Niemoralna benzyna
Przed senacką komisją do spraw energetyki miał miejsce dziwny cyrk polityczny, którego bohaterami byli szefowie najważniejszych koncernów naftowych. Byli oni “przesłuchiwani” przez senatorów na temat bardzo wysokich ostatnio cen benzyny. Odbywało się to w kontekście planów likwidacji znacznych subsydiów federalnych, jakie te koncerny otrzymują. Szanse na zakończenie wspierania gigantów naftowych przez podatników są bardzo nikłe, bo sprzeciwia się temu większość polityków republikańskich.
Jak wszyscy doskonale wiedzą, od pewnego czasu takie firmy jak Shell czy BP notują ogromny wzrost zysków, rzędu miliardów dolarów. Jednocześnie jednak ludzie muszą płacić za benzynę rekordowo wysokie ceny. W związku z tym powstaje zawsze pytanie o korelację między cenami ropy naftowej, cenami benzyny oraz zyskami koncernów. Korelacja jest, ale przede wszystkim między ceną baryłki ropy, a zyskami nafciarzy. Każda zwyżka tej ceny o dolara to mniej więcej 330 tysięcy dolarów więcej dziennie w kieszeniach magnatów naftowych. Natomiast korelacja między cenami ropy i cenami benzyny jest znacznie bardziej skomplikowana. Przykładowo, w ostatnich dniach cena ropy spadła z ok. 110 dolarów za baryłkę do 97, ale na stacjach benzynowych prawie w ogóle tego nie widać. Uzasadnia się to tym, iż cena benzyny zależna jest też w znacznym stopniu od popytu oraz zgromadzonych zapasów.
Przed senacką komisją pytano panów dyrektorów o to, dlaczego przeciętny obywatel USA ma wspierać finansowo firmy, które zarabiają krocie. Sugerowano, że federalne subsydia są im tak naprawdę do niczego niepotrzebne. W odpowiedzi szefowie bronili się stwierdzeniem, iż bez subsydiów ich działalność w USA byłaby zbyt kosztowna i musieliby się wynieść do innych krajów. Jest to teza tyleż ciekawa, co niemożliwa do uzasadnienia. Gdyby Shell klepał biedę i ledwo zipał, wsparcie rządowe byłoby być może uzasadnione. Jeśli jednak ktoś opływa w miliardy dolarów zysków, z pewnością może sobie pozwolić na niekorzystanie z żadnej zewnętrznej pomocy finansowej.
Dyskusja w senackiej komisji była czasami ostra, ale i tak wiadomo, że nic z niej nie wyniknie. Chodzi bowiem o to, że jej zasadniczą podstawą były rozważania natury ekonomicznej. Tymczasem wydaje mi się, iż jest to coraz bardziej kwestia moralności. Czy moralne jest na przykład to, że w petrochemii dyrektorzy zarabiają miliony dolarów (oraz dodatkowe miliony z tytułu premii), podczas gdy przeciętni Amerykanie rezygnują z wakacji, odmawiają sobie różnych, skromnych przyjemności tylko dlatego, że muszą wydawać tak duże pieniądze na paliwo? I czy moralne jest to, że my – podatnicy – dajemy tymże dyrektorom miliony dolarów tytułem “dodatkowego wsparcia”, podczas gdy oni mają do dyspozycji wszelkie luksusy?
Jednak pytań o moralność na senackim forum nie było. Rozmawiano ogólnie o energetyce, przy czym padały też zwykłe, mocno wyświechtane hasła o konieczności ustanowienia energetycznej niezależności USA przez pozwolenie na nowe odwierty w Zatoce Meksykańskiej i na Alasce. Jak zwykle nikt nie przypomniał, że nawet gdyby takie odwierty zaczęły się jutro i nawet gdyby zaraz potem znaleziono znaczne nowe złoża ropy naftowej, w niczym nie zmieniłoby to naszej obecnej sytuacji przez następne 30 lat.
Oczywiście nie bez winy są również sami Amerykanie, od lat przywiązani do swoich wielkich samochodów pożerających wielkie ilości benzyny. Tylko wtedy, gdy benzyna zaczyna być rzeczywiście droga, zmieniają nieco swoje przyzwyczajenia, ale jest to zwykle zjawisko tymczasowe. Nie zmienia to faktu, że przemysł petrochemiczny w Ameryce po prostu na nas żeruje, śmiejąc się zapewne z tego wszystkiego w banku. Być może zatem zamiast wierceń trzeba by inwestować w badania nad nowymi źródłami energii, nowymi silnikami samochodowymi, itd. Kto wie, za 30 lat moglibyśmy w ten sposób powiedzieć producentom benzyny, że ich w zasadzie więcej nie potrzebujemy.
Andrzej Heyduk