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
niedziela, 6 października 2024 01:31
Reklama KD Market

O teatrze radiowym rozmowa z Ewą Uszpolewicz


Teatr Polskiego Radia.Tego w Chicago jeszcze nie było. Jak to się stało, że go stworzyłaś?


– Przyszedł do mnie dwa lata temu Andrzej Kiesz,  jak wiadomo – aktor, z propozycją, żebym zrobiła adaptację sztuki amerykańskiego pisarza Leonarda Gershe "Motyle są wolne", która chodziła na scenach w latach 70., a której egzemplarz przysłał mu z Warszawy Andrzej Szopa.


 


Ponieważ para bohaterów to dwudziestolatkowie, a nasi tutejsi aktorzy są już raczej po dwudziestce, trzeba to było napisać jakby jeszcze raz, bazując na tym, co w tych "Motylach" było, ale przystosowując to do warunków, jakie tu mamy.


 


Poczułam się w tym dobrze, więc się zgodziłam. Ale Andrzej postawił jeszcze jeden warunek: że ja mam to reżyserować. Tu się trochę przestraszyłam, bo całe moje doświadczenie reżyserskie, to robienie teatru z dziećmi upośledzonymi w Polsce.


 


Ale Andrzej się uparł. Dostałam ten egzemplarz. To był stary skoroszyt, któraś kopia maszynopisu, pożołkłe kartki, na dodatek pieczątka cenzury… naprawdę. Na dodatek – Teatr Miejski Gdynia. A to przecież moje strony. Wzięłam się za pisanie.


 


W oryginale występuje matka bohatera, czyli kobieta około 40-45 lat. Matka 50-latka ma inne problemy, więc dramaturgicznie mi nie pasowała i w związku z tym ją uśmierciłam. A była mi potrzebna postać starszego brata głównego bohatera, więc go urodziłam – mężczyznę około 50-letniego.


 


Zaczęliśmy próby. A mnie cały czas coś uwierało, nie czułam się "dokończona", że tak powiem. Pewnego dnia oświeciło mnie, że to nie jest tak, że to nie jest całość, tylko jakaś część większej całości. I zaczęłam pisać kolejny akt, tak naprawdę pierwszy. Wtedy poczułam się dobrze.


 


Tak powstała sztuka zatytułowana "Rola", której elementem jest adaptacja amerykańskiej sztuki "Motyle są wolne", przy tym są to "Motyle dwadzieścia lat później".


 


Sztuka w sztuce?


– Tak, sztuka w sztuce, teatr w teatrze. Temat jest uniwersalny, bo rzecz jest o marzeniach, ich spełnianiu bądź niespełnianiu. Czyli o tym, co dotyczy nas wszystkich. To, co powiedziała w pierwszym odcinku Julitta, grająca polską aktorkę, która przyjechała tu ze spektaklem: "Marzyć jest łatwo, marzenia nic nie kosztują. Niektórzy tak kochają swoje marzenia, że ich nie realizują". Generalnie o tym jest ta bardzo zamotana sztuka.


 


Nadawana jako radiowy mini-serial, czyli słuchowisko w odcinkach. Ile ich jest?


– Siedem odcinków po piętnaście minut, bo tyle mam czasu na antenie. Normalnie byłoby około półtorej godziny, bo ja to napisałam na scenę. Ale ponieważ wystawienie sztuki kosztuje pieniądze, których po prostu nie ma, postanowiłam zrobić Teatr Polskiego Radia, czyli przełożyć to wszystko na radio; sporo rzeczy zmienić, dodać efekty dźwiękowe.


 


To nie jest takie łatwe dla aktorów, przyzwyczajonych do sceny, gdzie mają ruch, mimikę, postawę. To, czego nie dopowiedzą, mogą "dowyglądać". A radio się rządzi swoimi prawami.


 


Dla mnie to jest fascynujące, że dźwiękiem trzeba stworzyć obraz. Stworzyć warunki do tego, żeby słuchacz – uruchomiwszy swoją wyobraźnię – mógł coś zobaczyć, a nie tylko usłyszeć. A ja jestem wychowana na "gadanym" radiu, do którego tęsknię. Także na Teatrze Polskiego Radia – na przenoszeniu się w inny świat, który tylko słyszę, ale naprawdę widzę.  I ta magia teatru…


 


Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą: gdzie i kiedy można tego słuchać?


