W Kopenhadze trwa zjazd kilkudziesięciu tysięcy zwolenników nowych idei, powtarzających jak papugi „global warming” i „climate change”. Wielu naukowców i meteorologów ma jednak odmienne poglądy, które jednak nie są faworyzowane przez obecnych polityków.
Przedrukowujemy felieton napisany przez dr. inż. Andrzeja Michalika w cyklu „Świat Nauki i Techniki”, który opublikowany został w Dzienniku Związkowym ponad rok temu.
Jesteśmy od pewnego czasu bombardowani informacjami o „globalnym ociepleniu” i nawet podczas każdej normalnej pogody ludzie dopatrują się „zgubnego wpływu” emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Wystarczy, że w okresie ostatnich chłodnych lat, temperatura powraca pewnego dnia do normalnego w lipcu czy sierpniu poziomu 85-90 stopni Fahrenheita, aby znowu posiać niepokój w umysłach ludzi. Zapomina się, że Chicago leży na tej samej szerokości geograficznej co Rzym, Barcelona i Istambuł a zanotowany tu w 1935 roku rekord temperatury to 109F. Nawet kilkanaście lat temu, w czasie słynnej fali upałów, zanotowano w Chicago „tylko” 105F.
Sprawdziłem, jakie były najwyższe temperatury notowane w poszczególnych stanach Ameryki, wpisując w wyszukiwarce internetowej „high temperature record state”. Może to być zdziwieniem i zaskoczeniem, że jedyny rekord w XXI wieku (a więc w ciągu ostatnich minionych 8 lat) zanotowano w 2006 roku w South Dakota (120F), lecz podobna temperatura była już tam w 1936 r. W całej reszcie stanów rekordy utrzymują się od kilkudziesięciu lat, a w Oregon (119F) i Colorado (118F) – od ponad 100 lat. Na przykład w Fort Yucon na Alasce w 1916 roku zanotowano 100F!
Na poparcie tezy o „globalnym ociepleniu” przywołuje się światowe statystyki meteorologiczne, które różnie można interpretować i twierdzić, że w ciągu stu lat średnia temperatura rejestrowana przez stacje meteorologiczne podniosła się o około 1 stopień (jedni mówią, że Fahrenheita, inni że Celsjusza). Należy jednak pamiętać, że przeważająca liczba stacji meteorologicznych zostaje wchłaniana przez rozrastające się miasta (gdzie cieplej niż w dawnej zielonej okolicy) oraz zakładana jest na lotniskach, gdzie powietrze jest nieco podgrzewane spalinami samolotów.
Ale nawet, jeżeli klimat ociepla się w niektórych rejonach Ziemi – to co z tego? Czy jest to rzeczywiście tak niekorzystne, jak się o tym mówi? Jeżeli spytamy znajomego, gdzie chciałby przeprowadzić się na emeryturę, to odpowie tak jak miliony innych emerytów – na Florydę albo do Kalifornii. Niektórzy jeszcze preferują Newadę i Arizonę, a więc tam, gdzie temperatura zawsze była i jest wyższa o 10 – 15 F. Ludzie lubią ciepło.
Pierwsze cywilizacje wzrastały tam, gdzie jest i było ciepło, a wiec w Azji, Egipcie, Grecji, Rzymie. W ciepłym klimacie żyje się wygodniej i jest mniej trosk. Roślinność jest bujniejsza, łatwiej o pokarm, mieszkać można pod byle zadaszeniem. Mało kto z własnej woli przeniesie się na Syberię czy do Północnej Kanady, mimo że przy wydobyciu minerałów i ropy naftowej można tam zarabiać krocie.
Klimaty na Ziemi zmieniały się tysiące razy. Nawet wówczas, gdy Ziemię zamieszkiwali już ludzie, tu, gdzie teraz są wielkie miasta Europy i Ameryki, były zwały setek metrów lodu. Geolodzy stwierdzili, że lodowiec nawiedza północną półkulę Ziemi co około 25 tysięcy lat. Globalna temperatura cyklicznie się zmniejsza i zwiększa. Były nawet takie okresy w prehistorii, że cała kula ziemska był skuta lodem.
Ciekawe, jak byśmy reagowali, gdyby w rejonie Wielkich Jezior była, tak jak dawniej, kilometrowa warstwa lodu. Mieszkańcy południowych stanów, gdyby byli tego świadomi, musieliby nawoływać, aby „klimat ocieplić”. Ziemia sama jednak to załatwiła pomyślnie dla nas.
Nie tak dawno, bo w XIII i XIV wieku, klimat Europy był cieplejszy o kilka stopni. Widać to na szkicach i malowidłach z tamtego okresu, gdzie skąpo ubrani ludzie uprawiają winorośl na stokach Wzgórza Wawelskiego i tańczą na Wielkanoc po Rynku. Parę wieków później Europę i Amerykę nawiedziła „mała epoka lodowcowa”. Wtedy zamarzał Bałtyk a portretowani ludzie byli poubierani po szyję w futra. Potem w XVIII wieku ociepliło się (na szczęście), i to bez przemysłu, elektrowni, samochodów i dwutlenku węgla.
Nawet, jeżeli ludzie dokładają tych gazów cieplarnianych do atmosfery i klimat ociepla się o jakiś tam ułamek stopnia, to może lepiej. Rolnicy, aby uzyskać wcześniejsze i wyższe plony, budują przecież cieplarnie. Dwutlenek węgla jest najważniejszym pokarmem dla roślin, zarówno tych uprawianych, jak i dziko rosnących lasów. Więcej dwutlenku to więcej zieleni. Olbrzymie przestrzenie Kanady i Syberii nie mogą służyć rolnictwu ze względu na zbyt chłodny klimat. Może ocieplająca się Ziemia dałaby nowe gleby dla rolnictwa.
Drugim niezbędnym surowcem dla roślin jest woda. Im cieplej, tym szybciej parują morza i oceany i tym więcej deszczu spada na naszą zieleń. Również zwierzęta lubią ciepło. Tych gatunków, którym do życia potrzeba niskich temperatur, jest znikoma ilość. Dla celów demagogicznej propagandy filmowane są niedźwiedzie polarne przeskakujące pomiędzy pękającymi krami lodowymi. Może ocieplenie niedźwiedziom nie służy, ale czy my naprawdę mamy z tych niedźwiedzi jakiś pożytek? Czy wielu z czytelników widziało niedźwiedzia polarnego (chyba że w ZOO)? Dziesięć tysięcy lat temu, gdy w Europie i Azji ustąpiły lodowce – wyginęły mamuty i szablastozębne tygrysy. Cóż z tego?
Filmowane są łamiące się i spadające do morza lodowce Grenlandii, podobno to dowód na ocieplenie. Jest to szczyt demagogii. Lodowiec narasta od góry (opady śniegu), pod naciskiem swojego ciężaru topi się od dołu i pełznie po pochyłości lądu – do morza. Tak było, jest i będzie, niezależnie od temperatury na powierzchni.
Grenlandia jest obecnie prawie cała pokryta lodem. A przecież przed „okresem zgubnej działalności człowieka” ludzie nazwali ten ląd „zielonym” (Green-land).
Co więcej, im wyższa temperatura atmosfery, tym większe parowanie oceanu i tym więcej wody (śniegu) osadzane jest na Grenlandii i Antarktydzie. Mimo usilnych badań nie można stwierdzić, czy poziom oceanów podniósł się w ostatnim stuleciu chociażby o centymetr. Niektórzy nawet twierdzą, że opadł o kilka milimetrów. A przecież poziom wody w Wielkich Jeziorach waha się z roku na rok nawet o pół metra i żaden port czy miasto nad Jeziorami z tego powodu nie ucierpiało. Codzienne przypływy morskie sięgają 70 centymetrów, a nawet w niektórych miejscach kilku metrów, i ludzie sobie z tym radzą. A na powolne podnoszenie się poziomu oceanów milimetr po milimetrze mielibyśmy dziesiątki a nawet setki lat dostosowywania się.
Podobno im cieplej, tym więcej niszczących huraganów. Kolejne kłamstwo. Huragany były, są i będą. Ciekawe, że od słynnego huraganu Katrina (to nie huragan zburzył domy, lecz woda z Mississippi poprzez wyrwę w wale ochronnym zalała Nowy Orlean) obserwatorzy huraganów praktycznie nie mają co rozgłaszać. Śledząc obecnie doniesienia agencyjne o sztormach na Atlantyku zapominamy, że najwięcej zniszczeń i ofiar powodowały huragany sto lat temu ( 8 tys. ofiar w Teksasie w 1900 roku i 2.5 tysiąca w 1928 na Florydzie).
Statystyka ostatnich lat nie może się doszukać nawet znikomej liczby huraganów w porównaniu z okresami, gdy tego „dwutlenku” było mniej. W latach 2006, 2007 i 2008 zaledwie jeden huragan uderzył w wybrzeże USA. A w mijającym tygodniu tropikalna burza nazwana Edouard, błąkająca się w pobliżu wybrzeży Teksasu, miała według dziennikarzy zapoczątkować Apokalipsę. Skończyło się na kilkudnio
wej ulewie.
Meteorolodzy do dzisiaj nie znają wszystkich przyczyn powstawania huraganów, ale są skłonni sądzić, że im cieplejsza woda oceanu, tym częściej powstają mniejsze burze i energia pary wodnej w powietrzu nie zdąży się akumulować. Z rejestrów meteorologicznych wynika jednak, że okresy największej i najmniejszej ilości huraganów występują przemiennie co 30-35 lat i nie ma to związku ze średnią temperaturą danych lat. Od roku 2000 powinno wystąpić trwające kilkanaście lat maksimum, tymczasem po rekordowym roku 2005 (Katrina) nastąpiła cisza.
Sahara jest pustynią nie z powodu średniej temperatury globu. To wynik szczególnej cyrkulacji powietrza w strefie podzwrotnikowej. Ale w czasie ostatniego zlodowacenia, pustynny obszar Sahary był znacznie większy. Lecz gdy lodowce topniały a temperatura podniosła się o kilka stopni, Sahara zaczęła odżywać i zazieleniła się. Może wydaje się to paradoksem, ale w lecie, gdy Słońce praży prawie pionowo, na Saharę spada kilka centymetrów deszczu. W zimie, gdy Słońce odchodzi na południe, deszczu się nie uświadczy.
Gdy jakiś „zielony” karci mnie za zbyt mało troski o ziemski klimat i wypuszczanie „gazów cieplarnianych” z samochodu, kominka, nawet z płuc, odpowiadam, że powinien się z tego cieszyć. Więcej gazów cieplarnianych to więcej zieleni, więcej żywności i mniejszy koszt ogrzewania domów.
Skąd więc to ogólnoświatowe szaleństwo? Jak zwykle, chodzi o pieniądze. Niektórzy władcy tego świata znaleźli sposób skuteczniejszego trzymania ludzi „za pysk” i jeszcze większego gromadzenia dóbr dla siebie. Dla rozwiniętego przemysłu wymyślili podatek „za emisje dwutlenku węgla”.
Dziesięć lat temu ONZ urządził spęd delegacji swoich członków w Kioto i demokratycznymi głosami m.in. Burkina Faso czy Wysp Świętego Tomasza postanowiono ograniczyć przemysł bogatych państw, realizując znane postulaty „równania w dół”. Setka głosujących państw niedorozwiniętych może spać spokojnie. W Kioto pozwolono im dmuchać w powietrze, ile chcą. Przywilej nieograniczonego wypuszczania dwutlenku węgla uzyskały również Chiny (może dlatego, że zbyt blisko Kioto mieszka ich ponad miliard) i również miliardowe Indie. Natomiast USA mają ograniczyć spalanie węgla, ropy i gazu.
Oczywiście administracja Busha odmówiła ratyfikacji układu, wystawiając się na nieustanne ataki wrogów. Do tego chóru dołączył Gore, osobisty przeciwnik Busha, pamiętający przegraną w wyborach prezydenckich. Wspaniałomyślnie wymyślono jednak „furtkę”. Elektrownie, huty, cementownie mogą dalej pracować, ale muszą dodatkowo płacić za to, że produkują coś dla ludzi i karmią dwutlenkiem węgla zieleń. Oczywiście te opłaty zostaną przerzucone na konsumentów.
W krytycznej sytuacji znajdzie się Polska. Cała elektroenergetyka jest oparta na węglu i tak pozostanie przez długie lata. Podatek od „ocieplania Ziemi” będzie ściągany przez Unię a koszt elektryczności (już teraz dwukrotnie wyższy niż w USA) będzie zabójczy dla resztek przemysłu i zuboży ludzi.
Argument, że oszczędzamy klimat dla następnych pokoleń jest też do podważenia. Nasze pokolenie przekazuje swoim następcom tyle, ile żadne inne pokolenie w przeszłości nie pozostawiło. Kilka wieków wstecz syn czy wnuk pracował od początku dla siebie, tak jak pracowali ich ojcowie i dziadkowie. Nasze pokolenie przekazuje następcom przebogatą infrastrukturę miast, drogi, lotniska. Masowa produkcja wynalezionych w XX wieku samochodów, samolotów, telefonów, sprzętu elektronicznego, aparatury medycznej – uczyni życie przyszłego pokolenia jeszcze łatwiejszym i przyjemniejszym. Czy my mamy teraz odmawiać sobie jakichś wygód, nawet gdyby prawdą było, że nieco zmieni to warunki klimatyczne za pięćdziesiąt czy sto lat? Uważam, że mamy prawo do wynagrodzenia sobie naszego trudu. Czy ktokolwiek z obecnych mieszkańców Europy ma pretensje do swoich pradziadów, że wykarczowali większość lasów, pozostawiając nam pola uprawne i miejsca do rozbudowy miast?
Jak powstrzymać to propagandowe szaleństwo „globalnego ocieplania”? Jeżeli ktoś „zielony” każe zmieniać mój styl życia, „bo robi się cieplej” – odpowiadam z pełnym przekonaniem – „ja lubię ciepło”. Proponuje tak odpowiadać politykom – demagogom, a wybierać ludzi rozsądnie myślących.
Dr inż. Andrzej Michalik
Reklama