Ameryka od środka
Jedną z obietnic, których prezydent Barack Obama nie dotrzymał, jest zamknięcie więzienia w bazie Guantanamo Bay na Kubie. Choć więźniów jest tam coraz mniej, ich wysiedlenie stamtąd natrafiło na liczne problemy, zarówno praktyczne, jak i czysto polityczne. Tymczasem Ameryka powinna pójść dalej i oddać cały teren bazy wojskowej Kubańczykom. Baza ta jest dziwnym przeżytkiem z końca XIX wieku i w zasadzie nie jest do niczego potrzebna. Pozostaje natomiast symbolem wcześniejszych, imperialnych poczynań USA w stosunku do południowych sąsiadów.
W czerwcu 1901 roku ówczesny rząd USA zmusił władze Kuby do wydzierżawienia terenów, które dziś stanowią bazę. Stało się to po zbrojnej interwencji na Kubie w czasie walki tego kraju o niezależność od Hiszpanii. Stany Zjednoczone miały wtedy totalną kontrolę nad wszystkimi aspektami życia na Kubie, a niepodległość tego kraju była tylko teoretyczna.
Niezależnie od historii, dziś obecność wojsk USA na skrawku kubańskiego terytorium jest anachronizmem. Nawet w Pentagonie traktuje się Guantanamo Bay jako bazę “o poślednim znaczeniu”. O miejscu tym zrobiło się głośno, w niezbyt pozytywny sposób, dopiero wtedy, gdy administracja prezydenta Busha zdecydowała się więzić tam potencjalnych terrorystów, których pozbawiono praw przysługujących zwykle ludziom aresztowanym. Do dziś istnienie tego więzienia jest konstytucyjnie podejrzane i budzi sprzeciw w wielu krajach świata, nawet tych sprzymierzonych z USA.
Prezydent Obama natrafił na zdecydowany opór wielu polityków, argumentujących, że więzienie na Kubie jest ważnym elementem walki z terroryzmem i powinno zostać tam gdzie jest. Być może. Dla Ameryki korzystniej byłoby jednak nie tylko poddać wszystkich więźniów normalnej procedurze sądowniczej w USA, ale również dojść do porozumienia z Kubańczykami na temat procesu, który doprowadziłby do zakończenia dzierżawy skrawka wyspy na potrzeby militarne. Byłby to gest, który stanowiłby najważniejszy gest polityczny w stosunku do Kuby od czasu rewolucji Fidela Castro.
Oczywiście nie sądzę, by do oddania Kubańczykom ich ziemi mogło wkrótce dojść. W Waszyngtonie dominuje totalny marazm, a silne grupy nacisku kubańskich środowisk emigracyjnych są na tyle politycznie wpływowe, że Biały Dom musi się z nimi liczyć. Nie zmienia to jednak faktu, że kiedyś do jakiegoś przełomu będzie musiało dojść. Baza w Guantanamo Bay, wraz z jej niechlubnym miejscem odosobnienia dla ludzi aresztowanych w różnych częściach świata, byłaby bardzo dobrym wstępem do poważnej rewizji stosunków amerykańsko-kubańskich, które od ponad półwiecza w zasadzie nie mają sensu. Embargo ze strony USA być może było uzasadnione zaraz po dojściu Castro do władzy i w okresie tzw. kryzysu kubańskiego, ale dziś wydaje się wręcz śmieszne i jest niemal totalnie ignorowane przez wszystkie w zasadzie kraje świata, na czele z Kanadą.
Gdyby znalazł się kiedyś amerykański przywódca, który odważyłby się coś tak radykalnego zaproponować, Kuba stałaby się być może zupełnie innym krajem. Tymczasem w obecnych warunkach trzeba czekać biernie aż się “coś ruszy”. A owo ruszenie może jeszcze zabrać bardzo wiele lat.
Andrzej Heyduk