– W Radiu Polonii 2000 (1080 AM), codziennie o godzinie 18:15, odcinkami nie dłuższymi niż 15 minut. Jeden można usłyszeć jeszcze dziś (w piątek), a dwa ostatnie – w poniedziałek i wtorek. Ale na Facebooku jest strona Teatr Polskiego Radia w Chicago i mamy stronę www.tprchicago.org/.


 


A więc sprawa się rozwija?


– Tak. Chcę stworzyć coś w rodzaju stowarzyszenia teatru radiowego, do którego można by pociągnąć aktorów. Jestem za tym, żeby to się rozprzestrzeniało, żeby wszystkie stacje radiowe miały swoje teatry, żeby każdy coś dokładał.  Wiem, że Kinga Modjeska zaczęła coś robić.


 


Jakie są szanse na kolejne spektakle?


– Planów mam całe mnóstwo, wszyscy aktorzy też powiedzieli, że są bardzo chętni, gotowi w to wejść, dla nich to było bardzo ważne przedsięwzięcie.


 


Kiedy można się spodziewać następnego spektaklu radiowego?


– Jestem gotowa do pisania na bieżąco słuchowiska jako takiego, ale… muszę z czegoś żyć. Przecież myśmy wszyscy jak jeden mąż, zrobili to wszystko za darmo. Nie mamy z tego ani grosza.


 


A wiem, że jest taka potrzeba; testowałam to na swoich znajomych. Od wszystkich – niezależnie od wieku – usłyszałam: "Nareszcie normalne radio! Można się uspokoić, zatrzymać, w coś wejść".


 


Chciałabym znaleźć sponsorów, żeby wystawić tę sztukę również na scenie. Więc trzeba tylko zdobyć pieniądze.


 


Ile czasu zajęła realizacja słuchowiska?


– Zgranie wszystkiego zajęło nam jakieś trzy tygodnie. Tu też kłaniają się warunki. Każdy z nas gdzieś pracuje. Myśmy po nocach siedzieli. To, co robiliśmy z Ewą Staniszewską i Andrzejem Krukowskim, to było siedzenie po nocy i dubel, i dubel, i dubel. I powtarzanie jeszcze raz… Ale wszyscy mówią, że jeżeli będzie coś następnego, to oni bardzo chętnie.


 


Jeżeli znajdą się sponsorzy, a to chyba zaszczytne – być sponsorem Teatru Polskiego Radia w Chicago, to mogę siedzieć i pisać. Tę sztukę pisałam półtora roku, ale musiałam pracować, więc tylko od czasu do czasu dorywałam się do komputera i pisałam kawałkami. W dodatku jestem szczegółomanka, więc cyzeluję i cyzeluję. Bywało tak, że budziłam się w nocy, bo "w tamtym zdaniu, które wypowiada Klara, trzeba przestawić szyk. Bo to będzie lepiej brzmiało, bo bardziej odda emocje, o które mi chodzi".


 


To pochłaniająca praca?


– I fascynująca. Cała postprodukcja, praca z Piotrem Michalakiem, to była potężna rzecz. Myśmy jeden odcinek robili osiem godzin. Trzeba znaleźć efekty dźwiękowe, trzeba je nagrać. A to jest praca na sekundach. Bo w określonej sekundzie trzeba się wstrzelić z krokiem, ze stukaniem klamki, ze zgrzytaniem klucza w zamku…


 


No i muzyka.


– Do tego konkretnego teatru bardzo mi pasował jeden z kawałków Kilara, chciałam z nim porozmawiać, może zgodziłby się nieodpłatnie. Ale pomyślałam – nie! Przecież robimy to wszystko tutejszymi siłami. Dlaczego sięgać po coś, co jest daleko, skoro mamy ludzi, którzy zrobią to bardzo dobrze.


 


Zadzwoniłam do Sławka Bielawca, zgodził się natychmiast. Zaakceptował termin "na wczoraj" i po kilku dniach miałam kilka wersji – jedna na fortepian, jedna basem, jedna rozwinięta do czterech minut, więc cały czas z tej muzyki korzystam. To jeszcze jedna osoba, która nie dostała ani grosza. I z tym ja się czuję niefajnie.


 


Ale myślę, że to tylko trudne początki. Ze strony Radia Polonii 2000, ze strony Adama Ocytki i wszystkich pracowników mamy wielką życzliwość i wsparcie; ramówka jest tak ułożona, żeby teatr radiowy miał w niej swoje miejsce.


 


Dziękuję za rozmowę.


Krystyna Cygielska


 



Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama