Zwolniony z pracy Paul Nawrocki, członek dyrekcji kompanii produkującej zabawki, zaczął krążyć po ulicach Manhattanu w 2008 roku w poszukiwaniu zatrudnienia, szybko stał się żywym symbolem recesji. Kiedy pod koniec tegoż roku doszło do upadku gigantów z Wall Street , a jego własne konto bankowe było bliskie wyczerpania, samotny mężczyzna z napisem "prawie bezdomny" odzwierciedlał strach i kłopoty niemal całego społeczeństwa.
Najpierw Nawrockiego zaproszono na rozmowę do CNN. W wędrówkach po Manhattanie ciągle towarzyszyli mu południowoamerykańscy fotoreporterzy. W ciągu kilku tygodni rozdał przechodniom tysiące resume, udzielił ponad 100 wywiadów w telewizji i na ulicy. Nic nie pomogło. Nikt nie zaoferował mu pracy.
Żona Nawrockiego była chora, sam też miał kłopoty ze zdrowiem. Musiał wybierać między wizytą u lekarza a zapłaceniem raty za dom.
Jeśli Nawrocki jest symbolem czasów, to czasy zmieniają się na lepsze. W ub. miesiącu, po 99 tygodniach bezrobocia, znalazł pracę. Nie tylko on. Podczas gdy liczba bezrobotnych utrzymuje się na wysokim poziomie, to w tym samym miesiącu zatrudnienie znalazło również 162,000 innych ludzi.
Po pierwszym dniu w biurze Nawrocki czuł się znakomicie, choć droga do wyjścia z dołka jest jeszcze daleka. Z finansowej ruiny nie wygrzebie się w najbliższej przyszłości.
W ub. roku państwo Nawroccy ogłosili bankructwo. Utrzymywali się z kuponów żywnościowych i artykułów spożywczych z banków żywności oraz z pomocy oferowanej przez rodzinę. Od wielu miesięcy ze strachem czekają na zawiadomienie z banku o foreclosure, lecz do tej pory nic nie nadeszło.
Ani rozmowy z dziennikarzami, ani wystąpienia w telewizji nie pomogły Nawrockiemu w znalezieniu zatrudnienia. Pracę dostał dzięki przyjacielowi, który przedstawił go jego przyszłemu zwierzchnikowi. Nawrocki zarabia o połowę mniej niż w poprzedniej pracy. Zajmuje też niższe stanowisko. Mimo to fakt, że ma pracę traktuje jak błogosławieńswo.
"W ub. tygodniu dotknąłem dna. I wtedy do mnie zadzwonili, że zaczynam pracować w następnym tygodniu. Dotarliśmy na krawędź skały i wtedy..." – głos Nawrockiego załamał się ze wzruszenia.
(HP – eg)